EN

30.08.2022, 18:44 Wersja do druku

Teatr Nie Teraz płynie temu trendowi pod prąd

Należy zauważyć, że przedsięwzięcia Teatru Nie Teraz, nawet gdy nie wiążą się bezpośrednio z dziełem któregoś z naszych wielkich romantyków, mieszczą się w nurcie niepodległościowym wywodzącym się z polskiego romantyzmu. Tylko ta scena ma moralne i artystyczne prawo reprezentować polski teatr w Roku Romantyzmu - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w miesięczniku „WPIS”.

„Powrót Norwida” / fot. mat. teatru

Minęło już półrocze obchodów ustanowionego przez Sejm Roku Romantyzmu Polskiego, warto więc zapytać, czy z tej okazji teatr w Polsce ma coś godnego do zaproponowania. Tak, teatr w Polsce, a nie polski teatr, albowiem to, co w większości oglądamy na rodzimych scenach, jest nie tylko wyzute z polskiej tożsamości, ale nierzadko wręcz nakłania do nienawiści wobec naszej Ojczyzny. Przykładem są choćby „Dziady” w reżyserii Mai Kleczewskiej wystawione w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego, które okrywają go hańbą. Jest to obecnie najbardziej nagłośnione, rozreklamowane, nagradzane i zapraszane na różne festiwale przedstawienie. Wszyscy recenzenci, o kilku wyjątkach nie mówię, „śpiewają” w jednym chórze, że jest to – a jakże! – wybitny spektakl.

Fałsz ten nie powinien mnie właściwie dziwić, dzieje się już bowiem tak od wielu lat. Zaczęło się od tzw. transformacji ustroju, kiedy teatr przenicował się na tubę liberalno-lewacką, dyskryminującą i krytykującą polskość oraz wszystko, co wiąże się z naszą tradycją i wartościami, naszym dziedzictwem kulturowym. Najpierw, jak pamiętamy, odbywało się to dość oględnie; trwał proces oswajania, by nie odstraszyć od razu teatralnej publiczności, nieprzygotowanej aż do takiej „nowoczesności”. Konsekwencją przetransformowania się teatru są, niestety, pozycje dominujące dzisiaj na rodzimych scenach, nawet tych najbardziej niegdyś zasłużonych dla sztuki teatralnej.

Genderowe wystawienie „Dziadów” w Teatrze im. Juliusza Słowackiego nie ma prawa żadną miarą być reprezentantem obchodów Roku Romantyzmu. Wprawdzie na afiszu jako autor dramatu widnieje nasz wielki poeta Adam Mickiewicz, ale to bełkotliwe i obrzydliwe widowisko w reżyserii Kleczewskiej nie ma z wieszczem poza tytułem nic wspólnego. Stanowi całkowite zaprzeczenie i dyskredytację myśli Mickiewiczowskiej. Taki proceder powinien być, moim zdaniem, ścigany prawem jako kradzież tytułu utworu i nazwiska. Wszystko wskazuje na to, że ta ohydna pseudoartystyczna prowokacja została zmontowana na zamówienie polityczne środowisk lewacko-liberalnych. Stąd nachalne propagowanie dewiacyjnych ideologii ( w tym LGBT ze wszystkimi odmianami), uderzanie w polskość i dyskredytowanie wszystkiego, co Polskę stanowi. Ta dokonana wbrew dziełu Mickiewicza inscenizacja „Dziadów” jest intencjonalną, rewizjonistyczną interpretacją, która szerzy nienawiść do naszej Ojczyzny, Kościoła, polskiej tradycji i narodowego dziedzictwa.

W innych teatrach też nie wygląda to najlepiej, wszak prezentowanie polskiego patriotyzmu, którym emanują dzieła naszych wielkich romantyków, jest obecnie bardzo niepoprawne politycznie. Wystawianie klasyki polega dziś głównie na tym, że reżyserzy w ramach tzw. przybliżania starszych tekstów widzowi traktują go jak prymitywnego analfabetę, który oryginału nie potrafiłby zrozumieć. „Uwspółcześniają” więc dzieło poprzez dekonstrukcję tekstu, a nierzadko też przez usunięcie sporych fragmentów tekstu i dopisanie w to miejsce swoich własnych, marnych, bezsensownych wypocin. Byle jak najdalej od polskości, byle niszczyć tożsamość narodową.

Inaczej jest z wyreżyserowanym przez Kazimierza Brauna i Tomasza Antoniego Żaka przedstawieniem „Powrót Norwida”, wg sztuki Kazimierza Brauna, w wykonaniu Teatru Nie Teraz. Godnie zamknęło ono Rok Norwidowski, a pozostając w repertuarze, równie godnie weszło w Rok Romantyzmu. Należy zauważyć, że przedsięwzięcia Teatru Nie Teraz, nawet gdy nie wiążą się bezpośrednio z dziełem któregoś z naszych wielkich romantyków, mieszczą się w nurcie niepodległościowym wywodzącym się z polskiego romantyzmu. Tylko ta scena ma moralne i artystyczne prawo reprezentować polski teatr w Roku Romantyzmu. Jej twórca i dyrektor Tomasz Antoni Żak powiada, że jego teatr stale mówi wieszczem: „Mój Norwid nie umiera, przychodzi do nas dzisiaj, by szukać Polski w Polakach”.

Sztuka „Powrót Norwida” miała prapremierę w 2016 r., była pokazywana w różnych miejscowościach, do których została zaproszona; jeszcze do niedawna teatr nie miał własnej sceny. Po przeróbce i w nowej obsadzie spektakl powrócił w 2020 r. i dzięki dotacji - bardzo skromnej - Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego znów ruszył w trasę; pieniędzy starczyło tylko na kilka pokazów. W roku jubileuszu poety przedstawienie grane było tam, gdzie dano mu szansę, zapraszając Teatr Nie Teraz. Norwidowe myśli wybrzmiewają w nim z całą swą aktualną mocą. Ich filozoficzna i teologiczna głębia ma wartość ponadczasową.

Kazimierz Braun nadał swej sztuce formę monodramu. Oparł się na utworach, listach i wypowiedziach poety, tworząc literacką opowieść o ostatnich latach jego życia. Opowieść ta korzysta z prawa licentia poetica. Oto w miejskim zaułku znaleziony zostaje bezdomny, umierający człowiek. Wydaje się, że utracił pamięć. Umieszczony w hospicjum twierdzi, że nazywa się Cyprian Norwid (w tej roli Waldemar Czyszak) i wykazuje zadziwiającą pamięć spraw związanych z poetą w różnych okresach jego życia, zwłaszcza emigracyjnego. W jego wspomnieniach przeplatają się różne wątki i sytuacje. Są rozważania o Polakach jako narodzie, o polskim społeczeństwie, o naszej tożsamości, jest fragment wykładu o Ojczyźnie, która jest naszym zbiorowym obowiązkiem. Przejmująca scena z maskami ukazuje tęsknotę za Polską i dojmujące poczucie samotności. Poeta-emigrant wszędzie będzie obcy, a i w ojczyźnie nie jest już swój. Padają fundamentalne słowa o chrześcijańskim ukorzenieniu cywilizacji europejskiej. Padają pytania, co z tego pozostało, gdzie mieści się sztuka, poezja, moralność, istota człowieczeństwa. Czy w tym świecie jest jeszcze miejsce dla Boga? Czy wrócę do Polski? –pyta przejmująco Norwid. W tle słychać muzykę Chopina, w tym nostalgicznie brzmiące, skomponowane na Majorce IV Preludium e-moll. Głównym elementem ascetycznej scenografii jest krzyż Chrystusowy, który poeta zawiesza na wprost widza – na zasłonie tworzącej tylną ścianę sceny. Ów krzyż – jak słusznie napisał Jan Maniak na łamach „Odry” – można odczytać jako adorację krzyża i egzorcyzmowanie sceny, jako polemikę ze współczesnym polskim teatrem transgresyjnym.

Reżyser Tomasz Antoni Żak wyjaśnia: „To trochę tak, jakby z namalowanego obrazu schodzili do nas żywi ludzie, by potem zabrać nas ze sobą na drugą stronę. Ten spektakl to również bolesna diagnoza polskiej emigracji, wymuszanej od pokoleń głupotą rządzących czy okupacjami, brakiem wolności, zwykłą biedą, ale także niemożnością życia ‘niby u siebie, ale tak naprawdę wśród obcych’. W ten sposób wciąż jesteśmy pozbawiani najwartościowszych ludzi, w tym twórców i artystów. I kiedy w końcu do nas wracają, to najczęściej w trumnach, przypominani lub ekshumowani po latach. Ale ci – można powiedzieć – mają i tak szczęście, którego zabrakło Norwidowi, bo on nie ma nawet swojego grobu”.

Niemal wszystkie tytuły w bogatym dorobku Teatru Nie Teraz są niezwykle nośne, ważne, bardzo potrzebne i wciąż aktualne. Aż żal, że nie wszyscy tę scenę znają, nawet jeśli teatrem się interesują, a istnieje ona już ponad czterdzieści lat. Nie należy do scen celebryckich, na okładkach pism próżno by szukać zdjęcia jej szefa czy występujących na niej aktorów. W logo Teatru Nie Teraz wpisane są słowa realizowane od samego początku: „Konsekwentnie polski i konsekwentnie niepodległy”. Powstał na fali „Solidarności”, często wręcz nazywany jest dzieckiem „Solidarności”. Założył go w 1980 r. w Tarnowie reżyser, scenarzysta, poeta, publicysta, społecznik Tomasz Antoni Żak. Od początku była to scena niezależna, poszukująca, alternatywna wobec oficjalnego kursu, katolicko-patriotyczno-polityczna. Po wprowadzeniu stanu wojennego została objęta zapisem cenzury, a Tomasz Antoni Żak był inwigilowany i szykanowany przez Służbę Bezpieczeństwa. Długo nie mógł działać oficjalnie jako artysta, podjął więc współpracę z zakonem ojców filipinów w Tarnowie. W tamtejszym oratorium wystawiał swoje spektakle. Dzięki uporowi i determinacji przetrwał i on, i jego teatr. Nie zmienił wyznawanych i prezentowanych wartości, o czym można przeczytać na stronie internetowej Teatru Nie Teraz: „Tradycja to zgoda na przeszłość, bez której by nas nie było. To szacunek do tego, co z przeszłości czyni nas lepszymi. To korzystanie z tej przeszłości (…). W kulturze europejskiej najważniejszy jest Bóg. Naszą Europę ukształtował katolicyzm, a więc wiara w mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jedyną świętą księgą jest Biblia. Jedynym prawem jest Dekalog. A teatr jest po to, aby zmieniać świat na lepsze. Jeśli teatr ma zmieniać świat, to jego twórcy muszą najpierw zmienić siebie. A te wszystkie zmiany muszą uszanować jedną fundamentalną zasadę – nie dopasowuje się Boga do czasów nam współczesnych, to my, współcześni, mamy się dopasować do Boga i Tradycji, która jest związana z naszą wiarą i wszelkimi przejawami chrześcijańskiego kultu. Tak jak czynili to nasi przodkowie”.

„Wyklęci” / fot. mat. teatru

Inne aktualności

Takie wyznanie to dzisiaj naprawdę wielki akt odwagi. Tomasz Antoni Żak jest potomkiem patriotycznej polskiej rodziny wołyńskiej, czego echa znajdujemy choćby w przedstawieniu „Ballada o Wołyniu”, którego premiera odbyła się w 2011 r. Mówi ono o ludobójstwie (holokauście) dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich na polskiej ludności podczas II wojny światowej. Temat ten na scenie teatralnej pojawił się dopiero dzięki Żakowi, który ma odwagę i nie zważa na cenzurę poprawności politycznej. Żaden ze znanych teatrów instytucjonalnych Warszawy, Krakowa, Wrocławia czy Gdańska, finansowanych sowicie z naszych podatków, nie był zainteresowany tym trudnym problemem. W czasach PRL-u stanowił on tabu ze względu na tzw. bratnią przyjaźń ze Związkiem Sowieckim, a po 1989 r., już w wolnej Polsce, też nie wolno było o tym mówić ze względu na unioeuropejski dyktat poprawności politycznej oraz dobrosąsiedzkie relacje z Ukrainą. W obecnej sytuacji wojennej może niezręcznie jest o tym mówić, ale aby relacje polsko-ukraińskie mogły układać się prawidłowo należy stanąć w prawdzie.

Będąca nadal w repertuarze teatru „Ballada o Wołyniu” jest nie tylko wybitnym wydarzeniem artystycznym, ale pełni niezwykle ważną misję społeczną, edukacyjną, historyczną i moralną. Przedstawienie ma w pewnym sensie cechy spektaklu dokumentalnego, ukazane wydarzenia są prawdziwe, oparte na faktach. Reżyser i autor scenariusza Tomasz Antoni Żak wykorzystał zarówno wątki fabularne znanej powieści Włodzimierza Odojewskiego „Zasypie wszystko, zawieje”, fakty zawarte w dokumentach i świadectwach ludzi, którzy niemal cudem uszli wówczas z życiem, jak i świadectwa rodzinne. Dziadkowie Tomasza Antoniego Żaka pochodzili z Włodzimierza Wołyńskiego, ich pamięci zadedykował przedstawienie.

Spektakl rozpoczyna przejmujący prolog. Wchodzący na zaciemnioną widownię słyszą płynący z głośnika męski głos, który jednostajnym rytmem wyczytuje nazwiska, wiek i miejsce śmierci pomordowanych Polaków. Lista jest ogromnie długa, a rozpiętość wieku ofiar od niemowlaków po starców. Brzmi to jak wywoływanie ich do pośmiertnego stawienia się na apelu. Wielkością tematu i głębią wymowy przedstawienie przypomina tragedię antyczną, ale w warstwie inscenizacyjnej jest bardzo skromne. Punkt ciężkości spoczywa na słowie. Historię rzezi wołyńskiej poznajemy przez wspomnienia dwóch Polek i Ukrainki, które jako dzieci widziały na własne oczy i doświadczyły okrutnych wydarzeń. Zapamiętane przez nie tragiczne obrazy są nie do wymazania - odrąbywanie siekierą głów, rąk, nóg, wydłubywanie oczu, obcinanie piersi ,rozpruwanie brzucha kobietom w stanie błogosławionym, wyciąganie dziecka i zadeptywanie go, zdzieranie skóry z żywego człowieka i wiązanie jej potem do drzewa na pastwę ptaków i owadów. Te wstrząsające obrazy są najprawdziwszą prawdą. Każda z kobiet trzyma w ręku zniszczoną gałgankową lalkę, która symbolizuje ich radosne dzieciństwo brutalnie przerwane przez rzeź wołyńską. Ból bólów nie skończył się wcale z upływem czasu. Wiele lat później, w śledztwie prowadzonym z powodu licznych zgłoszeń Polaków, którym udało się ocalić życie i którzy domagają się ukarania znanych z imienia i nazwiska ukraińskich zbrodniarzy, trzy kobiety powracają do wspomnień. Są świadkami przesłuchiwanymi w tamtej sprawie przez polskich funkcjonariuszy. Tym razem dramat tkwi w tym, że nikt im nie wierzy, bo nie ma po temu woli politycznej. Śledztwo zostaje umorzone - jest wina, ale nikt nie poniesie kary. Reżyser, umieszczając w trzyosobowej obsadzie także Ukrainkę, pokazuje, że nie wszyscy Ukraińcy popierali eksterminację Polaków. Bohaterka przedstawienia uratowała jako dziewczynka swą polską przyjaciółkę. Kiedy wiele lat po wojnie chciała ją odwiedzić, wizy do Polski nie otrzymała. Przedstawiając w polskim konsulacie swoje świadectwo o holokauście dokonanym na Polakach przez Ukraińców, usłyszała od urzędnika, że postąpiła nierozważnie. „Balladę o Wołyniu” cechuje świetna koncepcja inscenizacyjna i takież aktorstwo. Ewa Tomasik i Magdalena Zbylut wystąpiły w rolach Polek, a Agne Muralyte z Wilna zagrała Ukrainkę (później nastąpiły zmiany w obsadzie).

Zaangażowanie Teatru Nie Teraz w najnowsze dzieje polskie widoczne jest choćby także w „Wyklętych” czy w przedstawieniu „Na etapie”, które – jak napisał jego twórca Tomasz Antoni Żak - „w XIX-wiecznych pieśniach polskich odnajduje Boga, Honor i Ojczyznę. W losie Danusi Siedzikówny, sanitariuszki leśnego oddziału majora Szendzielarza „Łupaszki” widzimy los Polski zdradzonej przez aliantów, zgwałconej przez okupantów i zakłamanej przez ‘swoich’”. Oba przejmujące spektakle pokazują bohaterów polskiego podziemia, którzy walcząc z bronią w ręku starali się nie dopuścić do sowietyzacji naszej Ojczyzny. Wyjątkowy i głęboko przejmujący spektakl „Wyklęci” jest hołdem złożonym niezłomnym żołnierzom Armii Wyklętej - majorowi Zygmuntowi Szendzielarzowi „Łupaszcze”, gen. Augustowi Emilowi Fieldorfowi „Nilowi”, rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu, Danucie Siedzikównie „Ince”, majorowi Józefowi Kurasiowi „Ogniowi”, Józefowi Franczakowi „Lalkowi” i wszystkim pozostałym, których nazwisk nie znamy, a którzy wołają o pamięć. Każdą scenę tego znakomitego przedstawienia wypełnia głęboka treść i przejmująca prawda. Jako funkcjonariuszka przesłuchująca więźniów, w tym Siedzikównę, pojawia się np. postać kojarzona z dwiema stalinowskimi zbrodniarkami - Heleną Wolińską i Julią Brystygierową. Niezwykle poruszająca jest scena, w której „Inka” składa przysięgę na wierność Ojczyźnie.

Tomasz Antoni Żak, wykorzystując w przedstawieniu fragmenty „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego i III części „Dziadów” Adama Mickiewicza, wiersz Zbigniewa Herberta „Raport z oblężonego miasta”, fragmenty książek Józefa Mackiewicza oraz pieśni patriotyczne i religijne, wskazał na międzypokoleniową więź bohaterów literackich, dla których wezwanie „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz walka o niepodległość Polski stanowiły wartości niezbywalne. Reżyser doskonale połączył dawnych Konradów romantyka Mickiewicza i neoromantyka Wyspiańskiego z tymi od Szendzielarza. Widziałam przedstawienie „Wyklętych” podczas premierowej prezentacji, która odbyła się w dawnym osławionym mokotowskim więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, gdzie obecnie znajduje się muzeum. Nie mogłam przestać myśleć, że kilka pięter niżej, w piwnicach, znajdują się katownie, gdzie w latach 1940. i 1950. ze szczególnym okrucieństwem torturowano i mordowano wielkich Polaków, że mury te przesiąknięte są krwią ofiar i pamiętają ich jęki.

Spektakl „Nie odchodź mnie. Tryptyk kresowy” stanowi z kolei opowieść o domu rodzinnym, z którego trzeba było uciekać, o cierpieniach milionów Polaków jako zesłańców syberyjskich. Gdy po latach tułaczki i tęsknoty za Ojczyzną powrócili do domu, dla wielu z nich nie był to już powrót do własnego domu. Tomasz Antoni Żak podejmuje także inne trudne tematy, w tym tyczące spraw polsko-żydowskich, jak choćby w „Dniu gniewu” wg dramatu Romana Brandstaettera, ukazując relacje polsko-żydowsko-niemieckie podczas II wojny światowej. Akcja toczy się w męskim klasztorze w prowincjonalnym polskim miasteczku podczas niemieckiej okupacji. Szuka tam schronienia przed Gestapo uciekający z ulicznej łapanki Żyd. Zakonnicy ukrywają zbiega, choć wszystkim im grozi za to śmierć. Drugą płaszczyznę spektaklu stanowi dramat wewnętrznych zmagań bohaterów i piękne studium nawrócenia - Żyda i gestapowca Waltera Borna. Główny bohater, Żyd Emanuel Blatt, wyznaje przeorowi klasztoru, że utracił wiarę w istnienie Boga. Twierdzi, że gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby na cierpienia narodu wybranego. Nie może zrozumieć, dlaczego katoliccy zakonnicy narażają swe życie, udzielając jemu schronienia. Pojmie to dopiero w pięknej i wstrząsającej finałowej scenie. Stanowi ona zarówno centrum dramatu Brandstaettera, jak i spektaklu Żaka. Walter Born wyciąga pistolet, by do cna upokorzyć Blatta. Drwiąc, zakłada Żydowi na głowę zwinięty drut niczym koronę cierniową, na ramiona narzuca mu czerwoną płachtę, do ręki daje szpicrutę jako symbol królewskiej władzy. Tą szpicrutą biczował wcześniej Polaków i Żydów. Dla całkowitego ośmieszenia charakteryzuje Blatta na postać Chrystusa, szydząc klęka przed nim i składa mu pokłon jako „królowi żydowskiemu”. Czyż można bardziej upokorzyć Żyda, który nigdy nie uznał Chrystusa za Boga? Blatt wie, że zanim zginie, musi doświadczyć tego upokorzenia i ośmieszenia. Staje się jednak rzecz przedziwna, gdyż Born nie powstaje z kolan, lecz zaczyna szlochać. Przewartościowuje swoje życie. W młodości wraz z obecnym przeorem zakonu byli przyjaciółmi, klerykami, studiowali w seminarium w Rzymie. Potem jeden został księdzem, a drugiego zafascynowała ideologia Hitlera. Born wybrał karierę zbrodniarza, jako Niemiec poczuł potęgę swojej nacji. A teraz przed Żydem, którego przed chwilą sponiewierał, doświadcza łaski nawrócenia. Daruje Blattowi życie i odchodzi. Żyd nie może pojąć, jak to się stało, że ocalał. Za jego plecami jest krzyż Chrystusowy, Blatt odwraca się, obejmuje krzyż i szlochając woła: Adonai, Adonai… Ów finał z niezwykle subtelnie i wiarygodnie zagraną sceną nawrócenia kata i ofiary był niezwykle przejmujący. Oglądałam to przedstawienie na otoczonym wysokimi budynkami niewielkim patio historycznej PAST-y w Warszawie. Okazało się ono niezwykle adekwatnym miejscem na pokazanie dramatu Romana Brandstaettera, gdyżto tu podczas Powstania Warszawskiego polscy patrioci, walcząc z Niemcami o każdy metr muru i ziemi, walczyli o wolną Polskę. Nieopodal znajduje się kościół Wszystkich Świętych, w którym podczas okupacji niemieckiej tamtejszy proboszcz i zakonnice odegrali nieocenioną rolę w ratowaniu Żydów, a nieco dalej mieści się synagoga. Scena nawrócenia Żyda Blatta ma odniesienia do osobistej historii Romana Brandstaettera, który był, jak wiadomo, nawróconym na katolicyzm, zakochanym w Chrystusie Żydem. Dramatem napisanym w 1962r. składał niejako hołd pamięci Polaków, którzy podczas wojny dawali schronienie Żydom, ocalając im życie, za co sami ginęli męczeńską śmiercią z rąk Niemców. Spektakl Tomasza Antoniego Żaka można odczytać jako protest przeciwko haniebnemu przerzucaniu winy z Niemców na Polaków i pomawianiu nas o antysemityzm. Reżyser powiedział, że praca nad nim „uświadomiła prawdę zapomnianą już dzisiaj, że kto nie jest z Chrystusem, jest z szatanem. A odwołując się do treści ‘Dnia gniewu’, należy ufać stwierdzeniu, że wiara czyni cuda, ale też pamiętać, że chodzi o wiarę w Chrystusa cierpiącego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego”.

Właściwie we wszystkich swoich spektaklach twórca Teatru Nie Teraz odwołuje się do wiary katolickiej, za co spotykają go nieustanne ataki lewicy. W znakomitym, przejmującym „Kreonie 2010”, wersji antycznej „Antygony” Sofoklesa, po odsłonięciu kurtyny widać na scenie porozrzucane podróżne walizki, a wśród nich poszarpaną, przedziurawioną w kilku miejscach polską flagę w kształcie biało- czerwonej szachownicy. Symbolika aż nadto czytelna, nie było wątpliwości, dokąd zostały przeniesione współczesne Teby. Premiera spektaklu w 2014 r. odbywała się w dniu III Konferencji Smoleńskiej w Domu Pielgrzyma „Amicus” na warszawskim Żoliborzu, tuż przy kościele św. Stanisława Kostki, w którym bł. ks. Jerzy Popiełuszko głosił homilie. Poprzedniego dnia, w trzydziestolecie porwania i zamordowania księdza, przybyły tu tysiące ludzi, by uczestniczyć w uroczystej Mszy św. upamiętniającej tę tragedię Polski i Polaków. Świeże kwiaty, wieńce na grobie ks. Jerzego i palące się niemal wszędzie znicze dopełniały wymowy spektaklu.

Teatr Nie Teraz jest odważnym świadectwem naszej wiary i patriotyzmu. Zwłaszcza dziś potrzeba nam teatru o takim właśnie wymiarze. Cieszy fakt, że wreszcie, po latach tułaczki, teatr ten ma od 2019 r. stałą siedzibę - we wsi Maszkienice koło Brzeska w Małopolsce. Tomasz Antoni Żak nazwał to miejsce Ośrodkiem Praktyk Artystycznych DOM LUDOWY. O programie działania w nowych warunkach tak mówi: „Naszym celem jest praca, która udowodni, iż w Polsce może istnieć sztuka oraz edukacja przez sztukę, realizowana w duchu tradycji narodowej i miłości Ojczyzny. Tworzymy ten projekt niejako w kontrze do obecnych, śmiertelnie niebezpiecznych dla tożsamości narodowej zmian kulturowych. Chcemy przywołać mającą już ponad sto lat historię idei tworzenia domów ludowych, jako centrów polskości, ale z pełną świadomością współczesnych uwarunkowań.”

Źródło:

Miesięcznik „WPIS”

nr 7-8 (141-142), 26 lipca 2022 - 26 września 2022