„Koń na rycerzu” Przemysława Pilarskiego w reż. Tadeusza Kabicza w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Zdarzają się inscenizacje, które – choć nie bazują na literackim kanonie ani dramaturgii wysokiej próby – dzięki konsekwentnej koncepcji reżyserskiej i świadomej pracy zespołu teatralnego zyskują autonomiczną wartość sceniczną. “Koń na rycerzu” w reżyserii Tadeusza Kabicza to przykład spektaklu, który z materiału niepretendującego do miana wybitnego tworzy spójne, dynamiczne i semantycznie nasycone wydarzenie teatralne.
Nie ma co ukrywać – materiał wyjściowy, czyli książka “Sztuka obsługi penisa”, to raczej zbiór terapeutycznych rozmów niż gotowy dramat. Owszem, ciekawy tematycznie, ważny społecznie, ale konstrukcyjnie trudny do przełożenia na scenę. Kabiczowi jednak udało się to, co najważniejsze: przenieść ton książki – lekki, ciepły, pozbawiony pruderii – do świata teatru. I co więcej, nadać mu teatralny rytm, dramaturgiczną dynamikę i formalną różnorodność.
Trzon opowieści opiera się na spotkaniach młodego pisarza z seksuologiem. Temu pierwszemu chodzi niby o zebranie materiału do książki, ale szybko okazuje się, że to on sam jest tematem. Spotkanie dwóch mężczyzn staje się lustrem dla społecznych wyobrażeń o męskości, dla pokoleniowych lęków i rodzinnych obciążeń. Na scenie wybrzmiewają zarówno dramatyczne napięcia, jak i dobrze wyważony humor.
Oskar Jarzombek jako pisarz i Wojciech Niemczyk w roli seksuologa prowadzą ten dialog z dużym wyczuciem. Ich obecność na scenie jest jednocześnie naturalna i wyrazista – bez przerysowania, bez fałszywego tonu. Na uwagę zasługuje także świetna praca z detalem – spojrzenia, gesty, pauzy. Aktorzy nie grają problemu, tylko ludzi, którzy ten problem próbują rozgryźć.
To zresztą znak całego zespołu aktorskiego. Joanna Kasperek i Jacek Mąka tworzą wyraziste, ale niekarykaturalne portrety rodziców – przerysowanych tylko na tyle, byśmy rozpoznali w nich dobrze znane figury. Anna Antoniewicz i Ewelina Gronowska z powodzeniem balansują między realizmem a konwencją, a Maciej Pawlak i Michał Sławecki, jako reprezentanci baśniowego planu, wnoszą do spektaklu niezwykłą jakość wokalną i wizualną – i ani przez chwilę nie tracą kontaktu z głównym tematem przedstawienia.
Bo choć forma jest różnorodna – mamy tu elementy teatru dramatycznego, operowego, musicalowego i tańca – spektakl nie rozmywa się w tej eklektyczności. Wręcz przeciwnie: reżyser panuje nad konwencjami, prowadząc je do wspólnego celu. Przemyślana choreografia (Ewelina Adamska-Porczyk), muzyka Rafała Ryterskiego i scenografia Maksa Maca pracują na jeden efekt: zbudowanie świata, który pozwala mówić o seksualności i męskości bez moralizowania i bez śmiechu podszytego lękiem.
Warto docenić, że “Koń na rycerzu” nie ucieka się do taniego efektu – nie epatuje nagością, nie gra skandalem. Zamiast tego wykorzystuje język metafory, humoru i baśni, by mówić o rzeczach bardzo realnych. O tym, jak trudno mężczyźnie wyjść z roli, którą narzucił mu patriarchat. O tym, jak długo trzymają się w nas „prawdy” o tym, jaki mężczyzna „powinien być”. I o tym, że czasem najbardziej heroicznym czynem nie jest pokonanie smoka, lecz przyznanie się do własnych lęków.
Czy to spektakl wybitny? Nie. Ale to bardzo dobry teatr – sprawnie zrobiony, zespołowy, przemyślany. Taki, który nie próbuje widza pouczać, ale zaprasza do rozmowy. A to w dzisiejszym teatrze – i w rozmowie o męskości – wciąż rzecz rzadka i cenna.
„Koń na rycerzu” to spektakl, który z równą skutecznością operuje komizmem, intelektualną prowokacją i precyzją teatralnego rzemiosła – i w żadnym z tych rejestrów nie zawodzi.