„Bez nadzienia” w reż. i wykonaniu Eweliny Gronowskiej w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Pisze Ryszard Koziej, autor podcastu Kulturalnie w Kielcach.
Człowiek samotny podobno często gada sam do siebie, w sumie logiczne, bo niby do kogo. Wydaje się, że w sztuce werbalnej najlepszym gatunkiem by „opowiedzieć” samotność jest monodram – wypowiedź jednej postaci, która może wcielać się w inne, ale generalnie jest to li tylko i wyłączne widzenie rzeczywistości z perspektywy jednego czującego i rozumiejącego podmiotu. Im bardziej czujący i rozumiejący, tym lepsza sztuka.
Bohaterka monodramu „Bez nadzienia” Eweliny Gronowskiej, który w jej wykonaniu i reżyserii (pod opieką Antoniny Brühl) miał premierę 19 stycznia w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach bez wątpienia jest osobą mocno czującą i rozumiejącą otaczającą ją rzeczywistość. To wciąż młoda kobieta, która niekoniecznie z wyboru ma w życiu status tak zwanej singielki czyli osoby żyjącej samotnie. Pochodzące z języka angielskiego wyrażenie ma ponoć formę neutralną i zastępuje bez wątpienia pejoratywne: stara panna, czy stary kawaler.
Bohaterka Eweliny Gronowskiej jest więc singielką, która chce zmienić swój status, lecz… i tu by można przytoczyć tysiące sentencji, mądrości ludowych i każdych innych o tym, że serce nie sługa, i że kto komu pisany, i w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Temat znany sztuce od zawsze i w zależności od kręgu kulturowego, epoki historycznej, różnych wiar i światopoglądów zgodnie z nimi prezentowany. Tak jest też w dramacie Eweliny Gronowskiej, jej bohaterka żyje w czasach idoli show biznesu, ma więc narzucony wzorzec najlepszego, czy najbardziej wymarzonego kandydata na męża pojawiający się w pierwszych minutach monologu, ale ma też inne wzorce (konkretnie antywzorce) wyskakujące jako kolejne okienka aplikacji randkowej, bo żyjemy w czasach, gdy aranżowaniem spotkań potencjalnych par zajmują się nie swatki i swatowie, nie biura matrymonialne a internetowe aplikacje.
Monodram zakłada istnienie dialogu i różnych postaci na scenie lecz zawsze, jak było to powiedziane na początku, jest to „gadanie do siebie”. Antywzorce z aplikacji randkowej to też postaci wykreowane przez Eweliną Gronowską ale niejako wirtualnie zapisane w kompozycjach wideo Rafała Urbańskiego i jest to kolejna wartość tego przedstawienia. Te i inne prezentacje wideo praktycznie zastępują bardzo umowną minimalistyczną scenografię.
Jest jednak w przedstawieniu Eweliny Gronowskiej element, który na równi z jej aktorską ekspresją, a ta jest niewątpliwa, po prostu zachwyca i cieszy niesamowitą spójnością. Można powiedzieć, że aktorka gra na tle, ale jakim tle! Kulisa służy jako ekran, po którym niejako przepływają rysunki Joanny Biskup-Brykczyńskiej tak niesamowicie zespolone z charakterem, psychiką odgrywanej przez aktorkę postaci, że chyba nigdy jeszcze takiej synergii w teatrze nie widziałem, a naoglądałem się sporo. Absolutnie całkowite chapebau bas dla kieleckiej plastyczki, czy szerzej, dla współpracy obu pań. Z ich pracy wyłania się niezwykle dojrzała, wręcz naukowa analiza dzisiejszego problemu samotności młodych inteligentnych ludzi, którzy próbują swoją bezradność przykryć poczuciem humoru, na niewiele to się jednak zdaje.
Godzinny monodram Eweliny Gronowskiej to przykład solidnej teatralnej twórczości, u źródeł której musiała tkwić niewątpliwa pasja, chęć prezentacji swoich umiejętności niezależnie od codziennej teatralnej pracy. Świadczy to też o świetnym wyczuciu dyrektora teatru Michała Kotańskiego, który pozwala swoim aktorom realizować, jak widać, wartościowe pasje.
Spektakl gorąco polecam.