EN

15.11.2022, 09:54 Wersja do druku

„Romantyczność” w Teatrze Polskim – o potędze czucia, o sile poezji

„Romantyczność” Adama Mickiewicza w reż. Mikołaja Pinigina w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”.

fot. Karolina Jóźwiak

Białorusin Mikołaj Piginin czaruje nas w „Romantyczności” wyobraźnią Polaka i Litwina Adama Mickiewicza inspirowaną białoruskim folklorem. O czym to jest? O dziwach i duchach. Ale i o wyższości czucia i wiary nad ciasną racjonalnością.

„Co to za smętarz? mój miły? To mur, co mych zamków strzeże. A te krzyże, te mogiły? To nie krzyże, to są wieże. Mur przeskoczym, przejdziem progi, Tu na wieki koniec drogi” – to fragmencik ballady Adama Mickiewicza „Ucieczka” . 

W warszawskim Teatrze Polskim patrzymy jak na monstrualnej makiecie jakby konia galopują (skądinąd w bezruchu) Panna (Dorota Bzdyla) i trup kochanka (Antoni Ostrouch). „Ucieczkę” odgrywają, wypowiadając także zdania narratora, ale od pewnego momentu niemal jak scenkę dramatyczną. Grają oboje uroczo, z wyczuciem baśniowej, może odrobinę pastiszowej umowności, ale przecież nie prześmiewczo.

My w 10 rzędzie słyszymy każde słowo, choć aktorzy nie są zbrojni w mikroporty. Są używane tylko w tych momentach, kiedy niektóre postaci mają mieć brzmienie „nie z tego świata”. Już to jest sukcesem, kiedy słuchamy poezji. Ale przecież nie tylko to.

Folklor? Ale czyj?

Teatr Polski jako jedna z nielicznych scen w Polsce odniósł się przedstawieniem „Romantyczność” do roku polskiego romantyzmu. Można spytać, dlaczego nie którymś z dramatów narodowych, ale przecież ledwie trzy lata temu na tej samej scenie Janusz Wiśniewski wystawił udane, nawet jeśli nie idealne „Dziady”. Traktując serio przesłania Mickiewicza, a nie naginając XIX-wieczne strofy do współczesnych tez ideologicznych.

„Romantyczność” to spektakl złożony głównie z zawartości „Ballad i romansów”, choć nie tylko, bo dodano choćby bajkę „Golono i strzyżono”. Także „Ucieczka”, choć ballada, jest późniejsza . To dwusetna rocznica wydania tomiku wierszy o tytule „Ballady i romanse” jest bezpośrednim powodem uznania 2022 roku za rok polskiego romantyzmu.

Uczczono tę rocznicę niedawno dwoma wspaniałymi czytaniami ‘Ballad i romansów”: w Ogrodzie Saskim pod auspicjami prezydenta i w reżyserii Janusza Kukuły, oraz w słuchowisku Aleksandry Głogowskiej w Radiu dla Ciebie. Kwiat polskich aktorów wyczarowywał świat ludowych podań i baśni samymi najwspanialszymi głosami. W Teatrze Polskim mamy nie tylko głosy, ale aktorów na scenie pośród dekoracji. Mamy też dodatkową komplikację i zarazem atrakcję. Wersję sceniczną wyreżyserował Białorusin Mikołaj Pinigin.

Pierwotnie zagrali to członkowie białoruskiej grupy teatralnej Kupałowcy na tej samej scenie w swoim języku. Równolegle szykowano polską wersję. I całkiem to naturalne, bo przecież wprawdzie autor uważał się za Polaka (choć i za Litwina), ale korzystał z folkloru ziem dawnego Księstwa Litewskiego, które dziś są Białorusią.

Pinigin postawił na teatr w zasadzie rapsodyczny, choć z elementami performatywnego udramatycznienia poszczególnych wierszy. To jednak w sumie teatr wyobraźni. Jeśli markuje się przed nami ruch sceniczny (jak w przywołanym na początku galopie Panny z trupem kochanka), to przecież i tak większość sytuacji musimy sobie dopowiedzieć, zobaczyć oczami duszy.

Dopełnieniem jest scenografia odwołująca się do naiwnego prymitywizmu, który jest wszakże po prostu piękny. To samo da się powiedzieć o tle muzycznym tworzącym swoiste komentarze do poszczególnych opowiastek. Niestety, nie mogę podać nazwisk współtwórców spektaklu za to odpowiedzialnych. Z jakichś powodów są one utajnione. Kupałowcy krążą podobno między sympatyzującą z nimi Polską i rządzoną po dyktatorsku Białorusią, względnie mają w swojej ojczyźnie rodziny, więc to kwestia ich bezpieczeństwa.

Mickiewicz od horrorów

Ja te wiersze wyssałem z mlekiem matki, i to całkiem dosłownie, bo to mama mi je czytała. Czy doceni je młode pokolenie, tak jak umie czasem docenić uroki ludowości muzycznej przybliżanej poprzez folk (ale czasem i przez niemal muzealne wykonania)? Nie wiem. Zwrócę uwagę na uroki wyobraźni kreującej nie tylko wizję ludowej, czasem strasznej sprawiedliwości, nie tylko Mickiewiczowską koncepcję woli Bożej i przeznaczenia, nie tylko refleksję o zemście, o grzechu, o sensie cierpienia. Mamy do czynienia z faktem oczywistym: romantycy to przecież prekursory literatury grozy, nawet współczesnych horrorów. W tych akurat wierszach Mickiewicz jest specem od grozy w szczególności.

„Panna grzeszy – jeździec spieszy, Klęto ducha - klątwy słucha: Już odemknął zimny gmach: Panno, panno czy nie strach?” - ogłasza się nam w scenie przywoływanego już szalonego szalonego galopu.

fot. Karolina Jóźwiak

Czasem komizm wynikający z wywoływania duchów i upiorów jest mimowolny, a czasem zamierzony, jak w balladzie „Pani Twardowska”. Ale próbujmy się wczuć i potraktować koszmary Mickiewicza choć częściowo serio. Skądinąd poeta jawi się nam jako niezły „zgrywus”, albo „total” używając języka młodzieży. Trzeba mieć fantazję, ale i odrobinę szaleństwa w sobie, żeby w balladzie „To lubię” (skądinąd jednak na poły żartobliwej) dziewczynę zmienioną w demona za karę (bo była nieczuła, niedobra dla mężczyzn) nazwać imieniem swojej ukochanej – Maryla. Bo ona także „zdradziła”. Jego. Odwet literacki na Maryli Wereszczakównie przetrwał 200 lat.

To w tym spektaklu wychodzi znakomicie. Zastanawiałem się jedynie, dlaczego to wszystko zostało tak ściśnięte. Jest owszem kilka dodatkowych utworów, ale wiele ballad i romansów z kolei wypadło. Czy „Powrót taty” albo „Lilie” („Zbrodnia to niesłychana, Pani zabija pana”) uznano za zbyt naiwne, nacechowane dodatkowymi, szkolnymi skojarzeniami. A może ich poetyka nie pasowała do świata pełnego widziadeł błąkających się pośród lasów i nad wodami? Ale w takim razie „Pani Twardowska” albo „Golono strzyżono” (to ostatnie dzieje się pod Zgierzem, a więc w zupełnie innej krainie) pasuje jeszcze mniej. A może Pinigin i Teatr Polski nie wierzyli, że widownia zniesie jeszcze większą porcję takich niby naiwnych wierszyków?

Jeśli tak, to chyba niesłusznie. Niespełna półtorej godziny wywołało we mnie poczucie niedosytu. Zarazem to przedstawienie pozostawi we mnie wdzięczną pamięć jako świadectwo poczucia ciągłości polskiej (ale pewnie do pewnego stopnia i białoruskiej) kultury. Nie chodzi wcale tylko o filologiczne skojarzenia – znajdujemy tu wątki i myśli, które wykorzysta potem Mickiewicz w „Dziadach”. Te teksty są wciąż żywe, wystarczy się wsłuchać.

O czuciu i wierze

Aby się okazały żywe, robią wszystko aktorzy Teatru Polskiego. Patrzyłem z podziwem jak w wielu scenach tak znakomici aktorzy jak Dorota Landowska, Katarzyna Skarżanka, Adam Cywka czy Szymon Kuśmider godzą się być elementem chóru, częścią komentującej zdarzenia i morały gromady. Choć na przykład Kuśmider to także znakomity, wyrazisty Pan Twardowski, i Mazur z „Golono strzyżono”. Pozostali też mają po jedną, dwie minuty na „solówki”. Z młodych najwyższe pochwały zwłaszcza dla Doroty Bzdyli i Jakuba Kordasa. Ten ostatni po „Dziadach” bronił w wypowiedzi do mojego tekstu siły i żywotności romantycznej poezji. Sam ją najwyraźniej czuje.

Znakomita okazała się też młoda Vanessa Gazda – upiorna Maryla w masce z „To lubię” (ze świetnym Kordasem) i szalona Karusia z finalnej „Romantyczności”. No właśnie, bo ta ostatnia ballada, skądinąd wstęp do „Dziadów”, wykłada zasadniczą myśl Mickiewicza, która do dziś jest przedmiotem debat i kontrowersji. Dziewczyna uważa, że obcuje ze zmarłym kochankiem. Uczony ją potępia jako nieracjonalną, lud staje po jej stronie. Ładnie to pointuje Krystian Modzelewski jako rzecznik racji Karusi w liliowym stroju: „Czucie i wiara więcej mówi do mnie. Niż mędrca szkiełko i oko”.

My to jeszcze znamy ze szkoły, ale czy z tego powodu brzmi to mniej dobitnie? I jak to się ma do ducha obecnej epoki? Do bólu, ciasno racjonalnej, choć lubiącej uciekać w poboczne fantazje i nowe gusła? Może tamte czasy i tamci ludzie są w stanie czegoś nas nauczyć? Pod warunkiem, że posłuchamy.

Miałem drobne wątpliwości wobec niektórych inscenizacyjnych rozwiązań. Czy Diabeł z „Pani Twardowskiej” powinien być kobietą? Przecież to psuje pointę, możliwe, że dla młodszych generacji już nie tak oczywistą jak dla mnie. Ale całość wzruszyła mnie i oczarowała. Najwyraźniej białoruscy artyści czują to jak my. Czy to nasze wspólne czucie jest trwałe? Nie wiem. Ale będę próbował czuć.

Tytuł oryginalny

„Romantyczność” w Teatrze Polskim – o potędze czucia, o sile poezji

Źródło:

„Polska Times”
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

14.11.2022