„Nasz mały PRL” Izabeli Meyzy i Witolda Szabłowskiego w reż. Moniki Janik-Hussakowskiej w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Autorzy książki Nasz mały PRL, Izabela Meyza i Witold Szabłowski wymyślili eksperyment polegający na tym, że przez sześć miesięcy będą próbowali odtwarzać realia, obyczaje, zachowania z życia, z kuchni, sklepu itd. w naszym kraju z początku lat osiemdziesiątych. Zamieszkali w bloku z wielkiej płyty na Ursynowie, próbowali poznać nowych sąsiadów, topografię terenu, kupili nawet Malucha. Szkoda, iż na samochodach się nie znali i nie wiedzieli choćby tego, że Maluch nie był „mydelniczką”. Tak zawsze nazywano Trabanta, ponieważ miał plastikowa karoserię.
Bohaterowie przedstawienia Nasz mały PRL w Nowym Teatrze w Słupsku, przybrawszy te same, co w książce, imiona, Iza (Monika Bubniak) i Witek (Igor Chmielnik), powtórzyli na scenie ów eksperyment. Podążyli za autorami drogą klasycznych, peerelowskich stereotypów. Mianowicie: kolejki do wszystkiego, wyłączanie prądu i wody, sąsiedzi z bloku i z podwórka. Tylko czy aby na pewno system stereotypowych zachowań tak różnił się w PRLu i w RP? Czy dziś nie wyłącza się wody, prądu, czy nie ma kolejek? Zatem czy rzeczywiście wartość i znaczenie eksperymentu polegają na tym, że bohaterowie „wracają” z kapitalizmu do PRL-u? A może jest odwrotnie: w dzisiejszym kapitalizmie odnajdujemy klasyczne peerelowskie właściwości? Mówiąc krótko: czy mamy nasz mały PRL w RP, czy naszą małą RP zakotwiczoną głęboko w PRL-u?
Przedstawienie w Nowym Teatrze w Słupsku na szczęście nie musi zadawać sobie takich pytań. Reżyserka Monika Janik-Hussakowska wybrała „karnawałową” poetykę dla swojego debiutu reżyserskiego. W czasie pracy, przed premierą w kwietniu 2022 roku, zapowiadała, że spektakl będzie „Jednocześnie szary i kolorowy, radosny i sentymentalny, współczesny i historyczny. Spektakl będzie kolażem różnych sytuacji, zbiorem, cytując Korę, «setek miraży», a całość okraszona będzie właśnie muzyką z tamtych lat. To, co mnie najbardziej zainteresowało w tym eksperymencie to spojrzenie na dzisiejszą Polskę przez pryzmat tamtych czasów i obserwowanie, co tak naprawdę się zmieniło przede wszystkim w nas samych. Ale też zadaję pytanie, co straciliśmy po zmianie systemu, a co zyskaliśmy. Prostej odpowiedzi na to nie ma.” Reżyserka miała zatem i wątpliwości, i także duże nadzieje, reżyserując pierwsze swoje przedstawienie. Ale przynajmniej świetnie znała ten teatr, kolegów aktorów, techników, rzemieślników, jako że przyszła do tego zespołu już w 2017 roku, bezpośrednio po studiach we wrocławskiej filii AST na Wydziale Aktorskim. Zagrała kilka ważnych ról (między innymi w Dwoje biednych Rumunów, Kupcu weneckim, Szewcach, czy Ciemnej wodzie). Na dodatek przy tworzeniu tego przedstawienia współpracowała z utalentowaną scenografką Barbarą Guzik, a także z Cezarym Reinertem opracowującym muzykę w sposób często zaskakujący nieoczywistą harmonią, dający znanym przebojom nowe życie.
Zapewne członkowie słupskiego zespołu chcieli obdarować spektakl ciepłem, entuzjazmem, dynamiką, które można porównać do święta w teatrze. Do tego dodali żywe emocje, ruch, dźwięk i oto na scenie wywołany został swego rodzaju karnawał! I to spotęgowany. Szóstka aktorów stworzyła widowisko, które zabrzmiało, jakby wykonywał je duży zespół. Zdecydowało o tym aktorstwo, muzyka, kolor, oraz pewien sposób narracji, przypominający chwilami kultowe filmy z tamtego okresu. A nawet z wcześniejszego. Jedna z postaci spektaklu grana z ogromnym taktem i wdziękiem przez Wojciecha Marcinkowskiego przypomina jednocześnie i Marysię z Poszukiwany, poszukiwana Stanisława Barei (1973), i „kobietę pracującą” z Czterdziestolatka Jerzego Gruzy, a może jeszcze wcześniejsze klasyki nie tylko rodzimego, ale i światowego kina. Aktorzy, Bożena Borek, Katarzyna Pałka, Krzysztof Kluzik, oraz wcześniej wymieniona trójka, tworzą zespół, który może z powodzeniem zagrać całkiem długą, dwuczęściową, kabaretowo-komediową opowieść o blaskach i cieniach codziennego życia. Kolejne sceny (o kolejkach, modzie, gotowaniu według poradnika Ireny Gumowskiej, o pracy, o seksie), kontrapunktowane są znanymi i pamiętanymi przebojami muzycznymi z tamtych lat.
Na tle szarego bloku, na horyzontalnej ścianie, z obowiązkowym trzepakiem, żółtym Maluchem pośrodku, skonstruowana jest także wewnętrzna estrada z wielkim napisem Opole, na której umieszczono orkiestrę oraz śpiewających aktorów. Słyszymy z tej estrady takie utwory jak Boskie Buenos Maanam, Co mi Panie dasz Bajmu, Parostatek Krzysztofa Krawczyka, Bo z dziewczynami Jerzego Połomskiego, czy Chałupy welcometo Zbigniewa Wodeckiego. Mówiąc nawiasem, gdyby przesunąć ów sceniczny PRL o kilka zaledwie lat do tyłu, z początku lat osiemdziesiątych na koniec lat siedemdziesiątych, okazałoby się, że Słupsk może pamiętać inne śpiewanie (nie takie, jak w Opolu) z czasów kiedy inaugurowano tu działalność ambitnego Teatru Muzycznego. Warto kiedyś wybrać się w tamte czasy. Słupsk, wtedy świeża stolica województwa, był wówczas miastem bardzo dumnym ze swojej kultury. Miastem zdającym się pokonywać wszelkie niedogodności. Ale oczywiście kultura nie była dla bohaterów opowieści tak ważna jak kolejki, pranie, sprzątanie.
Najprzyjemniejszą nie tylko dla oka niespodzianką w przedstawieniu były przełamujące szarości ścian kolorowe i wyraziste kostiumy zaprojektowane przez Barbarę Guzik. PRL był przecież epoką wcale nie taką szarą jak bloki z wielkiej płyty na Ursynowie. W telewizji szła Kariera Nikodema Dyzmy, w kolorowych pismach dominowała elegancja księżnej Diany, a w cenie był przede wszystkim dar własnej pomysłowości i umiejętności adaptowania strojów. Jaskrawe kolory, nowe, odważne kroje, często wykonywane z marnych materiałów i fantazyjne dodatki. Kobiety podkreślały talię, a mężczyźni zakładali dresy. Wszyscy systematycznie coś ćwiczyli. Nikt nikomu nie kazał chodzić w koszulach non iron, które zdaniem bohaterów przedstawienia Izy i Witka wywoływały pot i łzy. Kolorowy, zwiewny fantazyjny kadr ze scenicznej plaży z bohaterami siedzącymi na leżakach mógłby równie dobrze pochodzić z sopockiej plaży czy kolorowego pisma tamtych czasów.
Przedstawienie Moniki Janik-Hussakowskiej, jakby się wymknęło z książki Izabeli Mayzy i Witolda Szabłowskiego i zaczęło żyć własnym życiem. Wraz z bohaterami miało nas zabrać do krainy PRL-u – wczesnych lat osiemdziesiątych, i wrócić do pierwszej dekady XXI wieku. I nie bardzo wiadomo, czy kapitalizm wybrał się do socjalizmu, czy socjalizm wybrał do kapitalizmu. Czy jesteśmy takimi ludźmi, którym potrzebny jest „za plecami” jakiś ośrodek decyzyjny. Opresyjny, opiekuńczy, operacyjny, odpowiadający za to co kto ma robić, jak myśleć, jak wybierać. Taka podróż w czasie uświadomiła widowni, że nie we wszystkim wszystko się zmieniło. I chyba nieprędko się zmieni. Bo to w gruncie rzeczy jest także opowieść o nas samych. W końcowej refleksji bohaterowie dochodzą do wniosku, do którego pewnie można było dojść bez eksperymentów;
IZA Ale możesz też po prostu spróbować być sobą.
WITEK Wolność. W sumie – nic wielkiego.
Słowem, nikt nie musi za nas decydować. Czy to w ogóle możliwe?
Naprawdę warto spróbować.
***
Izabela Meyza i Witold Szabłowski NASZ MAŁY PRL. Adaptacja i reżyseria: Monika Janik-Hussakowska, scenografia i kostiumy: Barbara Guzik; opracowanie muzyczne: Cezary Reinert. Prapremiera w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku 2 kwietnia 2022 roku.