"Potop" wg Henryka Sienkiewicza w reż. w reż. Jakuba Roszkowskiego z Teatru Śląskiego w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała w dzienniku festiwalowym na blogu domagalasiekultury.pl.
Spektakl Roszkowskiego zaczyna się właściwie od piosenki Nim wstanie dzień Edmunda Fettinga (do słów Agnieszki Osieckiej), stanowiącej temat główny filmu Jerzego Hoffmana oraz Edward Skórzewskiego Prawo i pięść. Bohater tego filmu, były więzień obozu koncentracyjnego, Andrzej Kenig (Gustaw Holoubek), zostaje wysłany przez pełnomocnika rządu na Ziemie Odzyskane, żeby tam wraz z grupą mężczyzn zabezpieczyć mienie niemieckiego uzdrowiska i uruchomić sanatorium. Okazuje się jednak, że owa grupa to zwykli przestępcy, szabrownicy, zainteresowani tylko tym, co można przywłaszczyć i na czym można zbić interes. Film ten, będący w gruncie rzeczy westernem, stanowi niezły prolog sienkiewiczowskiej opowieści, z jego bowiem perspektywy, historia kilku polskich szlachciurów i ich przygód, opisana przez umiłowanego przez nasz naród rdzennie polskiego Noblistę, jawi się w prawdziwej, nielukrowanej wersji, jako ciąg motywowanych własnym interesem przypadkowych zdarzeń. W opozycji oczywiście do bogoojczyźnianej, napompowanej polskimi kompleksami narracji o rycerzach narodu przez Boga wybranego.
Gdy się wsłuchać w słowa piosenki Osieckiej: Słońce przytuli nas do swych rąk/I spójrz: ziemia ciężka od krwi/Znowu urodzi nam zboża łan, obraz
tego, co widzimy na scenie, zaczyna się układać w całość. Wiek XVII, o
którym mowa w powieści, to wiek ciągłych wojen i rzezi. Jedna z nich
właśnie się zakończyła, następna już czeka w kolejce. Młoda dziewczyna,
Oleńska, która dopiero co została sierotą, śpiewa piosenkę o nowym
ładzie (pierwotnie jej słowa dotyczą nowego świata po 1945), ale my już
wiemy, że to mrzonki, jej piosenka zaś staje się drwiną z opowieści,
która niczym burza przetoczy się po przedstawianym w spektaklu
Roszkowskiego kraju: wtedy tam, w powieści Sienkiewicza i tu, teraz,
przed naszymi oczami, na katowickiej scenie. A jest to opowieść o
nieśmiertelnych, wychodzących z trumien zombie, które bardziej niż
utrwalać chwałę i cnoty Polaków, wysysają z naszych dusz krew narodowych
przywar i kompleksów. I o tym głównie jest spektakl Roszkowskiego.
Szerzej pisałem o tym, jako członek Artystycznej Komisji Konkursu
Klasyki Żywej, zainteresowanych więc tym spektaklem zapraszam na swoją
stronę bądź portal e-teatr, gdzie opublikowane zostały stosowne teksty.
Kielecki pokaz spektaklu poszedł znakomicie, śląscy aktorzy bowiem w jakiś niepojęty sposób udała się rzadka w teatrze sprawność – że użyję tenisowej terminologii – bezbłędnego trafiania w pole gry. Przykładem etiuda Wołodyjowskiego (Mateusza Znaniecki) z szablą, której fizycznie nie ma. Ani za długo, ani za krótko, ze stuprocentową obecnością sceniczną aktora, bez żadnego fałszywego ruchu, z widownią trzymaną w całkowitym napięciu. I tak generalnie cały zespół przez cały spektakl. Wszystko precyzyjnie wykonane, odegrane i wygrane. Dowodem na to, niezwykle inteligentne i świadczące o pełnym zrozumieniu spektaklu reakcje kieleckiej publiczności, doskonale czytającej ironię i nieoczywistość koncepcji Jakuba Roszkowskiego. Słowem, pełen sukces, którego z serca katowickiemu zespołowi gratuluję, tym bardziej, że w przeszłości się tego spektaklu czepiałem.
Przed nami jeszcze kilka spektakli, na razie jednak przerwa do 29 września. Wypada więc zawiesić na tydzień nasze rozważania, dając Państwu i sobie tak potrzebny w dzisiejszych czasach oddech! Do usłyszenia zatem na początku października!