EN

27.09.2021, 11:09 Wersja do druku

Dwa teatry i jeszcze jeden

Zrobiło się zimno, ale z paleniem w piecu jeszcze się wstrzymujemy, bo opał drogi. A i tak nad Szczęśliwą Doliną unoszą się już siwe kłębuszki dymu. Tylko patrzeć jak urosną w dorodny smog, który będzie z nami mniej więcej do początków maja. Pewne zjawiska pozostają nienaruszalne. Zjawisko półrocznego zapylenia powietrza jest jednym z nich. Antymaseczkowcy nie mają u nas silnych argumentów. Nie traktujcie tego, proszę, jako skargi ani tym bardziej donosu. Jestem pisarzem i mam obowiązki pisarskie. Widzę, czuję i opisuję.

fot. Natalia Kabanow

To samo tyczy się tegorocznego Festiwalu Dwa Teatry, na który nie pojechałem. Ponieważ jednak żadne z moich siedmiu słuchowisk z regulaminowych lat 2019-2020 zakwalifikowane do konkursu nie zostało, pozostaje mi odnotować ten fakt dla potomności, a także dokonać solidnej autorefleksji z elementami samokrytyki. Mogło być tak, że moje słuchowiska są po prostu kiepskie. Może też zwyczajnie za dużo piszę, więc rozmieniam się na drobne, a przy okazji blokuję miejsce dla innych. Za dużo Jakubowskiego, trzeba go przyciąć. Z pewnością też nie jestem etatowym pracownikiem Polskiego Radia. Oraz nie jestem z Warszawy. To poważny mankament, choć może nie aż tak poważny, biorąc pod uwagę, że wśród uczestników festiwalu są też osoby w radiu niezatrudnione oraz spoza stolicy. Zaraz, zaraz, a może powód był polityczny? Aż sam się przestraszyłem takiego przypuszczenia i natychmiast wszystko sobie zracjonalizowałem: na pewno mnie nie zaprosili, bo zapomnieli. Ale to by znaczyło, że co? Że nic dla nich nie znaczę? O, męko niepewności!

Dlaczego tak jojczę? Pewnie myślicie, że miałem chrapkę na nagrody. Nie. Nagrody z Dwóch Teatrów już mam, ale poznałem tam kilku fajnych ludzi, z którymi miałem nadzieję znowu się spotkać. Innym razem. Pozdrawiam was, Koledzy.

Długo szukałem wytłumaczenia mego wykluczenia, ale w końcu trzeba było wziąć udział w życiu teatralnym (uspokajam – jako widz). Zabrałem moje dziewczyny i pojechaliśmy do teatru w mieście wojewódzkim Bydgoszczy. Julia Holewińska napisała, a Wojciech Faruga wyreżyserował Katyń. Teorię barw. Zawsze kiedy chcę wypowiedzieć opinię o spektaklu, którego autorów znam, odzywa się we mnie wewnętrzny cenzor. Po co się narażać? Znowu cię nie zaproszą i tyle z tego będziesz miał. Chyba ten sam cenzor siedzi w recenzentach, których znam, bo zwykle co innego mówią, wychodząc ze spektaklu, a co innego potem czytam w ich recenzjach. Znałem recenzenta, który zawsze pisał to, co myśli, ale on już nie żyje. Zanim umarł, przestali zapraszać go na premiery. Na bilety nie było go stać. Nie miał wewnętrznego cenzora albo nie rozumiał zasad, w każdym razie jego recenzje pamiętam, a pozostałych jakoś nie. Więc żeby już nie przedłużać napiszę, że spodziewany skandal nie nastąpił. Geje i feministki nie dali rady zmienić mojego spojrzenia na zbrodnię katyńską. Nawet rozebrany do majtek Józef Czapski – Damian Kwiatkowski nie podołał. Powód jest jeden: założenie, że prawica zawłaszczyła prawdę o Katyniu i ukryła przed światem fakt, że mordowano tam również homoseksualistów i kobiety, jest z gruntu fałszywe. Tak, mordowano również katolików, prawosławnych, protestantów i niewierzących. To ludobójstwo nie znało podziałów na orientację, wyznanie etc. Komuniści ukrywali natomiast samą zbrodnię katyńską. Ukrywali, bo prawda o niej uderzała w mit założycielski „Polski Ludowej”. Ukazywała sowiecki totalitaryzm takim, jaki był. W Katyniu ludzie ginęli nie dlatego, że byli gejami czy kobietami, wierzącymi czy niewierzącymi, konserwatystami czy postępowcami, tylko dlatego, że byli Polakami. Prawda o Katyniu nie należy do prawicy czy lewicy, a najgorsze, co można zrobić, to fastrygować do niej ideologię. Łzy, podobnie jak brzozy u Broniewskiego, są apolityczne.

W spektaklu mamy ponadto do czynienia z satyrą na narodową sztukę uosabianą przez Jerzego Kalinę, twórcę aranżacji Muzeum Katyńskiego oraz na autora filmu Katyń Andrzeja Wajdę, ukazanego tu jako nieznośny egotyk i narcyz. Teatralna Janina Lewandowska, córka generała Dowbora-Muśnickiego, docieka, czy krew menstruacyjna w czasie wojny znaczy tyle samo, co krew przelana w walce. Swastyka, sowieckie godło i polski orzeł na piersi aktorki Małgorzaty Trofimiuk, bardzo dobrej aktorki, pogłębiły znaczeniowy galimatias.

Wracając z moimi dziewczynami do domu zastanawiałem się, czy „teatr progresywny” ma jeszcze coś do skonsumowania. Niezastąpiona „Gazeta Wyborcza” szybko dała odpowiedź: zajmijmy się wreszcie życiem seksualnym Jana Pawła II. Tylko czekać na efekty repertuarowe.

Żeby odetchnąć po tych intelektualnych zapasach w progresywnym kisielu, udałem się z psem do lasu. Pies to ma klawe życie. Nie musi się nieustannie ustosunkowywać. O zdanie nikt go nie pyta, więc na ostracyzm środowiskowy się nie narazi. Drzewa też tylko sobie stoją i szumią, dopóki ich Lasy Państwowe nie pozyskają na surowiec. Dobrze już, dobrze Jarosław, powiedziałem do siebie, wdychając żywiczno-grzybową woń, wycisz się i słuchaj. A drzewa szumiały po eliotowsku:

„Nic nie znaczy nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą dmie wiatr”.

Nic nie poradzę, że szumiały w przekładzie Miłosza, a nie Libery. To drzewa wybrały, nie ja.

Tytuł oryginalny

Dwa teatry i jeszcze jeden

Źródło:


Link do źródła