„Idzie skacząc po górach” Jerzego Andrzejewskiego w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Teatrze Bogusławskiego w Kaliszu na 63. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
W ramach Kaliskich Spotkań Teatralnych nie mogło zabraknąć występu gospodarzy. Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego zaprezentował „Idzie skacząc po górach” – adaptację powieści Jerzego Andrzejewskiego w reżyserii Igora Gorzkowskiego.
Twórczość Jerzego Andrzejewskiego niejednokrotnie – i z powodzeniem – gościła na teatralnych deskach. Wystarczy przywołać takie tytuły jak: „Bramy raju”, „Popiół i diament” czy „Ciemności kryją ziemię”. Inaczej było jednak z „Idzie skacząc po górach” – dopiero Igor Gorzkowski wraz z zespołem kaliskiego teatru podjął się najpierw adaptacji, a potem inscenizacji tej powieści.
Nie ma w tym nic dziwnego, powieść na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie nieteatralna. To historia 80-letniego Antoniego (Lech Wierzbowski) – ekscentrycznego artysty-geniusza, którego prace można podziwiać w muzeach i galeriach na całym świecie. Choć mistrz nadal jest aktywny zawodowo, zdaje się już raczej odcinać kupony od dawnego geniuszu niż realizować spektakularne pomysły. Z jakichś powodów mistrz pozostaje nieuchwytny – uciekł od świata, zaszył się w nadmorskiej willi i z nikim nie utrzymuje kontaktu. Gdy młody, obiecujący malarz (Karol Biskup), który spędza tu wakacje wraz z dziewczyną (Malwina Brych), spotyka go na plaży nie jest w stanie ukryć zdziwienia. Jeszcze większe zdumienie i onieśmielenie wywołuje propozycja Antoniego, aby para przeniosła się do jego posiadłości.
Adaptując powieść, Gorzkowski poczynił kilka zmian. Przede wszystkim przeniósł akcję powieści z wybrzeża Francji za czasów generała Charles’a de Gaulle’a nad współczesne polskie morze. Ta zmiana wpłynęła na drugą, istotną różnicę – pierwowzorem powieściowego Antoniego był Picasso, w spektaklu, z oczywistych względów, musiało to ulec zmianie i Antonio pozostaje bliżej nieokreślonym malarzem, a Picasso pojawia się w jego opowieściach jako znajomy, z którym Antonio wymienił się obrazami. Dzięki temu postać Antoniego może być kreowana z dużo większą swobodą i nabrać uniwersalnego wymiaru.
Młodzi ludzie przystają na propozycję malarza, przenoszą się do jego willi i szybko stają się marionetkami w rękach artysty, który niczym wampir próbuje wysysać z nich trochę młodzieńczej energii. Jedno wydarzenie: samowolne dokończenie obrazu początkującego malarza rujnuje życie chłopaka. W okolicy pojawia się też młody, ambitny dziennikarz (Błażej Stencel), który przybył tu w poszukiwaniu mistrza i chce z nim przeprowadzić wywiad. Jego atrakcyjna, choć głupiutka znajoma (Aleksandra Lechocińska) wpada w oko artyście i szybko staje się jego nową muzą.
Podobnie jak w innym konkursowym spektaklu prezentowanym w ramach Kaliskich Spotkań Teatralnych – „Scenach z egzekucji” Teatru Wybrzeże w Gdańsku, które mówią o prawie artysty do wolności wypowiedzi artystycznej – tak i tutaj podjęto temat relacji artysty ze światem. Jednak zamiast relacji artysta-władza, wzięto po lupę kondycję starzejącego się artysty i jego miejsce w świecie, w społeczeństwie. To opowieść o cenie jaką się płaci za sukces, o próbie zaistnienia w świecie sztuki, o ambicji i wierności sobie. Przedstawienie można traktować również uniwersalnie – jako opowieść o młodości i dojrzałości, o nieuchronności przemijania.
Największą wartością tego spektaklu jest kreacja Lecha Wierzbowskiego, który ma za sobą 50 lat doświadczenia scenicznego i z powodzeniem wciela się w postać Antoniego, mężczyzny, który z jednej strony ubiera się w kolorowe fatałaszki i przykleja do młodych ludzi, aby uszczknąć trochę z ich energii, a z drugiej strony zdaje się doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że jego czas się kończy, że największe sukcesy ma już za sobą. Postać Antoniego przywołuje skojarzenia z bohaterami filmów Woody’ego Allena. Zgorzkniałymi cynikami nawiązującymi relacje z dużo młodszymi od siebie kobietami, którzy próbują zatrzymać czas. W całą galerię drugoplanowych postaci wciela się Dariusz Sosiński, który jest niczym demiurg, z twarzą pomalowaną na biało (jak bohater z filmu „Cabaret”). Młodzi aktorzy – choć nie tak autentyczni w swych rolach – również radzą sobie całkiem nieźle. Niemniej styl w jakim zrealizowano spektakl wydaje się dziś już trochę archaiczny, dialogi brzmią płasko, papierowo, a i niektóre motywacje bohaterów pozostają niejasne.
Wydarzenia rozgrywają się w pracowni artystycznej – pełnej płócien, sztalug, rzeźb, zwiniętych rulonów (za scenografię odpowiada Jan Polivka). Jest też fotel mistrza, który budzi wielkie poruszenie wśród młodych bohaterów. Dokładanie kolejnych elementów pozwala na umowne przenoszenie się w inne miejsca.
Choć spektakl przedstawia uniwersalne, życiowe prawdy i pokazuje mechanizmy rządzące światem, pozostaje od tego życia bardzo odległy. Ani w sposobie opowiadania, ani w refleksjach z niego płynących nie jest w żaden sposób odkrywczy. W wielu momentach traci rytm i staje się po prostu nużący. Świetna kreacja Lecha Wierzbowskiego to za mało, żeby historia mogła porwać.