EN

16.05.2023, 10:59 Wersja do druku

„Ula z nieba mi spadła”. Polka i rosyjskojęzyczna Ukrainka uczą się razem ukraińskiego

Bo ja jestem rosyjskojęzyczną Ukrainką. Albo inaczej: jestem rosjanką z Ukrainy - Olha autoryzując rozmowę, poprawia wielką literę w słowie "Rosjanka" na małą.

Violetta Szostak: Wasze pierwsze spotkanie?

Olha Hryhorash: Ula podeszła do mnie i powiedziała: „Znajdź mi kogoś, kto będzie mnie uczył języka ukraińskiego".

Ula Kijak: Byłam już zdesperowana. Od kilku miesięcy szukałam i nie mogłam nikogo znaleźć. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że prosząc o to osoby z Ukrainy, mogę je stawiać w niekomfortowej sytuacji, bo część z nich sama nie czuje się pewnie z ukraińskim. Wiedziałam, że to jest dwujęzyczne społeczeństwo, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak skomplikowany to problem, trudny psychologicznie. I że w czasie wojny to stało się pytaniem nawet intymnym: jesteś rosyjskojęzyczna czy ukraińskojęzyczna? Olhę obserwowałam już wcześniej, wiedziałam, że tworzy teatr Emigrant. Gdy spotkałam ją na konferencji, na której była jedną z panelistek, pomyślałam, że podejmę ostatnią próbę, może ona kogoś mi znajdzie.

O.H.: - A ja powiedziałam: „Nie! Ja cię nauczę! I zrobimy z tego spektakl!".

Od razu pomyślałaś, że nauka ukraińskiego to temat na spektakl?
O.H.: - Pomyślałam o spektaklu, w którym będę mogła powiedzieć w głos: jestem zagubiona, nie wiem, kim jestem. Bo ja jestem rosyjskojęzyczną Ukrainką. Albo inaczej: jestem rosjanką z Ukrainy. [Olha autoryzując rozmowę, poprawiła wielką literę w słowie „Rosjanka" na małą, podobnie w dalszym ciągu rozmowy - red.]. Cała rodzina moja była rosyjska - babcia, dziadek, rodzice. Jakieś tam korzenie znalazłam też na szczęście ukraińskie.

„Na szczęście".
O.H.: No tak, bo musisz się na czymś teraz oprzeć.

Język ukraiński znałaś?
O.H.: Znałam dobrze, grałam w teatrze w Charkowie, tłumaczyłam literaturę, pracowałam w radiu, ale nie czułam, że to mój język. Do Polski przyjechałam już przed wojną, pięć lat temu. Język polski, którego się nauczyłam tutaj, wypchnął ze mnie w tym czasie ukraiński. Dlatego Ula z nieba mi spadła. Kiedy podeszła do mnie, ja złapałam ją od razu. Pomyślałam, że jak będę uczyła kogoś, to sama wrócę do ukraińskiego. Ja byłam już wtedy w trakcie powrotu wielkiego.

Kiedy się zaczął?
O.H.: W pierwszy dzień wojny zdecydowałam się absolutnie zrezygnować z kultury rosyjskiej. Moja decyzja była krótka: 24 lutego, pod koniec dnia, wyrzucony był Dostojewski, Tołstoj… Żadnego żalu. Żadnych wahań. Szczęśliwa jestem, że moja dusza tak wybrała. Nie muszę tego tłumaczyć nawet sobie. To jest na tyle we mnie głośno, że nie mam innej opcji.

Wyrzuciłaś książki?
O.H.: Na razie wszyscy przewróceni. Odwróceni grzbietami. Nie mogę wyrzucać książek. Będę się niedługo przeprowadzać, to je gdzieś oddam.

Spektakle, które z teatrem Emigrant wcześniej robiłaś w Polsce, były oparte na rosyjskiej poezji, Brodskim, Wysockim.
O.H.: - Byłam prorosyjska, nie jeśli chodzi o politykę, ale o kulturę, literaturę. Dziewczyny z mojego teatru - Ukrainki, Białorusinki - mówiły mi nawet, że byłam bardzo prorosyjska. Niektóre potem przyznały, że im to przeszkadzało. Wysocki to był spektakl, o którym marzyłam całe życie. Ale nawet nie chcę rozważać, jak on by się zachował teraz, co by mówił. Tyle widziałam padnięć duchowych ludzi w rosji, którzy wydawali mi się autorytetami, że mogę wyobrazić sobie dziś absolutnie wszystko. Bardzo wielu aktorów, reżyserów, ludzi kultury wspiera rosyjską agresję. Z Wysockiego też rezygnuję.

Nie da się odsiać i zostawić z rosyjskiej kultury tego, co nie jest winne wojny?
O.H.: - Nie teraz. Wojna ujawniła nam imperializm, który w kulturze rosyjskiej był zawsze. To nie zaczęło się teraz, i nie w 2014 roku, oni to robili od stuleci. Nie znajdziemy kawałka literatury, w której nie było tych wątków: wyjątkowość duszy, wielkość narodu. Ja wyczuwam, że ta „rosyjskość" we mnie wzrosła przez Dostojewskiego, Czechowa. Są niewinni? Nie mogę tego powiedzieć. Ja miałam 15 lat, nigdy nie byłam w rosji, a w dzienniku pisałam: „Chcę do domu, do mateczki Rosji, moja dusza rosyjska…". Chcę pozbyć się w sobie tej rosyjskości, nie chcę, żeby mną kierowała.

Język rosyjski też odrzucasz?
O.H.: Oddzielam język od rosyjskości. Ale mam też świadomość, że jak mówisz, tak myślisz. W przestrzeni twórczej, teatralnej zrezygnowałam z rosyjskiego zupełnie. Został jeszcze w kontaktach z rodziną. Teraz we mnie trzy języki. Część mojej tożsamości mówi po polsku, część po ukraińsku, mała część jeszcze po rosyjsku. Kim jestem? Dla mnie to pytanie zostaje. Czy jak się nauczę ukraińskiego zostanę Ukrainką? Polacy, którzy wyjechali do Anglii, urodziło się im tam dziecko, kim ono jest? Co nam buduje tożsamość? Język, miejsce urodzenia, korzenie? Ja jeszcze tego nie wiem. Ukraińska tożsamość we mnie dojrzewa, ale nie umiem jeszcze o sobie powiedzieć, że jestem Ukrainką. Teraz najbliżej mi do odpowiedzi, że nie chcę zamykać się w jednej narodowej tożsamości, chcę być człowiekiem świata.

Rozmawiamy po polsku. Mówisz świetnie.
O.H.: Nauczyłam się sama. Na początku miałam tylko kilka korepetycji online, podstawowe rzeczy. Czuję moc, kiedy sama ogarniam nowy język i mogę mówić dokładnie to, czego chcę.

„Naucz ją języka" – nazwałyście swój projekt, który jest połączeniem spektaklu, wideo, performance'u. Siedzicie na scenie i uczycie się ukraińskiego, na filmie widzimy fragmenty waszych spotkań. Ula, zauważasz tam ważną rzecz: w kontakcie z osobą z Ukrainy nasza sytuacja w Polsce jest nierówna. „Wysiłek, jaki ta osoba wkłada w spotkanie ze mną, jest większy niż mój. Ona podejmuje starania mówienia do mnie w moim języku, więc chciałam trochę wyrównać tę sytuację. Uczę się ukraińskiego, żeby zdjąć chociaż część ciężaru z cudzych barków, wziąć na swoje" – tłumaczysz. A jakie było twoje pierwsze spotkanie z ukraińskim?
U.K.: - Zadzwonił do mnie Wojtek Faruga, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy: „Mamy na rezydencji siedem artystek z Ukrainy, chcą zrobić spektakl, potrzebują reżyserki. Czy możesz przyjechać?". Parę dni później już tam byłam.

Zrobiłyście spektakl „Życie na wypadek wojny".
U.K: Próby trwały miesiąc. Nie miałyśmy tłumacza. Dziewczyny mówiły do mnie po ukraińsku, a ja do nich po polsku. Producentka i inspicjentka znały rosyjski, część aktorek znała angielski, więc w pracy używałyśmy czterech języków. Umówiłyśmy się, że zobaczymy, jak to zadziała. Działało świetnie. One intensywnie uczyły się polskiego. Ja dopytywałam i coraz więcej rozumiałam z ukraińskiego. Okazało się, że to język, który jest mi bliski. To mnie zaskoczyło, bo kiedyś przez cztery lata próbowałam nauczyć się rosyjskiego i miałam blokadę, nie nauczyłam się nawet podstaw.

Nie jesteś już z pokolenia, które tak jak ja miało obowiązkowy rosyjski w szkole.
U.K: Nie znałam rosyjskiego zupełnie. Skąd u mnie poczucie bliskości ukraińskiego? Zorientowałam się, że ono wcale nie jest powszechne wśród Polek i Polaków. Ja gdzieś tam daleko mam kozacko-tatarskie korzenie. Może to jest we mnie? Pod koniec pracy nad spektaklem w Bydgoszczy poczułam, że jestem tak nasiąknięta ukraińskim, że nauka poszłaby mi teraz szybko. I zaczęłam szukać. To był maj 2022 roku, Olhę spotkałam jesienią. Ale chciałam nauczyć się ukraińskiego także dlatego, że doniesienia dotyczące antyukraińskich nastrojów w Polsce doprowadzały mnie do rozpaczy, a jednocześnie straszliwie wkurzały.

O.H.: Ja z kolei chciałam zrobić ten spektakl dla innych Ukraińców rosyjskojęzycznych – pokazać, że mogą nauczyć się ukraińskiego. Znam wielu, którzy nie chcą się uczyć. Zwłaszcza ci mieszkający teraz poza Ukrainą. Myślą, że mogą sobie odpuścić. Nie chcę ich oceniać. Wojna, zostali bez domu, musieli porzucić wszystko swoje, są zmęczeni, i teraz jeszcze mają porzucić język rosyjski, którym mówili od urodzenia. Do tego muszą się uczyć polskiego czy innego języka kraju, do którego wyjechali. Rozumiem ich. Niech mówią w takim języku, w jakim chcą. Ale jednak ukraiński znać powinien każdy Ukrainiec. Z czasem, pokolenie po pokoleniu urośnie i ukraiński stanie się naturalnym wyborem. Chciałabym, żeby to nie stało się przez… narzut, przymus, ale miłość do ukraińskiego. Bo to piękny język. Naszym projektem chcę też okazać, że znajomość ukraińskiego jest konieczna, ale nie jest i nie może być wyłącznym wskaźnikiem tożsamości.

Przez dziesięciolecia język ukraiński był przez Sowietów rugowany ze szkół, urzędów, kultury.
O.H.: - A w Ukrainie później nie było dobrze przemyślanej polityki językowej. Moja mama, nauczycielka, uczyła po rosyjsku, a potem z dnia na dzień powiedziano im, że mają uczyć po ukraińsku. Bez kursów, przygotowań. Dzieci siedziały w ławkach w szkole i mówiły po ukraińsku, wychodziły na korytarz i przechodziły na rosyjski. Nie pokazano im, jak pokochać ten język. A ja mogę to teraz pokazać innym. Mam nadzieję, że ciekawie przekazuję, Ula?

U.K.: Masz ogromną intuicję językową. Gdy uczyłam się angielskiego czy hiszpańskiego, to często miałam wrażenie, że nauczycielki i nauczyciele mieli dość moich pytań o niuanse słów, znaczeń. A tobie oczy się świeciły, gdy pytałam.

Od czego zaczęłyście?
O.H.: - Od alfabetu.

U.K.: - Bałam się, że będę miała takie problemy jak z rosyjskim. Ale po pierwszej lekcji opanowałam właściwie cały alfabet.

O.H: - Powiedziałam też Uli na początku: „Będziemy się uczyć na poezji!".

U.K.: - A ja nie chciałam cię zrazić i bałam się powiedzieć, że nie lubię poezji.

Dlaczego na poezji?
O.H.: To esencja języka, literatury, kultury. Ja jestem absolutnie zwariowana na punkcie poezji. Poprosiłam znajomą, żeby przywiozła mi z Ukrainy wiersze, a ona przywiozła ogromną książkę wierszy dla dzieci. Uczyłyśmy się więc na nich.

Na scenie Ula czytasz po ukraińsku wiersz o słoniątku, które urodziło się z różową piętką. Jak to będzie po ukraińsku?
U.K.: Z rozhevoju piatkoju… Wszyscy próbowali tę piętkę myć, ale różowe nie chciało zejść. Słoniątko zasmucone przyszło do mamy: „I po co ja jestem takie?", a mama powiedziała: „Jak nawiszczo… Szczob swit dyvuvati". „Jak to po co? Żeby zadziwiać świat".

O.H: I Timur słuchał tych wierszy, pamiętasz?

Timur?

U.K: Mój syn. Ma trzy i pół roku.

Skąd to imię?
U.K: Tatarskie. Tamer - jak Tamerlan. Wybrałam je właśnie w związku z moimi korzeniami. Rodzina mojego dziadka od strony mamy mieszkała w okolicach Białej Podlaskiej, niedaleko Bohonik, czyli największej społeczności muzułmańskiej w Polsce. Pozostali tam z czasów, gdy w wojsku polskim służyły oddziały kozackie i tatarskie.

O.H.: Ciekawe, bo mój dziadek z Sybiru, tam pozostały całe wioski potomków Czyngis-chana. Widzisz, my podeszłyśmy do języka nie od strony słówek, ale cały czas grzebiemy w naszych korzeniach, chcemy jakoś na tym świecie stać oboma nogami. Oboma?

U.K.: Obiema.

O.H.: Obiema. Jesteśmy umówione z Ulą, że będzie mnie poprawiać.

U.K.: W którymś momencie zdałyśmy sobie sprawę, że nasz projekt nie jest o języku, ale o tym, kim jesteśmy. To dla mnie jego ogromna wartość.

Na scenie każda z was przedstawiając się, mówi: „Jestem w kryzysie". Co to dla was znaczy?
U.K.: Obie byłyśmy wtedy w złożonych sytuacjach życiowych. Uznałyśmy, że przedstawimy się na scenie, mówiąc właśnie o tym, a nie o swoich osiągnięciach. Gdy podjęłyśmy tę decyzję, Olha powiedziałaś mi: „To jest trudne. Ja nigdy nie mówiłam o takich rzeczach po polsku".

O.H.: - Okazało się, że przez pięć lat nigdy nie przedstawiłam się po polsku tak, jak się czuję. Nigdy nie powiedziałam nikomu po polsku, że trzy razy się rozwiodłam, że mam za sobą toksyczne związki. Musiałam przy Uli ułożyć to sobie w ustach, bo nie wiedziałam, jak to powiedzieć.

Może nie miałaś wcześniej komu o tym powiedzieć po polsku?
O.H.: W jakim sensie to ukrywałam. Ale nie wiem, jak to się mogło stać, że nigdy nie używałam tych słów. To dla mnie było przerażające, gdy sobie uświadomiłam. I byłam szczęśliwa, że znalazłam przestrzeń, gdzie mogę wreszcie powiedzieć po polsku, że jestem taka. Ja wyjechałam z Ukrainy do Polski, bo byłam w życiowym kryzysie, i twórczym, i osobistym. Do tego dochodziło zagubienie: kim jestem? Nie czułam się dobrze w Ukrainie, ale też nie czułabym się dobrze w rosji. Gdy byłam z mamą ostatni raz w jej rodzinnej wiosce, totalnie mi się nie spodobała rosja. Wybrałam trzecie państwo, Polskę, żeby nie czuć tej obcości. Zagranica, emigracja to było dla mnie wyzwanie. Teraz czuję trzecią, polską obcość. Nigdy nie będę swoja w Polsce, to wiem już dokładnie. W Ukrainie wojna. Rosję mi zabrali ostatecznie. Co mi robić? Gdzie mój świat, mój dom, moja ziemia obiecana? Nie płakałam przez cały rok po wybuchu wojny, dusiłam w sobie. Teraz jak płaczę, to się cieszę.

Z zagubienia uczyniłaś siłę. Tworzysz teatr Emigrant, w którym grają inne emigrantki, w tym roku zaczęłaś pracę w Centrum Koordynacji Pomocy dla Obywateli Ukrainy w Poznaniu. Ale zaczynałaś w Polsce od pracy w piekarni w Grodzisku Wielkopolskim.
O.H.: Tak, targałam 25-kilogramowe worki z mąką i tak dalej… Najpierw załamywałam się, to mnie łamało w całości, niszczyło. Potem wstawałam, szłam dalej. Ja jestem mocna przez słabość. Potem na szczęście trafiłam do działu trochę artystycznego w piekarni – lepiłam figurki z marcepanu. Miałam tam koleżankę, Marię. Podarunek taka postać. We dwie przez parę lat osiem godzin dziennie rzeźbiłyśmy w marcepanie zwierzaki różne, postaci bajeczne, kwiaty. Rozmawiałyśmy przy tym. Często słuchałyśmy radia i Maria opowiadała mi o tematach, które tam się pojawiały. O polskiej historii, literaturze, teatrze, muzyce. Ona otworzyła mi drzwi do polskiej kultury. Zmieniłam się też dzięki niej jako matka. Nauczyła mnie dystansu polskiego, którego nie mamy w Ukrainie. My, ukraińskie mamy, bardzo wciągnięte w życie dzieci. Za dużo. A ona np. nie pozwalała mi dzwonić przez jakiś czas. „Nie dzwoń, dadzą sobie radę".

Dzieci są z tobą w Polsce?
O.H.: - Tak, trzej synowie. I przyjechała też moja mama po wybuchu wojny, ale za chwilę wraca.

Z nimi rozmawiasz po rosyjsku?
O.H: - Tak. Dzieci mówią po rosyjsku, polsku, angielsku. Ukraiński jest jeszcze przed nimi. Chcę, żeby sami dojrzeli. A mojej mamie bardzo ciężko to wszystko ogarnąć, tę moją ostrość, że ja tak się zmieniłam.

Ula, na scenie wymawiasz starannie, zarazem z trudem i przyjemnością, ukraińskie głoski. Mówisz o brzmieniu języka, które cię uwiodło. Zdumiało mnie jednak, gdy mówisz, że jest ono dla ciebie erotyczne.
U.K.: Nie jest tajemnicą, że dźwięki, rytm, muzyka działają na nas na poziomie fizycznym, robią coś z naszym ciałem. Tak, odbieram język ukraiński jako silny i erotyczny. Głębokość tych dźwięków. One w innym miejscu powstają. Szukając sposobu mówienia po ukraińsku, obniżam głos i czuję się mocniejsza. A z drugiej strony melodyjność tego języka - mam wrażenie, że w inny sposób identyfikuje mnie jako kobietę.
Czuję też teraz, że inaczej mówię po polsku, że mój głos znalazł się gdzieś niżej. Ja, z racji tego, jak wyglądała moja przeszłość, w której doświadczyłam także przemocy, bardzo często miałam wrażenie, że mówię przez ściśnięte gardło. Ukraiński pozwolił mi je otworzyć.

Szczególnie piękna i trudna jest chyba do wymówienia głoska г, którą w polskiej transkrypcji zapisujemy jak h. Brzmi jak polskie gardłowe g?
O.H.: - Dla ludzi spoza Ukrainy prawie niemożliwe to dobrze wymówić i wyjaśnić w słowach, jak to wymówić.

U.K.: - Bardzo pięknym dźwiękiem, którego ciągle nie umiem znaleźć jest też ukraińskie „l". I jego brzmienie w słowach: ludyna, Ula [Ula dotyka czubkiem języka górnych zębów]

Olha, demonstrujesz też na filmie, jak w teatrze ćwiczyliście głoskę „ї" - zginasz łokcie, zaciskasz pięści i robisz ruch jakbyś chciała wyskoczyć w górę: „jjjj"!
O.H.: Takie „j" jest w samym środku słowa Ukraina – Україна.

Ula, masz ulubione ukraińskie słowo?
U.K: - Vidsotkiv [відсотків].

Co to znaczy?
U.K: - Procent. Sто vidsotky. Piękne - na sto procent, sto procent szans.

Olha, a twoje polskie słowa?
O.H: Ciągle coś nowego znajduję, zapisuję. Całe biurko moje w kartkach.

Co ostatnio zapisałaś?
O.H: [Szuka w telefonie] Dużo notatek w różnych językach… „Podekscytowany". Albo: „Ja się jaram"! Boże, jak to brzmi, jak mi się to podoba. Wiatr wyczuwam w tym.
Lubię też bardzo: definicja, intencja… Może niekoniecznie polskie z pochodzenia, ale lubię ich muzyczność.
I cały czas u mnie na biurku stoi: „przedsięwzięcie". Będę pisać pracę dyplomową o zarządzaniu projektami na przykładzie premiery spektaklu i nieustannie spotykam się z „przedsięwzięciem". Bardzo ciężkie słowo. Na kartce napisałam i parę razy dziennie powtarzam: przed – się – wzięcie.
Mam zazdrość, gdy słyszę od Ukraińców czy Białorusinów, że używają już wyjątkowych słów w języku polskim, a ja jeszcze nie. Tego jednego innym zazdroszczę. Chcę jeszcze więcej, zawsze będzie mi mało. Mało słów.

Pierwszą odsłonę projektu „Naucz ją języka. Eпізод 0" można było oglądać w Baraku Kultury w Poznaniu. Autorki planują kolejne części.

 Olha Hryhorash - absolwentka Uniwersytetu Artystycznego w Charkowie. Aktorka, reżyserka, animatorka kultury. Założycielka i liderka kilku projektów teatralnych, m.in. Teatru Empiriusz w Ukrainie oraz Teatru Emigrant w Polsce. Teraz mieszka i tworzy w Poznaniu.

Ula Kijak - reżyserka, aktywistka, edukatorka, autorka terminów "kultura przemocowego tworzenia" i "twórczość bez przemocy (nonviolent creativity)"; reżyseruje spektakle oraz inne wydarzenia performatywne, ostatnia jej premiera to „Ściany" w Centrum Sztuki Włączającej Teatr 21 w Warszawie.

Tytuł oryginalny

"Ula z nieba mi spadła". Polka i rosyjskojęzyczna Ukrainka uczą się razem ukraińskiego

Źródło:

„Gazeta Wyborcza” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Violetta Szostak

Data publikacji oryginału:

15.05.2023