„Feluni” wg Ewy Kuryluk w reż. Ewy Platt w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „Feluni”, zrealizowany w ramach sceny debiutów „Bima” w Teatrze Żydowskim, stanowi trzecią realizację sceniczną Ewy Platt. Po intensywnie cielesnych “Zbombardowanych” Sarah Kane i emocjonalnie rozciągniętym Przełamując fale według Larsa von Triera, reżyserka kieruje uwagę w stronę dramatu kameralnego – rodzinnego trójkąta funkcjonującego w jednej przestrzeni, lecz podlegającego zupełnie różnym rejestrom doświadczeń.
Próba uchwycenia rozpadającej się pamięci
Adaptując ostatnią część autobiograficznego tryptyku Ewy Kuryluk, Platt koncentruje się na postaciach matki (Mija), córki (Ewa) i syna (Piotr). W ich zamkniętym świecie nie chodzi o przedstawienie ciągu zdarzeń, lecz o próbę uchwycenia rozpadającej się struktury pamięci. Mieszkanie staje się nie tyle miejscem akcji, co figurą kondycji – to jednocześnie przestrzeń prywatna, szpitalna, obozowa i psychotyczna.
Świat emocji zawieszony w czasie
Scenografia Kajetana Karkucińskiego współtworzy ten stan zawieszenia – surowa, ale pełna znaczeń, nie zmienia się radykalnie, a jednak nieustannie reaguje na emocje obecne na scenie. Podobnie jak w poprzednich realizacjach Platt, również tutaj dramaturgia opiera się na nielinearnej strukturze. Świat przedstawiony funkcjonuje raczej jako sfera przeżyć niż fabularnych rozstrzygnięć
Postać Ewy – spoiwo rodzinnej tragedii
Czołowe miejsce zajmuje postać Ewy (Małgorzata Trybalska) – cicha, ale uważna obecność, która nie dominuje, lecz stabilizuje. Obserwując pogarszający się stan psychiczny brata (Jerzy Walczak) i matki (Ernestyna Winnicka), pełni funkcję spoiwa – choć sama również nosi w sobie napięcie. Zmieniające się dominanty aktorskie – szczególnie w partii Walczaka, który wciela się także w role personelu szpitalnego – pozwalają prześledzić rozpad rzeczywistości widzianej oczami osoby chorej.
Zastosowanie strategii multiplikacji ról, jak również rezygnacja z klasycznej narracji, to cechy charakterystyczne reżyserki – znane choćby z “Zbombardowanych”. W „Felunim” jednak różnica między wnętrzem a zewnętrzem zanika niemal zupełnie. Teatr nie opowiada tu historii – raczej konstruuje przestrzeń psychicznego krajobrazu.
„Feluni” jako punkt zwrotny w twórczości Platt
Na tle dotychczasowego dorobku Platt, „Feluni” wydaje się punktem zwrotnym. Reżyserka porzuca konfrontacyjne napięcie znane z wcześniejszych spektakli, skupiając się na bezgłośnym procesie wygasania. Nie ma tu już konfliktu ani przełomu – jest cicha, jednostajna obecność choroby, pamięci i zmęczenia.
Trwanie wobec końca – kontekst dalszej twórczości
Następujące po „Felunim” “Poskromienie złośnicy” przynosi kolejne przesunięcie – sięgając po tekst klasyczny, Platt bada inne formy oporu i uległości, również poprzez dekonstrukcję kanonu. W takim ujęciu „Feluni” pozostaje osobnym momentem – skupionym nie na walce, lecz na trwaniu wobec końca.
Struktura nastroju, nie klasyczny dramat
Niełatwo przypisać temu spektaklowi jednoznaczną kategorię – nie jest to teatr psychologiczny ani zaangażowany w klasycznym rozumieniu. „Feluni” funkcjonuje raczej jako struktura nastroju niż opowieści. Chłodne, formalnie zdyscyplinowane przedstawienie, które nie tyle porusza, co pozwala z dystansu przyjrzeć się mechanizmom rozpadu, samotności i wyczerpania.