EN

14.02.2023, 10:23 Wersja do druku

Pod powiekami

„Wij” wg Nikołaja Gogola w reż. Kiriłła Sieriebriennikowa w Thalia Theater w Hamburgu. Pisze Tomasz Domagała na swoim blogu.

fot. mat. prasowe

W hamburskiej Thalia Theater, jednej z najważniejszych niemieckich scen, trwa właśnie festiwal – Dni Lessinga, będący programową  mieszanką tego, co wyprodukowano ostatnio na tej scenie z tym, co w teatrze europejskim interesujące i w jakimś stopniu aktualne. Jako że dotarłem do Hamburga dopiero wczoraj (festiwal trwa od 25 stycznia), na początek przyszło mi obejrzeć jedną z najnowszych produkcji gospodarzy – spektakl WIJ w reżyserii Kiriłła Sieriebriennikowa, będący napisaną wspólnie z ukraińskim dramaturgiem Bogdanem Pankruhinem, adaptacją fantastycznego opowiadania Nikołaja Gogola.

Rozgrywa się ono w dawnych czasach w Kijowie, a bohaterem jego jest filozof Choma Brutus, uczący się w seminarium Brackiego monasteru. Pewnego razu, będąc na wakacjach, trafia on wraz z dwoma kolegami do domu starej kobiety, która okazuje się wiedźmą. Choma, broniąc się przed nią i jej czarami, atakuje ją, spuszczając jej porządny łomot. Wtedy jednak okazuje się, że wiedźma jest w rzeczywistości piękną i młodą dziewczyną. Po kilku dniach młody chłopak zostaje wezwany przez bogatego setnika, gdyż jego umierająca córka życzy sobie, żeby po jej nieuchronnej śmierci u jej ciała modlił się przez trzy dni właśnie Choma Brutus. Chłopak podejrzewa, że nic dobrego go tam nie czeka, ale zjawia się w majątku setnika i wypełnia życzenie zmarłej w międzyczasie córki, która oczywiście okazuje się ową zatłuczoną przez niego wiedźmą. Pierwsze dwie noce są wprawdzie straszne, gdyż powstała z trumny wiedźma i jej odrażający towarzysze próbują go dopaść, ale jakimś cudem udaje mu się uratować. Trzeciej nocy pojawia się jednak z odsieczą potwór WIJ, który ma oczy zasłonięte powiekami do ziemi, mające taką właściwość, że na kogo spojrzą, ten natychmiast ginie. Nie zdąży jednak tego zrobić, gdyż nieszczęsny Choma Brutus umiera ze strachu.

W hamburskim spektaklu trafiamy w sam środek rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jesteśmy w opuszczonej i zbombardowanej szkole, w której sala gimnastyczna wydaje się odpowiednim schronem dla młodych walczących Ukraińców. Odpowiednikiem gogolowskiego Chomy jest tu złapany przez nich rosyjski jeniec, którego wraz z teściem zamordowanej ukraińskiej dziewczyny zmuszają oni do spędzenia “trzech nocy” z ciałem swojej ofiary. Noce te staną się jednym wielkim koszmarem, zarówno dla mordercy, jak i dla nas, widzów, zmuszonych, żeby mu w tej podróży przez piekło – będące jego dziełem – towarzyszyć. A dane nam będzie doświadczyć nie tylko samej wojny, perspektywy ofiar i ich bliskich, ale też szaleństwa chłopaka, który z jednej strony wydaje się mieć świadomość, co robi, z drugiej nie potrafi się jednak wyrwać spod jakiejś szaleńczej kontroli tych, którzy go na tę wojnę posłali czy rosyjskiej matki, reprezentującej określoną wobec niego i jego udziału w wojnie postawę rosyjskiego społeczeństwa. Tytułowym Wijem okaże się mąż zabitej Ukrainki, chowający przez długi czas swój ból i chęć zemsty pod “powiekami” ciemnych, żałobnych okularów. Jego cierpienie zostaje nam ukazane w formie upiornego telewizyjnego talk show, w którym prezentuje się on jako wcielenie odwetu i wojny. Gdy w finale programu, patrząc nam w oczy (nie ma już okularów), ma właśnie wraz z kolegami skręcić mordercy swojej żony kark, Sieriebriennikow kończy show. I słusznie, wciąż przecież jesteśmy w sennym koszmarze oprawcy, pozostawionego u trumny ofiary, żeby się skonfrontować z tym, co zrobił. Sieriebriennikow nie daje mu więc wytchnienia, wychodząc poza teatr i każąc skonfrontować się z prawdziwymi obrazami ukraińskiej wojny. Pokaz slajdów zakończy powtórzone kilkakrotnie zbliżenie wymalowanych na czerwono paznokci kobiecej ręki, należącej do zabitej przez Rosjan dziewczyny. To przecież ręka rzekomej wiedźmy, złej nazistki, którą Putin kazał swoim żołnierzom zgwałcić i zamordować, gdyż zagraża ona swoimi czarami biednej Rosji…

Trzeba przyznać, że finał tej opowieści jest wstrząsający, tak jak przedśmiertny monolog żołnierza, który próbuje się bronić, a może po prostu wyrzuca z siebie, niczym wymioty, cały brudny potok kłębiących się w jego szalonej głowie myśli. To już jednak chyba nieistotne, zwłaszcza że los gogolowskiego Chomy wydaje się tu oczywisty – śmierć ze strachu przed sobą i przed tym, czego się w Ukrainie wobec niewinnych ludzi dokonało.

Świetnym motywem jest tu wprowadzony kontekst szekspirowskiego “Romea i Julii”, znalezionego przez Ukraińców w stercie szkolnych lektur, walających się pod ścianą sali gimnastycznej. Na skutek kompletnie odjechanego żartu chłopaków zabita Ukrainka staje się na moment Julią, a rosyjski morderca – Romeem. Rozpaczliwie chwyta się tej metafory, która wreszcie mu coś w tym szaleństwie tłumaczy. W pewnym momencie robi sobie z owej książki opaskę na oczy, usiłując odgrodzić się od rzeczywistości. Szekspirowska historia o wielkiej miłości przedstawicieli dwojga zwaśnionych (na)rodów pasuje mu bowiem do tego, czym wypchali mu w Rosji mózg, a więc trocinami opowieści o wielkiej miłości zwykłych Ukraińców do Rosjan i pragnieniu tych pierwszych, by rosyjska armia uratowała ich przed nazistami siedzącymi w Kijowie. Wszystko pięknie, tylko w tej wersji jakoś umknęło chłopakowi (i całym rzeszom rosyjskich okupantów), że oryginalny Romeo nie zgwałcił i nie zabił Julii, choć oboje się kochali i nie mogli bez siebie żyć. Cały ten wątek jest więc znakomitą refleksją nad tym, jak zbrodniczy reżim formatuje ludzkie mózgi, żeby mogły potem przerabiać sobie dowolną narrację na swoje (czyli owego reżimu) potrzeby.

Spektakl jest napisany, wyreżyserowany i zagrany wybornie. Muzyka i scenografia znakomite. Specjalnie nie piszę dużo o rzemiośle, gdyż dla twórców WIJA ważne było co innego. Zwłaszcza że na koniec spektaklu artyści proszą publiczność, żeby z szacunku dla prawdziwych ofiar ukraińskiej wojny – nie klaskać oraz opuścić salę w ciszy i skupieniu. Osobiście nie miałem ochoty bić brawa, ale zwyczaj jest zwyczajem, ludzie ludźmi. Może więc dobrze się stało, że publiczność została o to oficjalnie poproszona, choć przez chwilę widzowie mogli bowiem poczuć, że to nie do końca teatr, że wojna w Ukrainie to upiorna rzeczywistość.

P.S. Spektakl został zrobiony przez rosyjskiego reżysera, który w kontekście tej wojny zachowywał się już kontrowersyjnie, aczkolwiek wymowa hamburskiego WIJA wydaje się jednoznaczna i może swobodnie stać się argumentem na jego korzyść. Zwłaszcza że spektakl tworzony jest również przez artystów z Ukrainy. 

Tytuł oryginalny

Pod powiekami – o spektaklu “Wij” wg Gogola w reż. K. Sieriebriennikowa w Thalia Theater w Hamburgu

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

02.02.2023

Wątki tematyczne