„Pięć róż dla Jennifer” Annibala Ruccello w reż. Marii Spiss w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Alicja Kostrzak.
Pięć róż dla Jennifer (Le cinque rose per Jennifer) Annibale Ruccello w reż. Marii Spiss w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu
Szczęściem jest trzymać się za ręce, idąc daleko. Szczęściem jest Twoje niewinne spojrzenie wśród tłumu. Szczęściem jest pozostać sobie bliskimi jak dzieci. Szczęście, szczęście…
Słowa radosnego utworu Felicita Al Bano i Rominy Power niosą się po sali Foyer II piętra Teatru im. Wilama Horzycy, wprawiając w dobry nastrój widzów. Gdy pojawia się na scenie główna bohaterka uśmiechy nie znikają. Jennifer (grana przez Pawła Tchórzelskiego) wchodzi do swego mieszkania i kradnie serca uczestników spektaklu swą bezpośredniością, lekkością, witalnością i poczuciem humoru.
Sztuka osadzona jest w nowopowstałej neapolitańskiej dzielnicy dla transwestytów. Osiedle ma własną radiostację, centralę telefoniczną – wydawałoby się to ekskluzywnym rozwiązaniem, lecz tak naprawdę potęguje to odseparowanie od świata, a ponadto wspomniane udogodnienia nie poprawiają komunikacji, lecz sprawiają kłopot. Właśnie tam mieszka Jennifer, do której przez awarię telefonów trafiają wszystkie połączenia. A ona pragnie tylko jednego głosu w słuchawce… Franco – to imię szumi w głowie bohaterki niczym szampan uderzający do głowy. Poznany trzy miesiące temu inżynier z Genui zajmuje jej wszystkie myśli, a oczekiwanie na telefon od niego staje się głównym celem jej życia.
Każdy dzień Jennifer wygląda tak samo – po powrocie do domu przeistacza się w elegancką panią, dbającą by każdy element jej domu zachwycał pięknem, czekając na poznanie przez Franco. Stojące w wazonie róże upajają swym zapachem, który łączy się z rozpylonymi słodkimi perfumami bohaterki; na stole pojawia się biały obrus, wino, a z opowieści Jennifer wynika, iż potrawy przez nią przyrządzane są dalekie od pospolitych. Każdego dnia niczym idealna gospodyni czeka na ukochanego z romantyczną i pyszną kolacją. Awaria telefonów uprzykrza jej życie, gdyż słysząc dźwięk aparatu biegnie ku niemu z nadzieją oraz niepokojem w sercu, a połączenia od innych mieszkańców blokują jej linię. Poza dźwiękiem telefonu mieszkanie Jennifer wypełnione jest muzyką, oczywiście pełną miłości unoszącej bohaterkę i kołyszącej ją w oczekiwaniu na spełnienie pragnień.
Radiostacja w dzielnicy działa prężnie, stając się konfesjonałem dla samotnych mieszkańców próbujących radzić sobie z pustką w sercu. Każda z bohaterek przeżywa samotność na swój sposób. Jennifer czeka na telefon od Franco, tworząc swoistą iluzję utkaną z nadziei nakazującej jej być zawsze gotową na przyjęcie go w swoim mieszkaniu. Anuncjata (Anna Romanowicz-Kozanecka) codziennie dzwoni do radia. Choć długa lista mężczyzn, do których adresuje utwory płynące z radioodbiorników, a także prosty język bohaterki, pełen błędów, wydają się komiczne, to telefony do dziennikarki (Małgorzata Abramowicz) są spowodowane potrzebą bliskości i chęci podzielenia się swoim losem z drugim człowiekiem. Anna (grana przez Jarosława Felczykowskiego) po przesłaniu anonsu do rubryki matrymonialnej również czeka na czuły znak od losu, lecz ten bezczelnie milczy. Na co dzień natomiast bohaterka ucieka w religię i szuka bliskości, przelewając swą miłość na kotkę Rosinnellę.
Pięć róż dla Jennifer zawiera również wątek kryminalny. W trakcie audycji radiowych co jakiś czas przewijają się komunikaty o kolejnych zbrodniach dokonanych w dzielnicy dla transwestytów. Modus operandi mordercy to pozostawienie postrzelonych ciał wśród rozrzuconych róż. Niepokojące doniesienia nie wzbudzają wielkich emocji wśród bohaterek zajętych oczekiwaniem na miłość, choć momentami wydawałoby się, że owładające je szaleństwo mogłoby prowadzić do zbrodni.
Sztuka jest wyśmienicie zagrana, cała obsada idealnie prezentuje słabości oraz zalety odgrywanych przez nich postaci, wywołując wśród widzów pozytywne reakcje. Komizm sytuacyjny oraz językowy przeplatają się z subtelnym, momentami wręcz niewidocznym smutkiem. Świetnie prezentują się aktorzy teatru Horzycy – Paweł Tchórzelski i Jarosław Felczykowski stanowią niesamowity duet na scenie. Jennifer Tchórzelskiego ujmuje lekkością, delikatnością oraz kobiecością (wciąż jestem pod wrażeniem pięknych modelowych kroków na obcasach!), natomiast Anna Felczykowskiego bawi niezdarnością, ciężkością. To zestawienie wspaniale uzupełnia różnorodne portrety postaci, gdyż bohaterki różnią się również światopoglądowo i osobowościowo. Pomimo tych różnic poszukują one jednak kontaktu z drugim człowiekiem, a także akceptacji wizerunku, który tworzą, ponieważ każda z granych postaci jest transwestytą tworzącym obraz siebie takiego, jakim naprawdę chce być. Pięknie prezentuje ten aspekt scena, w której Anna i Jennifer rozmawiają o swoim życiu, wplatając historie z przeszłości. Każda z tych opowieści o małżonkach, dzieciach, chorobach kobiecych to wyartykułowane pragnienia bohaterek lub próba ukrycia się pod słowami o losach innych obcych ludzi.