Literatura wspomnieniowa potrafi wzruszyć, ale bywa też rozczarowująca. Nierzadko zmienia się w jednostronną laurkę albo w ciąg anegdot pozbawionych dramaturgii i głębi. Dlatego z tym większym uznaniem przyjmuję książki, które wychodzą poza te schematy — tak właśnie odbieram Dary losu, osobistą, prowadzoną na dwa głosy opowieść Krystyny Demskiej-Olbrychskiej i Daniela Olbrychskiego. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Ta para – dobrze znana w świecie kultury, choć nie zawsze w takim samym stopniu – zaskakuje szczerością i subtelnością w snuciu historii, które mogłyby łatwo zamienić się w pokaz nazwisk czy kronikę towarzyską. Tymczasem mamy tu coś zupełnie innego: zapis relacji. Z ludźmi. Z miejscami. Z przeszłością. Z wartościami.
Dla mnie, jako osoby od lat zajmującej się teatrem, ogromnie cenne są w tej książce momenty, w których świat sceny – ten znany z premier, ale i z prób, rozmów w garderobie, wspólnych podróży czy przyjęć – staje się tłem dla czegoś głębszego: refleksji nad tym, jak sztuka przenika codzienność. A może odwrotnie: jak codzienność staje się sztuką, jeśli przeżywa się ją z uważnością.
Wspomnienia związane z Andrzejem Wajdą są tu jednymi z najbardziej poruszających. Zarówno dlatego, że ukazują reżysera jako mistrza i przyjaciela, jak i dlatego, że dają rzadki wgląd w kulisy jego pracy – nie od strony tytułów i nagród, lecz od strony codziennego bycia z aktorami, od otwartości na ludzi, którzy nie zawsze należeli do pierwszego planu. Dla każdego, kto śledzi historię polskiego teatru, to materiał pełen kontekstu i emocji.
Jednocześnie Dary losu nie są książką tylko o teatrze czy filmie. To raczej refleksyjny zapis wspólnego życia, prowadzonego w cieniu i świetle kultury. Krystyna Demska-Olbrychska – producentka, teatrolożka, osoba do tej pory raczej stojąca za kamerą niż przed mikrofonem – wnosi do tej narracji świeżość spojrzenia i ironiczny dystans. Jej sposób opowiadania jest konkretny, czuły, inteligentny. Daniel Olbrychski – aktor, którego nie trzeba nikomu przedstawiać – pozwala sobie na dużą dozę autoironii, nie ucieka jednak od emocji, nawet tych najbardziej osobistych.
Wydaje mi się, że właśnie ta szczerość sprawia, że Dary losu czyta się z taką przyjemnością. Nie ma tu maskowania prawdy wygładzonym stylem. Jest za to pogodzenie się z przemijaniem, z wdzięcznością za to, co było. To książka ludzi, którzy mają świadomość, że ich miejsce w historii kultury jest trwałe – ale nie muszą tego udowadniać. W zamian oferują czytelnikowi rozmowę. I to taką, którą naprawdę warto odbyć.
Przy tym wszystkim Dary losu pozostają także zbiorem historii o ludziach, których już z nami nie ma. Anegdoty o Agnieszce Osieckiej, Adamie Hanuszkiewiczu, ale także o Maryli Rodowicz, Krystynie Jandzie czy Barysznikowie – są nie tylko wspomnieniem, lecz często portretem prywatnym, takim, jakiego nie znajdziemy w biografiach czy wywiadach. Demska-Olbrychska i Olbrychski pozwalają sobie i nam na luksus sentymentalnej czułości, ale bez ckliwości. To bardzo trudna sztuka – i tu się udała.
Mimo znacznej objętości (ponad 450 stron), książka ma wartką narrację. Styl obu autorów – lekki, błyskotliwy, oszczędny w emfatycznych puentach – sprawia, że czyta się ją niemal jak powieść epistolograficzną. Z każdą kolejną historią czujemy się bliżej tych, którzy opowiadają – i tych, o których opowiadają.
„Dary losu” są nie tylko piękną kroniką życia dwojga ludzi zanurzonych w kulturze. To także przypomnienie, że teatr, film, sztuka w ogóle – to nie tylko dzieła i daty premier, ale ludzie, relacje, rozmowy, spojrzenia. I to właśnie z takich elementów – delikatnych, czasem ulotnych – utkany jest sens sztuki, która trwa.
Książka Demskiej-Olbrychskiej i Olbrychskiego, napisana przy współpracy Katarzyny Rygiel, to opowieść o wdzięczności. Dla losu, dla spotkanych ludzi, dla siebie nawzajem. I może właśnie dlatego zostaje z czytelnikiem na długo po lekturze.