„Na zdrowie” na podstawie filmu według scenariusza Sally Potter w reż. Marcina Hycnara na Scenie Spektaklove w Małej Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Na początek mam żartobliwe pytanie do Państwa i proszę o szczerą odpowiedź: czy zastanawiali się Państwo kiedyś nad tym, o co chodzi temu facetowi, a coraz częściej kobiecie, którzy w czasie koncertu orkiestry symfonicznej stojąc tyłem do publiczności, wygrażają muzykom takim króciutki kijaszkiem? Albo drugie pytanie: co to jest „adaptacja tekstu” w czasie realizacji sztuki teatralnej, skoro napisał ją już autor i wziął na swój warsztat reżyser? Pierwsze pytanie pomijam, a na drugie mogę Państwu odpowiedzieć i zilustrować przykładem.
W 2017 r. brytyjska reżyserka Sally Potter napisała scenariusz i wyreżyserowała film „The Party”. Był nominowany do kilku nagród różnych festiwali, a nawet otrzymał Nagrodę Gildii Filmowej na 67 prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie. Miał jednak jedną podstawową wadę. Chociaż reklamowano go jako czarną komedię, zrobiony był całkowicie na poważnie. Oczywiście był różnie oceniany, ale przeważały głosy, że jest po prostu nudny!
I tu pojawia się pojęcie adaptacji tekstu! Marcin Hycnar przed przystąpieniem do prób „Na zdrowie”, wystawionej na Scenie Spektaklove w Małej Warszawie, zaadaptował tekst „The Party” do czasów współczesnych i zmienił konwencję sztuki. A właściwie przywrócił jej pierwotny sens. Spektakl „Na zdrowie” to jest autentyczna czarna komedia z elementami farsy i humoru. Można się na niej setnie ubawić, chociaż cały czas widz bacznie śledzi rozwój do bólu życiowych i wcale nie komicznych sytuacji i zdarzeń. Tyle tylko, że z biegiem czasu następuje takie ich spiętrzenie, że zaczyna to być komiczne. A jest to zasługą reżysera Marcina Hycnara i oczywiście całego zespołu aktorskiego, którzy przyjęli taką właśnie konwencję sztuki.
Na scenie cały czas dużo się dzieje, bo akcja jest bardzo intensywna, ale nie będę jej opisywał. Wspomnę tylko, że według krytyków Sally Potter napisała scenariusz i nakręciła „The Party” zachęcona ogromnym, międzynarodowym sukcesem (również w Polsce) włoskiego „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. I faktycznie, w obydwu filmach (a później w przedstawieniach teatralnych powstałych na ich podstawie – teraz już obydwa grane na Scenie Spektaklove – Małej Warszawy) schemat jest bardzo podobny. W czasie zapowiadającego się na przesympatyczne spotkania przyjaciół, zaczynają wychodzić na jaw ich głęboko ukrywane sekrety i mocno nieetyczne postępowania.
Wszystkie postacie w „Na zdrowie” są znakomicie napisane i zagrane. Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że film, który był pierwowzorem sztuki, odbierany był wtedy jako ostra satyra na środowiska lewicowe. Pięć lat później te postacie występują na scenie Spektaklove – Małej Warszawy i mają te same problemy. Jednak uważam, że ich wymowa i odbiór są już troszkę inne. W każdym razie dla mnie.
Absolutnie nie traktuję tej sztuki jako zgryźliwej satyry poglądów lewicowych. Nie oburza mnie para dwóch kobiet (w tym jednej profesorki/wykładowczyni studiów wtedy nazwanych kobiecymi, dziś zapewne gender studies), które spodziewają się dzieci poczętych metodą in vitro. Tak samo pani ministra, oficjalnie wygłaszająca wzniosłe, prospołeczne komunały, a prywatnie mająca za uszami to i owo. Zdeklarowany ateista i materialista, który w chwili zagrożenia życia zaczyna czepiać się myśli, że jednak istnieje jakaś siła wyższa? Prawdę powiedziawszy w naszym społeczeństwie to standard. A różnego rodzaju utajnione kontakty damsko-męskie i damsko-damskie też nie stanowią już takiego super wstrząsu. To oczywiste, że skutki ich ujawnienia są nadal bardzo nieprzyjemne dla zainteresowanych, ale nie można zaprzeczyć, że stają się coraz bardziej powszechne.
Cały zespół aktorski znakomicie wczuwa się w postacie grane przez siebie. A trzeba przyznać, że nie jest to łatwe, bo we wszystkich bohaterkach i bohaterach, w miarę upływu czasu, następują ogromne zmiany w zachowaniu. I po początkowym dobrym wychowaniu i ogładzie towarzyskiej nie pozostaje wiele. Prawdę powiedziawszy wraz ze zmianami zachodzącymi w bohaterach i coraz bardziej zagęszczającą się atmosferą, wzrastało moje zainteresowanie wymianą zdań i argumentów.
Właściwie tylko Filip Gurłacz jako Tom od samego początku jest niesamowicie pobudzony i rozedrgany. Wiedziałem, że jest jakiś tego powód, ale początkowo wydawało mi się, że jego zdenerwowanie jest troszkę przesadzone i sztuczne. Paradoksalnie, w miarę rozwoju akcji, gdy zaczynały wychodzić na jaw różne nieznane do tej pory okoliczności, jego gra uspakajała się i nabierała cech racjonalności. A pojedynek słowny z dużo starszym adwersarzem (na wielu płaszczyznach), czyli Billem (Zbigniew Waleryś), był już perfekcyjny. Waleryś gra starego profesora przygniecionego spotykającym go losem, który jednak potrafi wykrzesać z siebie jeszcze sporo zapału polemicznego.
Sławomira Packa (Gottfried) nie dopada sinusoida nastrojów, ale gra nawiedzonego uzdrowiciela w sposób wielce przekonujący.
Nie ma co ukrywać, że głównymi postaciami są w tej sztuce panie. Różnią się diametralnie charakterami i wszystkie aktorki wspaniale wcielają się w grane postacie. Agnieszka Wosińska (Janet) znakomicie przechodzi od stanu pełnej szczęścia, spełnionej zawodowo i rodzinnie kobiety, do totalnego załamania psychicznego spowodowanego sytuacjami rodzinnymi.
Monika Krzywkowska (April) i Małgorzata Zajączkowska (Martha) grają jej „najlepsze przyjaciółki”. No i wszystko jasne! Całe szczęście, że podstawowy scenariusz (ten do filmu) napisała kobieta, więc nie mogę być posądzony o jakieś uprzedzenia czy złośliwości. W każdym razie, w trójkącie trzech „przyjaciółek” zaczyna nieźle iskrzyć. Na to wszystko dokłada się jeszcze nagle zaistniały konflikt jednej z nich – Marthy – z jej żoną (Jinny), którą gra Zofia Zborowska-Wrona, z którą spodziewają się dzieci poczętych metodą in vitro!
Gdyby usiąść w fotelu i czytać ten tekst w formie książkowej, można by szybko wpaść w niezłą depresję albo mieć jakieś koszmary nocne. Ogromną zasługą reżysera oraz wszystkich aktorek i aktorów jest to, że potrafili tak zagrać, aby nie lekceważąc problemów spotykających postacie w sztuce „Na zdrowie”, można się jednak nieźle pośmiać oglądając ją na Scenie Spektaklove – Małej Warszawy.