EN

23.11.2021, 10:53 Wersja do druku

Oczekujący

"Bieguni" Olgi Tokarczuk w reż. Michała Zadary, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Krzysztof Bieliński

Na scenie majaczył martwy pejzaż. Trzy ekrany i trzy ławki oświetlone technicznym światłem. Do tego kilka drobiazgów o niewiadomym przeznaczeniu. Jakby ktoś coś kiedyś po sobie zostawił i nie posprzątał. Może w czasie kolejnej, wymuszonej przez pandemię przerwie w działalności teatrów? A może jeszcze wcześniej, w tych niedawnych, a jednocześnie odległych czasach, kiedy wizyty w teatrze dla wielu były taką samą codziennością, jak bliższe i dalsze podróże?

Aktorzy weszli na scenę trochę niepewnie. Z jednej strony byli przecież u siebie, w Teatrze Powszechnym, na swojej scenie, z drugiej zaś sprawiali wrażenie jakby wchodzili na nią po dość długiej nieobecności, jakby wracali z dalekiej podróży i teraz próbowali oswoić się z miejscem, które kiedyś było im dobrze znane. Przyszli: Barbara Wysocka, Ewa Skibińska, Karina Seweryn, Sylwia Achu, Arkadiusz Brykalski, Mamadou Góo Bâ, Wiktor Loga-Skarczewski. I chociaż zapewne spędzili wspólnie sporo czasu, to teraz sprawiali wrażenie, jakby nic ich nie łączyło. Że przybyli osobno. Jakby z różnych światów, różnych miejsc, czasów, z różnymi historiami. Które, jak się okazało w czasie spektaklu, rozwinęły się w różne opowieści wywiedzione z Biegunów Olgi Tokarczuk. Powieści nazywanej przez autorkę powieścią konstelacyjną, przez krytyków zaś określaną jako afabularna, atematyczna, antymimetyczna, złożona ze stu szesnastu pozornie ze sobą niezwiązanych głosów i opowieści. Pisanej w różnych rytmach, często przyspieszającej, ale też i spokojnie i harmonijnie rozwijającej motywy historyczne. Włączającej w swoją bogatą tkankę miniaturowe traktaty filozoficzne o tajemnicy istnienia. Dotykającej w wielu momentach tajemnicy śmierci. Przeplatającej głębokie, egzystencjalne refleksje autorki ze zwykłymi zapiskami, przypominającymi dziennik podróży. Wszystko można opisać, mówi na każdej stronie autorka. I prawie na każdej stronie pisze o czymś innym. Bowiem wszystko, co żyje, pozostaje w nieustannym ruchu. Motyw ruchu jest zresztą jedną ze stałych w Biegunach, regularnie powraca przy okazji różnych bohaterów, w różnych miejscach i opowieściach. Czy zatem istnieje jakiś system, jakiś układ, który pozwoliłby uporządkować wielogłos Biegunów? Czy istnieje jakiś inny, tajemniczy świat, do którego zmierzają opisywani przez Tokarczuk bohaterowie? Czy da się go odkryć?

Michał Zadara, reżyser i współautor adaptacji, wspólnie z Barbarą Wysocką, również współautorką adaptacji oraz główną wykonawczynią, a także pozostali aktorzy i współrealizatorzy spektaklu podjęli próbę przeniesienia Biegunów na scenę – zadanie tyleż ambitne, co trudne i ryzykowne. W jaki sposób można oddać konstelacyjność i afabularność powieści? Jaki język stworzyć? Które opowieści wybrać, a które pominąć? I jak je przedstawić, by na dłużej zapadły w pamięć, a nie stały się tylko przelotnie ułożonym obrazem w kalejdoskopie opowieści? Zadanie było tym trudniejsze, że wybrano zaledwie siódemkę aktorów do przedstawienia scenicznej wersji stworzonego przez Tokarczuk wielogłosu. Oczywiście, że w dzisiejszym teatrze istnieją sposoby na to, by, chociażby za pomocą multimediów, dopowiedzieć coś, przybliżyć, skomentować. Można w ten sposób dodać „wspomnienie z dzieciństwa” bohaterki, jadący pociąg, łąkę, rzekę czy las, tworząc w ten sposób tło do rozważań z rozpoczynającego Biegunów rozdziału Jestem. Można przywołać pamięć o dawnych maszynach i rozwiązaniach scenograficznych stosowanych przez wiekami w teatrze i, dzięki pomocy członków zespołu technicznego, pokazać fale na morzu ilustrując podróż statku. Można, używając świec ustawionych na proscenium, skomponować obrazy sceniczne w konwencji i poetyce malarstwa Rembrandta, Caravaggia czy Vermeera. Można wreszcie poruszyć wyobraźnię i emocje widzów ilustrując opowieść fragmentami utworów Bacha, Mozarta czy Chopina. Ale żaden ze śladów największych dzieł kultury nie może zastąpić obcowania z oryginałami. Ślady te są zaledwie namiastką, przypomnieniem. Czymś, co daje jedynie złudzenie dopełnienia, podczas gdy jest pewnego rodzaju imitacją, skrótem, redukcją.

Na przykład opowieść Serce Chopina – w powieści utkana z detali i anegdot. Rozbudowana o historię przygotowań do pogrzebu na paryskim cmentarzu Père-Lachaise, o opis uroczystej mszy pogrzebowej w kościele św. Magdaleny i o anegdoty pokazujące skomplikowane zabiegi, by w jej trakcie odśpiewać Requiem Mozarta. W spektaklu – zredukowana do tytułowego motywu serca kompozytora i ograniczona do niezbędnych dla przedstawienia opowieści punktów. Wycięcie serca. Cytat: „Ludwice, wydało się, że ciało drgnęło, a nawet jakby westchnęło”. Przewiezienie serca w słoiku przemyślnie schowanym w zwojach krynoliny Ludwiki. Ten ostatni punkt był zresztą najbardziej spektakularny i widowiskowy, zilustrowany dźwiękami Requiem Mozarta. Słowem – pełen szczegółów rozdział Biegunów zredukowany do kilku gestów, wyjątkowa opowieść – do paru dialogów…

Tak jest ze zdecydowaną większością opowieści. Są zredukowane. Niektóre oczywiście, jak rzecz o Annuszce i Zakutanej biegunce zredukowane mniej od innych. Ale też i od Zakutanej biegunki dowiadujemy się na czym w istocie polega sens tego życia: „Kiwaj się, ruszaj się, ruszaj. Tylko tak mu umkniesz. Ten, kto rządzi światem, nie ma władzy nad ruchem i wie, że nasze ciało w ruchu jest święte, tylko wtedy mu uciekasz, kiedy się poruszasz. Uciekajcie, ruszajcie z domów, idźcie, bieguni, bo tylko w ten sposób można się ustrzec przed pułapkami antychrysta. Jakakolwiek otwarta z nim walka będzie z góry przegrana. Zostawcie to, co posiadacie, porzućcie ziemię i ruszajcie w drogę”. W duecie: Annuszka (Barbara Wysocka) – Zakutana (Ewa Skibińska) aktorki dzięki skupieniu, determinacji połączonej trochę z szaleństwem, a trochę z rezygnacją, zakleszczone między koniecznością a wolnością, zbliżyły się może najbardziej do ducha powieści Olgi Tokarczuk.

Postaci w przedstawieniu nie przyjmują imion i nazwisk postaci z powieści, występując zamiast tego pod własnymi imionami. W niektórych scenach narratorka, grana przez Barbarę Wysocką, upodabnia się do autorki i skłania pozostałe aktorki i aktorów do wejścia w role różnych postaci z opowieści, w innych – przejmuje samodzielnie całą narrację, całą opowieść. Jest w tym pewien rytm i muzyczność, wciągająca wrażliwość, inna niż w powieści, ale równie przykuwająca uwagę. Ale jest w tych scenach również sporo dystansu, pauz, zawieszenia, czasem wręcz obcości. Jakby postacie-aktorzy na coś czekali. Każdy osobno, ale w otoczeniu innych, a więc może razem? Przestrzeń sceniczna nieubłagalnie zmieniała się w tym spektaklu w poczekalnie. Różne poczekalnie. Od tych z zapomnianych dworców, na które nie docierają już żadne pociągi, po te lotnicze, niekoniecznie największe i najbardziej ruchliwe, ale raczej ciche i położone na uboczu, ożywające na chwilę przed wylotem i po przylocie samolotu.

Ostatnia scena, formowanie się kolejki do wejścia do samolotu przypomina, że całe przedstawienie jest także traktatem o odwiecznym podróżowaniu. Podróż po czasie ciszy, czasie oczekiwania, w czasach pandemii staje się nieznanym, nowym wyzwaniem.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Andrzej Lis

Wątki tematyczne