Żeby pisać sztuki teatralne, trzeba dużo chodzić do teatru i czytać dużo nowych dramatów. Taką radę kiedyś usłyszałem i przez jakiś czas stosowałem się do niej. Teraz do teatru chodzę rzadko, a nowych dramatów właściwie nie czytam, ale nie sądzę, abym wiele na tym tracił. Nie interesuje mnie po prostu większość propozycji współczesnego teatru i dramatu. Kiedy już zdarza mi się od wielkiego dzwonu obejrzeć jakieś przedstawienie, to wychodzę z niego (po nim, taką mam zasadę że nie wychodzę w trakcie choćbym nie wiem jakie męki przeżywał) z poczuciem straconego czasu. Pisze Jarosław Jakubowski w felietonie dla portalu Teatrologia.pl.
W piśmie poświęconym współczesnej dramaturgii znajduję dziś głównie teksty będące wypracowaniami na któryś z bieżących tematów ze świata gender i innych rzeczywistości równoległych. Utrzymane jest to w nieodzownej poetyce postdramatu, która znakomicie ułatwia nieutalentowanym autorom i autorkom udawanie, że potrafią pisać. Ta postdramatyczna literatura z kolei umożliwia funkcjonowanie w teatrze nieutalentowanym reżyserom i reżyserkom.
Powyższa ocena na pewno jest niesprawiedliwa, ponieważ jest czysto subiektywna, więc składają się nań również moje osobiste poglądy polityczne, wiek, wyznawana wiara, miejsce zamieszkania etc. Ale to moja ocena i czuję się do niej przywiązany jak nie przymierzając do mojej osoby.
Na swoje wytłumaczenie mogę powiedzieć, że oglądam za to sporo starych przedstawień Teatru Telewizji i czytam stare książki. Oglądam w zasadzie na okrągło te same przedstawienia i czytam te same książki, od czasu do czasu odkrywając jakieś nowe, to znaczy nieznane mi przedstawienie czy książkę. Rzecz jasna też starą. Oczywiście to żadne wytłumaczenie, ale nic nie poradzę, że mam coś w rodzaju refluksu w zetknięciu z nowymi produktami kultury. Tam nie ma nic albo prawie nic dla mnie. I raczej nie jestem jedyny z tym problemem. Pisze o tym Elżbieta Morawiec, pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka, piszą Tomasz Żak czy Grzegorz Kempiński, a i teatrologia.pl piórami swych autorów próbuje przekonać PT Publiczność, że król naprawdę jest nagi. Te głosy wywołują co najwyżej oburzenie, a najczęściej pogardliwy rechot środowiska zwanego niekiedy „spółdzielnią teatralną”, której istnienie również jest kwestionowane (przez samą spółdzielnię). Nic dziwnego, że rechoczą, ponieważ nic nie wskazuje na to, że ta sytuacja w bliższej czy dalszej perspektywie czasowej może ulec zmianie.
W ogóle żyjemy w świecie, w którym powaga nie jest raczej w cenie. Sam lubię czasem błaznować. Ale trzeba wiedzieć, kiedy błaznowanie przestaje być zabawne, a staje się uciążliwe dla otoczenia. Przykro jest patrzeć na starsze panie i starszych panów, którym wciąż się wydaje, że w swojej błazenadzie są uroczy, a więc przekonujący. Nie są. Najgorsze, że oni tego nie widzą. To nawet wzruszające, ale tylko do pewnego stopnia.
No dobrze, ale co w takiej sytuacji może zrobić autor sztuk teatralnych, który wciąż jeszcze wierzy, że może nawiązać dialog z widownią? Że da się jeszcze odgruzować przestrzeń kultury i zbudować nowy, współczesny gmach Sztuki, w której liczą się Prawda i Piękno? Sytuacja jest tym trudniejsza, że nie istnieją w Polsce właściwie żadne mechanizmy promujące taką sztukę, ponieważ np. rodzime konkursy dramaturgiczne wynoszą na piedestał Nic i Nic trafia na afisze teatrów, o Niczym pisze potem krytyka, na podstawie Niczego tworzone są programy festiwali etc. W takiej sytuacji autor dramatyczny (dramatyczny par excellence) może właściwie tylko jedno: opisać tę sytuację. Będzie to dramat o człowieku, który nic nie robi. Dokumentnie nic. Tkwi w bezruchu jak bryła myślącego mięsa. Wszystko, co dzieje się w tym dramacie, dzieje się z jego ciałem i jego duszą. Oczywiście nic nie robiąc bohater skazuje się na marny los, ponieważ jak wiadomo, aby przeżyć, trzeba wykazać aktywność. On wszelką aktywność nie tylko odrzuca. On jej się brzydzi. I nie wchodzimy tu w motywację, nie interesuje nas dramat psychologiczny, tylko spokojnie odnotowujemy to, co się dzieje z ciałem i duszą bohatera.
Zresztą, przyjmijmy roboczo, że człowiek ten rezygnuje z jakiegokolwiek działania, bo jest – jak to się mówi, bez głębszego wnikania w znaczenie tych słów – śmiertelnie zmęczony. Jego bezruch i milczenie będą dokonywać się wobec nieustannej krzątaniny i gadaniny świata, z czasem zaś – w miarę jak będzie narastać ten kontrast – będą światu urągać. Wiadomym jest zatem, że świat zrobi wszystko, aby nie pozwolić temu człowiekowi spokojnie trwać do końca. Będzie mu perswadował, że jest istotą społeczną i musi się zaangażować. Ostatni akt dramatu wypełnią zmagania bohatera, siłą zmuszanego do aktywności. Koronnym argumentem świata (albo inaczej – Księcia Tego Świata) będzie odwołanie się do moralności i ogólnie uznanych wartości humanistycznych. Dlaczego nie płaczesz na widok dzieci z Michałowa? – zapyta Książę. I już wiadomo, że bohater nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. Może jedynie to, że wie, jak kruchy jest cały konstrukt współczesności, łącznie z jej wybiórczą moralnością na pokaz, i że zdruzgotać go może jeden ukaz jakiegoś postsowieckiego batiuszki o szczerej, kanciastej twarzy mordercy.