EN

8.02.2025, 17:10 Wersja do druku

O Elizie, co wolała Niemca

„Małżeństwo z kalendarza” Franciszka Bohomolca w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.

fot. fot. Natalia Kabanow

Kiedy widzi się na plakacie zapowiedź przedstawienia sztuki XVIII-wiecznego autora, to człowiek spodziewa się ujrzeć na scenie aktorów przyodzianych w wykwintne krynoliny, albo choćby kontusz, żupany czy – w najgorszym wypadku – fraki. Niczego takiego nie ma w spektaklu „Małżeństwo z kalendarza” Franciszka Bohomolca w reżyserii Jarosława Tumidajskiego, które zagościło na scenie Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu w sylwestrowy wieczór 2024 roku.

Swoją drogą, musiało to zabawnie wyglądać: na widowni blichtr, stroje wieczorowe, a na scenie dresiarstwo i kakofonia pstrokatych kolorów kostiumów, w które Krystian Szymczak przyodział bohaterów tej oświeceniowej komedii obyczajowej. A jako że rzecz przez Franciszka Bohomolca napisana w 1766 roku nie jest powszechnie znana, godzi się słów parę o fabule skreślić. Akcja toczy się w warszawskim domu pani Bywalskiej (Małgorzata Maślanka), siostry imć Staruszkiewicza (Marek Braun), który planuje wydać za mąż swoją córkę Elizę (Zuzanna Repelowicz). Ma już nawet nagranego kandydata na zięcia, którym ma zostać utracjusz, filut i hultaj Marnotrawski (Mateusz Paluch), co majątku nie posiada, ma za to długi i siłę przekonywania Staruszkiewicza do siebie. Eliza natomiast kocha Ernesta, niemieckiego oficera służącego w wojsku polskim (Alan Bochnak). Jednakże jako posłuszna córka podporządkowuje się woli ojca. Znajduje co prawda sojuszniczkę w osobie pani Bywalskiej, starajacej się wyperswadować bratu wybór obłudnika i cynika na męża córki, ale ten upiera się, że mężem Elizy może być wyłącznie Polak. Co więcej, ślub ma się odbyć tu i teraz, bowiem – jak przeczytał w kalendarzu – związek zawarty w tym dniu będzie szczęśliwy i trwały, a dzieci nieszpetne. Wówczas do działania przystępuje Agata (Katarzyna Dorosińska), służąca Bywalskiej i Elizy. Wysyła ona do kupca Anzelma (Cezary Domagała), któremu Marnotrawski jest winien duże pieniądze, z nieprawdziwą informacją, że oto dłużnik zawarł związek małżeński z bogatą panną i długi pana młodego mają być spłacone z posagu Elizy. Agata ma też w tym swój interes, bo ona kocha Johana (Filip Łannik), lokaja Ernesta, a Staruszkiewicz rai jej Chudeckiego (Tomasz Wóltański), koniuszego Marnotrawskiego. Anzelm przybywa więc do Staruszkiewicza i słowo po słowie wyjawia mu prawdę o jego prawie że zięciu. Nie trzeba być szczególnie przenikliwym, żeby domyślić się, iż wkrótce Marnotrawski dostaje od szlachcica czarną polewkę. Między panami dochodzi nawet do rękoczynów, w których Ernest z Johanem pomagają starszemu panu pokonać łowcę posagów, czym, naturalnie, zaskarbia sobie przychylność Niemca i zgodę na ślub z panną Elizą.

W sumie taka sobie sztampowa historyjka, jakich wiele powstało w czasach, gdy tworzył Bohomolec. Ale jakże, okazuje się, aktualna do dzisiaj. Dobrze, że Jarosław Tumidajski wziął ją (nie pierwszy raz, zresztą) na warsztat. Wszak i teraz, 258 lat później, mamy starszych panów, którzy urządzają życie uczuciowe młodych kobiet; nie brakuje też szowinistów odmawiającym cudzoziemcom prawa do funkcjonowania w kraju nad Wisłą na prawach równych możliwościom rdzennych tubylców, powołując się przy tym na religię. Ciasnoty, by nie powiedzieć tępoty umysłowej, też nie udało się wyeliminować z przestrzeni stosunków międzyludzkich. Reżyser nie musiał się więc szczególnie starać, by sztukę oświeceniową uwspółcześnić. Owszem, dokonał kilku skrótów – niektórych w imię poprawności politycznej, innych w imię dążenia do właściwego zrozumienia dawnej polszczyzny przez dzisiejszego użytkownika języka polskiego. Dodał też od siebie kilka autentycznie zabawnych pomysłów, jak choćby przekupywanie przez Ernesta potencjalnego teścia niemiecką chemią lub plastikowymi talonami z imponującymi kwotami wręczanymi w błysku aparatu fotograficznego, podryw na  śmiech żelki  czy zapijanie bezradności przez Elizę. Świetnie to współgra ze wspomnianymi już strojami i wystrojem salonu Bywalskiej, który scenograf  Michał Dracz przysposobił na salę weselną rodem z lat 80. minionego stulecia. A do tego dodać należy misz masz muzyczny, który stworzył Tumidajski, zwyczajowo sam opracowujący muzycznie swoje spektakle. W ścieżce dźwiękowej „Małżeństwa z kalendarza” w Teatrze Powszechnym w Radomiu mamy więc „Rotę”, marsz żałoby Chopina, zespoły Alphaville i Eurythmics i … Cleo. Aktorzy znakomicie odnajdują się w konwencji zaproponowanej przez reżysera. Tworzą wyraziste postaci, czasem lekko przerysowane jak stworzył je sam Bohomolec. Bryluje wyraźnie Katarzyna Dorosińska jako Agata, ale i pozostali mają swoje warte docenienia „pięć minut”. Osobiście z przyjemnością oglądałem Zuzannę Repelowicz, Filipa Łannika i Tomasza Wóltańskiego, którzy do radomskiego zespołu dołączyli zaledwie w ubiegłym roku, a już pokazali niebagatelny talent – tu komediowy.

A propos Bohomolca: w wyjątkowo starannie opracowanym programie do przedstawienia czytamy m.in., że autor spotkał się onegdaj za sprawą tej sztuki z krytyką i ostracyzmem za rzekome „zagrożenie polskiego honoru”. Istnieje ryzyko, że Jarosław Tumidajski jako reżyser „Małżeństwa…” może się spotkać z zrzutami ośmieszania „prawdziwych Polaków”, narodowościowców z ich sztandarowym hasłem „Polska dla Polaków”. Tymczasem radomskie przedstawienie cieszy się ogromnym powodzeniem, a zdobycie nań biletów wymaga trochę zachodu.

Tytuł oryginalny

O Elizie, co wolała Niemca

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Krzysztof Krzak

Data publikacji oryginału:

08.02.2025