„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” Jana Czaplińskiego i Jakuba Skrzywanka w reż. Jakuba Skrzywanka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej”.
O wiele rzeczy za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku
Lawrence Weiner. Napis na fasadzie CSW Zamek Ujazdowski (1996-2013)
Oczekiwane otwarcie nowego dyrektora artystycznego krakowskiej sceny narodowej stało się wydarzeniem, które zapisze się w historii nie tylko krakowskiej sceny. Czy Witold Mrozek wyznaczy nową cezurę w historii współczesnego teatru polskiego, jak rangował „Klątwę” w Teatrze Powszechnym w Warszawie (2017), mówiąc, że teatr dzieli się na ten przed i na ten po premierze Oliviera Frijicia – tego nie wiem, ale wiem na pewno, że to spektakl istotny, który zasługuje na wzmożoną uważność. Mam nadzieję, że wzbudzi dyskusję, wyjaskrawi różnice w polskim teatrze i ocalałymi z transakcyjnego pojmowania swej działalności przedstawicielami wymierającej krytyki artystycznej.
Jakub Skrzywanek (koncept, scenariusz i reżyseria) i Jan Czapliński (scenariusz) z zaangażowanym w proces zespołem zatańczyli na wielu poziomach. Było zaskakujące dialogowanie z najbardziej rozbudowaną mitologią w polskim teatrze, autotematyzm na kilku poziomach, gra z czasem i przestrzenią, tradycją oraz stereotypowymi oczekiwaniami estetycznymi i fabularnymi (kto zabił i dlaczego?). Spektakl bardzo współczesny, mówiący o dzisiejszych problemach i wykorzystujący obecne możliwości techniczne (bardzo dobre nagłośnienie!) mimo dość skromnych pod tym względem przewag perły secesji krakowskiej, czyli najstarszego gmachu teatralnego w Polsce (warto przypominać od czasu do czasu: przedstawienia teatralne tamże od 1799 roku!).
Mimo że tytuł zapowiada bezkompromisowy atak, młodzi twórcy (Skrzywanek rocznik ‘92, Czapliński ’87) oddali wiele pola zespołowi, który z endemiczną refleksją, talentem i swobodą sceniczną potwierdził klasę. A do tego ta zaskakująca, jak u młodzian, arystotelesowska nadzieja. O tym mówił Skrzywanek nie tylko w wywiadach a Czapliński po rewelacyjnej „Burzy. Regulaminie wyspy” w Krakowie udowodnił, że w przepisywanie i dopisywanie umie jak mało kto.
Dominuje szydera dawkowana wprawdzie homeopatycznie, ale odczuwalnie właściwie od pierwszych taktów opowieści. Drwina nakłuwa wszystkie świętości: narodowe traumy i martyrologie dawne oraz współcześnie współtworzone, romantyczny etos cierpiącego bohatera, patologiczną celebrację żałoby, wyobrażenia o szczególnym znaczeniu teatru i wyczuleniu młodych na swoje prawa i konieczność ich artykułowania czy wreszcie sam zamach i… manifestacyjność spektaklu pt. „ZAMACH NA NARODOWY STARY TEATR. Narodziny narodu” (bold od red.). Proces, mimo tytułowej zapowiedzi, odbywa się spokojnie, unikamy patosu, można poczuć się wręcz zaproszonym – jeśli nie do dyskusji, to na pewno do indywidualnych rozmyślań. Koniec z polskim bajorem bogoojczyźnianym, czas na świat i kosmos! (uśmiech).
Spektakl spełnił oczekiwania, jakie możemy stawiać przed manifestem otwierającym nowy etap, ale zrobił to inaczej i w tym jest jego siła. Nadbudowane przez złożoność wydarzenia wyobrażenia (nowy dyrektor artystyczny, ofensywny tytuł, zapowiedź ataku na krakowskie i polskie świętości) zostały skontrowane przez formę pokazu i główny przekaz: kończymy z algorytmem romantycznym, interesuje nas teraźniejszość i przyszłość. Po obejrzeniu „Zamachu” chłonny i otwarty widz uwrażliwiony na sensy i znaczenia, jakie niosą ze sobą nawet mikroznaki teatralne, może czuć się jak pyton po połknięciu kozy i dlatego recenzja już po dwóch tygodniach od premiery jest z pewnością skazana na fragmentaryczność, choć nawet w gazetowej formule należy powiedzieć coś więcej niż postać ze spektaklu jednego z poprzednich dyrektorów Starego:
Nic nie rozumiem, ale mi się podoba
Gertruda w niemieckim „Hamlecie” Jana Klaty
21 marca, godz. 18:17
Na półpiętrze, pod portretem patronki teatru, przybywających na premierę wita dyrektorstwo (naczelna Dorota Ignatiew oraz artystyczny Jakub Skrzywanek) i życzy dobrej zabawy. Nie ma tym razem motta w rodzaju „Nie lękajcie się” z czasów Klaty, za to ledowy wyświetlacz odlicza czas do już na starcie memicznej, niczym 21:37, godziny zamachu (18:17).
Pierwsze 17 minut spektaklu to „Wyzwolenie” w reżyserii Jakuba Skrzywanka, pośrodku sceny krzyż obrośnięty czarnym bluszczem, po obu bokach szkielety pradawnych zwierząt, czarno od scenografii i kostiumów, kilka kwestii, Radosław Krzyżowski (Konrad w dresach z lampasami) i Dorota Segda (Muza połączona, a właściwie wychodząca z płótna czarnej flagi), pochód sztandarów niesionych przez kiczowatych przedstawicieli panopticum ojczyźnianego, ale tak naprawdę to oczekiwanie, które podkarmia odliczanie czasu nad sceną.
Zamach na Narodowy Stary Teatr staje się faktem. Informują o tym media na wyświetlanych nad sceną filmach. Świadomie fejkowe newsy z całego świata zawierają wypowiedzi m.in. Andrzeja Dudy, Donalda Trumpa i Donalda Tuska. Na innych filmach pokazywane są wydarzenia z placu Szczepańskiego. Zamach jest krwawy, zamachowcy zabili 112 osób: przede wszystkim widzów, ale też aktora Michała Wojnicza (występuje w pierwszych 17 minutach), ewakuacja widowni, komunikaty, do których nikt się nie stosuje (kolejność wychodzenia z sali) bo… deziluzja trwa w najlepsze.
Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony
Konrad w „Wyzwoleniu”, kwestia zacytowana w ulotce okolicznościowej
Przerwa jest integralną częścią spektaklu. W foyer zostały wyłożone czarne worki z ofiarami zamachu, na dużym monitorze widzimy zapis dyskusji o deep fejkach i kształtowaniu fałszywych narracji oraz ich wpływie na wydarzenia. Po jej zakończeniu w westybulu nad schodami odbywa się celebracja pierwszej rocznicy tragedii. Członkowie Stowarzyszenia Rodzin i Bliskich ofiar zamachu na Narodowy Stary Teatr w Krakowie prowadzą uroczysty apel pamięci odczytują nazwiska ofiar (same bezznaczeniowe, najbardziej popularne w polskiej onomastyce), przemówienia, odśpiewanie okolicznościowego hymnu „Nie jesteś sam”, czarny wieniec, znicze, napis „Pamiętamy” a nad wszystkim ogromny baner „DEEPFAKE” – po raz kolejny deziluzja, która wprowadza zamieszanie poznawcze, niepokój i wyrywa ze strefy komfortu, jaką dla wielu w ich mniemaniu ma być teatr. Podczas apelu rozdawane są także ulotki zawierające tekst okolicznościowej pieśni, fragmenty „Wyzwolenia”, tekst prezesa „Krejwelek – mój Olimp spokoju” oraz komunikat o rejestracji Stowarzyszenia w KRS połączony z prośbą o wpłaty 1% podatku (przydałoby się uściślenie o opp i 1,5% – przyp. red.) oraz oferta warsztatów z metody radykalnej wizualizacji – piętrowa szydera deziluzyjna (uśmiech).
Po dwuelementowej przerwie wracamy na widownię. Przestrzeń się zmienia, zegar biegnie do przodu i pokazuje czas, jaki upłynął od zamachu, nie ma szkieletów. W zaaranżowanych scenograficznie pokojach oglądamy retrospekcje, w tym scenę zawiadomienia matki o śmierci syna. Matkę ofiary zamachu (Iwona Budner) zawiadamia Aktor narodowej sceny, Ocaleniec (Radosław Krzyżowski). Następnie rozbudowana do absurdu scena spotkania w piątą rocznicę tragedii prowadzona „błyskotliwie” przez Prezesa stowarzyszenia, Ocaleńca (Grzegorz Mielczarek). Prowokacje interpersonalne, chorobliwe epatowanie współczuciem, żałobą i psychopatologiczna celebracja uruchamiają różne reakcje wśród uczestników: świadków tragedii (Ocaleńców) i ich najbliższych. Ta scena to także kpina ze współczesnych strategii psychologicznych (warsztat z metody radykalnej wizualizacji z kukłą) i pr-owych, pseudointelektualnej nowomowy, mieszanina powagi i perwersji, którą wzmacniają momenty na serio, broniące powagi oraz intymności sytuacji – choćby gniew Syna ofiary zamachu (Zbigniew W. Kaleta).
W powtórzonej, już na użytek spektaklu powstającego po ośmiu latach, scenie zawiadomienia matki scenicznego Michała Wojnicza dostajemy dyskusję na temat teatru i teatralności, w tle delikatnie zarysowany wątek przemocowości (ale b. delikatnie). Reżyser (Łukasz Stawarczyk), chce zamknąć figurę i pokonać traumę przez nowe użycie, nadpisanie i wzmocnienie Konrada (niezmiennie w tej roli Krzyżowski), co spotyka się z różnymi reakcjami uczestników procesu. Cała scena rozpisana na czworo aktorów: oprócz wymienionych Segda i Kamil Pudlik jest diamentowa, z ostatnich inscenizacji zestawić ją warto ze zwycięstwem Karoliny Adamczyk i Anny Ilczuk w „Melodramacie” Anny Smolar w Teatrze Powszechnym: swoboda sceniczna i magnetyzm po prostu. I jeszcze monolog Doroty Segdy, który dla spójności zamysłu traktuję jako kolejną, choć cieplutką, szyderę.
Jeśli teatr ma być żywy a nie skamieliną, musi odnieść się do nowej, rzeczywistej sytuacji. Fundamentalną kwestią jest przyszłość
Jakub Skrzywanek
Konrad uciekł, brakuje odpowiedzi
W czasie zamachu Aktor narodowej sceny, Ocaleniec grający Konrada (Krzyżewski)… uciekł. Wie, że powinien walczyć i pewnie polec, bronić kolegi!, stanąć na wysokości zadania i takie tam, a jako Konrad to już w ogóle – wszystko do sześcianu! Trudno przelicytować tak ostentacyjne zerwanie z tradycją romantyczną i etosem samobójczego bohaterstwa. Taka reakcja koresponduje z dzisiejszymi wyobrażeniami o poświęceniu w kręgu zachodniej cywilizacji (w świecie arabskim ciągle żywy jest gen samobójców podlewany religią). Choćby w Polsce: „w przypadku ataku zbrojnego Rosji na Polskę co trzeci Polak zdecydowałby się na ucieczkę z miejsca zamieszkania, tylko 15,7% badanych wstąpiłoby na ochotnika do wojska” (sondaż z 2024 r.).
Skrzywanek z Czaplińskim igrają z przyzwyczajeniami widzów, nie dopowiadają i nie odpowiadają (choćby lista pytań dot. zamachu i zamachowców), kontrują oczywiste, wydawałoby się, rozwiązania, zabierają „przyjemności” przez deziluzję i urealnianie zachowań, jak choćby „nieteatralna” decyzja Konrada. A czy coś dają w zamian?
Ech wy, jacy tacy krakowiacy
Niczym rycerz Fulko de Lorche broniący urody wybranych dam i wyzywający na pojedynek sądzących inaczej potwierdzam, że nie ma w Polsce bardziej złożonego i czcigodnego multiwersum teatralno-kulturowo-artystycznie itd. jak wieloświat Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Tworzy je pochód znamienitości od ponad dwustu lat, a to wszystko w historycznym budynku, który zawiera najnowocześniejsze w Europie muzeum i miejsce edukacji teatralnej w jednym (MICET!). Koniecznie należy zapoznać się z esencjonalnym programem do spektaklu, w którym nie dość, że dostajemy kapitalną bazę do odczytania tego co ukryte i tego co pokazane, to jeszcze cztery głosy aktorów: intelektualnie wysublimowane, pełne pasji i uroczego zaczadzenia mitologią – nie spotkałem się dotąd w żadnym z teatrów z taką wyżyną. Oczywiście każdy spektakl i każde dzieło powinny sobie radzić same, ale bez odniesień do miejsca i historii „Zamach” nie będzie zamachem. To spektakl endemiczny, w czym jego siłą i słabość zarazem, bo festiwalowo, oprócz Boskiej Komedii, raczej nie zaistnieje. Dla kogoś spoza grodu Kraka świadomy kontakt z tym kosmosem jest przygodą, dla autochtonów może być ciężarem, ale przecież nie o brak ciężarów w tej zabawie chodzi.
Fotel Stanisławskiego w MChaCie, Moliera w Comédie-Française, okno Swinarskiego w Starym
Żeby zatańczyć ze Starym, należy odnieść się do Wyspiańskiego lub Swinarskiego a najlepiej do obu. Jan Klata brutalnie obszedł się ze „swinarszczyzną” w otwierającym „Do Damaszku” i popkulturowo w zamykającym „Weselu”:
Skrzywanek z Czaplińskim sięgnęli po „Wyzwolenie”, ale potraktowali je tylko jako pretekst, wprowadzenie do ogólnego przekazu. Nawiązali do słynnego „okna Swinarskiego” w monologu Aktorki narodowej sceny (Dorota Segda), co, wprawdzie bez monologu, uczynił przed nimi Krzysztof Garbaczewski w „Hamlecie”, którego można też potraktować jako wariację na temat niedokończonego spektaklu Konrada Swinarskiego – i tak można bez końca w ciągu dygresji i odniesień. Autorzy „Zamachu” tak naprawdę kontestują wszystkie „świętości” i artefakty krakowskie, oczyszczają przedpole, by mówić o rzeczach dzisiaj najważniejszych według nich: nowej rzeczywistości globalnej, w której nie potrafimy się już odnaleźć; nieprzepracowanych i manipulowanych traumach zbiorowych oraz indywidualnych; o zbiorowym szaleństwie, które zjada od wewnątrz dużą część „narodu” i o współczesnym teatrze i dramacie. A o tym wszystkim z humorem i dystansem, bardziej w trybie filmowym, scenami niekoniecznie powiązanymi bezpośrednio i wg własnego tekstu scenariusza a nie gotowego tekstu dramatycznego.
Termin przydatności do spożycia reżysera teatralnego to 4-6 lat
Maciej Nowak
Zdecydowanie nieprzypadkowe koincydencje
Jakub Skrzywanek chętnie mówi o swej tożsamości i aktach formujących. Pierwszym spektaklem, który go „ukąsił” była „Sprawa Dantona” w reżyserii jednego ze swych poprzedników na fotelu dyrektora w Starym, czyli Jana Klaty, w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Potem był Wałbrzych z okresu Strzępki i Demirskiego. Pochodzi z rodziny aktywistów i dlatego aktem formującym była dla niego reakcja na aktywność Jacka Międlara i spalenie kukły Żyda we Wrocławiu.
Wideo: Jakub Skrzywanek o swej tożsamości, inspiracjach i teatrze
Wpływologia czytelna, ale wynika z niej oryginalny styl: trudny,
dzielący, wręcz polaryzujący chyba bardziej krytykę niż publiczność i…
dobrze! W polskim teatrze jest miejsce na wiele teatrów, potrzebujemy,
niczym PiS potrzebuje PO i odwrotnie (no cóż – jaki kraj, takie
porównania), nowych prądów, trendów, nazwisk po prostu kisłorodu tlenu.
Tymczasem w polskim teatrze
W ostatnich kilkunastu latach doszło do kilku bardzo spektakularnych zmian na stanowisku dyrektora ważnego teatru. W roku 2013 dyrektorem Starego został Jan Klata, reżyser „Sprawy Dantona”, w 2022 r. dyrektorką Teatru Dramatycznego w Warszawie została Monika Strzępka. Pierwsza dyrektura Klaty, rozpoczęta obrazoburczym „Do Damaszku”, zakończyła się przedwcześnie, ale zespół stanął murem za dyrektorem.
Dyrektura Strzępki nie doczekała się manifestacyjnego otwarcia („Heksy” dopiero ostatnio w Teatrze Polskim w Podziemiu), a skończyła dramatycznie z rozbitym zespołem. Jak będzie ze Skrzywankiem i czy zależeć to będzie np. od wyniku wyborów parlamentarnych w 2027 r.? W Polsce, to znaczy nigdzie (Jarry), wszystko jest możliwe.
Dyrektura Skrzywanka to pierwsza z trzech najważniejszych zmian w artystycznym/wysokim teatrze. Niedawno Jan Klata wygrał konkurs na dyrektora Teatru Narodowego w Warszawie a Maja Kleczewska zastąpi Pawła Łysaka na stanowisku dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie. Jak te zmiany wpłyną na recepcję polskiego teatru, który traci znaczenie w obliczu zmian? Pięknie, że panuje moda na teatr i ludzie tłumnie uczęszczają, ale głównie na spektakle rozrywkowe.
Rozpoczął się nowy okres w historii polskiego teatru. Czy „Zamach” zostanie uznany za jego cezurę otwierającą? Czy powstanie nowe przymierze z widzem? Albo czy powstanie nowa, pozabańkowa, może być nawet transakcyjna, byle by znacząco opiniotwórcza krytyka wspierająca Skrzywanka? Głupich pytań jest więcej (uśmiech).