EN

11.03.2024, 09:14 Wersja do druku

Modlitwa niewiernego Bonda

„Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły w reż. autora, koprodukcja Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach, na XV Festiwalu Nowe Epifanie w Warszawie. Pisze Magdalena Suchocka na blogu Festiwalu Nowe Epifanie.

fot. Klaudyna Schubert/ mat. teatru

To jest end, hold your wdech i count do dziesięciu. Poczuj jak earth move and then usłysz jak po raz kolejny pęka mi serce. Piosenką „Skyfall” rozpoczyna się spektakl „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły. Chcemy siły, odwagi i wytrwałości Bonda, ale nie zawsze potrafimy ją w sobie znaleźć. Czy wystarczy nam do tego... siła wyższa?

Adele śpiewała, żeby dumnie kroczyć i stawiać czoła wszystkiemu, nawet jeśli niebo wali nam się na głowy. Kiedy na scenie pojawia się czterech mężczyzn w ciemnych garniturach wierzymy, że to oni za chwilę zbawią świat. Kto, jak nie tajny agent w służbie Jej Królewskiej Mości, ma odwagę walczyć z najgroźniejszymi wrogami? Tylko że ten Bond ma już dosyć, ten Bond nie chce słuchać żadnych królewskich mości i innych władz: czy to szpitalnych, czy to Kościelnych, nie może już patrzeć na cierpienie własnego ojca. 

Dwóch Bondów (albo dwóch Pakułów) siedzi na krzesłach, skierowani twarzą do widowni. Opowiadają o początkach i diagnozie choroby ojca. Szczególnie ważnym elementem na scenie jest Marcin Pakuła, brat reżysera, który odpowiada za muzykę na żywo. Otoczeni są przez czarne rury, niby wielkie zjeżdżalnie, a za ich plecami wisi okrągły ekran, przypominający bondowski spot. Teraz to oni są w spocie. Emocje nimi targają, złość, smutek, chwila radości i ulgi, znowu rozpacz, gniew, karuzela uczuć. 

Czasami światło doświetla widownię, jak gdyby Pakuła szukał u nas potwierdzenia i akceptacji swoich emocji. Chwila szczęścia i zaraz znowu w męczarniach trzeba wdrapać się na szczyt. Wydaje się, że ojciec czuje się lepiej, ale wymiotuje i załatwia się pod siebie, przespał całą noc, ale nie ma siły sam pójść do łazienki, trafia pod opiekę lekarzy, ale nie można go zobaczyć, bo na oddziale panują twarde zasady. Tam rządzi najgorszy wróg, Ernst Stavro Blofeld, inaczej lekarz prowadzący, inaczej oddziałowa, inaczej ksiądz. 

Rozpaczliwe monologi dwóch aktorów przerywane są humorystycznymi wstawkami Szymona Mysłakowskiego, który wyolbrzymiając, parodiując postaci, rozluźnia atmosferę. Raz jest nadgorliwą i egoistyczną babcią, kiedy indziej księdzem spowiednikiem, pracownikiem zakładu pogrzebowego, sprzedawcą garniturów. Wyskakuje z, zjeżdża po, wchodzi do czarnych  scenograficznych rur, jakby krążył i odbijał się w skołtunionych myślach Pakuły. Absurdalne sytuacje z udziałem wcieleń Mysłakowskiego przestają wydawać się tak odrealnione, jak wskazywałyby jego kreacje. 

fot. Klaudyna Schubert/ mat. teatru

Potajemna, nielegalna rozmowa matki, Pakuły i chorego ojca, która rozgrywa się na dwóch przeciwległych balkonach szpitala, wzbudza narastające poczucie niemocy. Napięcie stale rośnie, proporcjonalnie do ilości leków przyjmowanych przez chorego na raka ojca. Bond i Bond często mówią razem, rytmicznie, czasami powtarzają kolejne zdania, modlą się. Ten James gardzi katolickim środowiskiem i rozmową o wartościach. Jest niewierzący, chociaż z jego opowieści możemy domyślić się, jak wyglądało dorastanie w domu, gdzie opinia Kościoła liczyła się na równi z tym, co mówił ojciec. 

Bond chce faktów: jaki jest stan ojca, czy przeżyje, jak mu ulżyć, co zrobić, żeby ojca tak nie bolało? Zawsze można się pomodlić, ale na to już czas minął, teraz trzeba działać, ukrócić cierpienia chorego. Gdzie jest Twoja motywacja i odwaga, Bondzie? Nie wystarcza ci już siła wyższa? Kiedy ktoś cierpi, to trzeba mu pomóc, miłuj bliźniego swego jak siebie samego – miłuj poduszką, miłuj potężną dawką morfiny, miłuj kulką w łeb. 

Spektakl prezentuje kilka pożegnań z ojcem: na pogrzebie, podczas mowy wygłaszanej przez Bonda, w przestrzeni fantazji z muzyką meksykańską i radosnymi podrygami w tle oraz w momencie prezentacji serii prawdziwych, pokazywanych od najstarszych do najbardziej bieżących, fotografii ojca reżysera. Mnie wzruszyło zupełnie inne pożegnanie. Tuż przed prezentacją zdjęć, aktorzy przybijają piątki z bratem reżysera, który siedzi za swoim instrumentem. Zbija ją również sceniczny tata, czyli Wojciech Niemczyk. Jest w tym geście coś z wybaczenia ojca, który prosił syna o śmierć, ale syn pozostaje w ogromnym żalu. Myśli o bezradności i braku szacunku do samego siebie wykrzyczane przez aktorów Andrzeja Platę i Jana Jurkowskiego chwytają za serce. To była nie tylko ich modlitwa, ale także reżysera. 

Bardzo intymny i szczery spektakl odziera ze złudzeń, że cierpienie uszlachetnia - a na pewno nie w takim stopniu, jak jest nam przekazywane. Pakuła na podstawie autorskiej książki opowiada nam o cierpieniu, o walce z chorobą, którą podejmują również bliscy. Skomplikowane relacje rodzinne, skrajne emocje i nie najlepszy system służby zdrowia w Polsce – wszystko to pokazywane w kontekście wielkiego bólu. Strumień świadomości, dziennik, pamiętnik, emocjonalny rollercoster - modlitwę niewiernego Pakuła puentuje apelem o zalegalizowanie eutanazji. Skoro siła wyższa nie decyduje się na przyniesienie ulgi, to może czas to zrobić samemu? Takich Bondów jest znacznie więcej niż jeden reżyser i dobrze wiedzieć, że nie jest się jedynym.  

***

Magdalena Suchocka. Studentka III roku wiedzy o teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie, w 2023 roku brała udział w wymianie studenckiej i uczyła się na Justus Liebig Universität w Giessen, na wydziale teatrologii stosowanej. Z radością współtworzy zespół Teatru Potem-o-tem, redakcję podcastu Obsceniczni, oraz redakcję magazynu „Głos Dwubrzeża” w ramach festiwalu filmowego Dwa Brzegi. Miłośniczka zespołu Maanam i początków polskiego rapu. Śmieje się w kinie, płacze w teatrze, ale zdarza się jej też na odwrót. Wyznaje zasadę: w kinie można jeść popcorn, a do teatru można przyjść w trampkach.

Tytuł oryginalny

Modlitwa niewiernego Bonda

Źródło:

noweepifanie.pl/blog
Link do źródła