„Persona. Ciało Bożeny” Huberta Sulimy w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu na XXXI Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Wśród licznych głosów zachwytu nad „Personą. Ciałem Bożeny” warto postawić pytanie, czy spektakl rzeczywiście spełnia obietnice, jakie zdają się mu przypisywać entuzjastyczne recenzje. Twórcy – Hubert Sulima i Jędrzej Piaskowski – obrali kurs na dekonstrukcję teatralnych autorytetów i demaskowanie mechanizmów władzy w sztuce, lecz ich dzieło w moim odczuciu zbyt często osuwa się w chaos, który nie wynika z przemyślanej formy, ale z braku klarownej koncepcji.
Struktura spektaklu opiera się na metateatralnej grze, w której obserwujemy z jednej strony parodię Krystiana Lupy, z drugiej – próbę oddania głosu zapomnianym bohaterom codzienności. Problem w tym, że obie te warstwy nie współgrają ze sobą w sposób spójny. O ile ironiczne przerysowanie artystycznej egzaltacji może budzić uśmiech, to już rzekoma refleksja nad hierarchiczną naturą teatru pozostaje płytka i przewidywalna. Ostatecznie twórcy nie wychodzą poza prostą satyrę na zapatrzonych w siebie artystów i patronizujący stosunek centrum do prowincji. W efekcie spektakl wydaje się zamknięty w swoim własnym świecie, nie otwierając się na realne doświadczenia widzów spoza środowiska teatralnego.
Aktorzy, pracujący w konwencji autotematycznej, balansują między kreacją a osobistym doświadczeniem. W wielu momentach jednak brakuje precyzyjnej reżyserskiej ręki, która nadałaby im spójność. Tak przynajmniej to wyglądało na drugim pokazie festiwalowym. Niektóre postacie są skarykaturowane do granic farsy, inne – przeciwnie – grzęzną w niepotrzebnym patosie. Powstaje wrażenie, że sceny, zamiast stopniowo budować narrację, funkcjonują jako luźne epizody, których wartość opiera się głównie na autotematycznych aluzjach, zrozumiałych jedynie dla wąskiego grona widzów. To, co mogłoby być intymnym i wielowymiarowym portretem jednostki, zostaje rozproszone wśród rozlicznych formalnych zabiegów, które nie zawsze zdają się mieć uzasadnienie.
Scenografia i warstwa wizualna często sprawiają wrażenie oderwanych od treści. Efekciarskie zabiegi formalne nie rekompensują braku spójnej dramaturgii. Podobnie muzyka i światła – stosowane arbitralnie, nie budują emocjonalnego napięcia, a jedynie zaznaczają kolejne przeskoki między konwencjami. Zamiast wspierać opowieść, momentami zdają się jedynie podkreślać jej fragmentaryczność i brak wyrazistego rytmu.
Wiele mówi się o „upodmiotowieniu” lokalnej społeczności, jednak spektakl w gruncie rzeczy nie daje jej realnej sprawczości. Sosnowiec i jego mieszkańcy stają się raczej tłem dla intelektualnych igraszek twórców, a nie podmiotem autentycznej rozmowy. Pod płaszczykiem ironii ukrywa się protekcjonalność, a próba demaskowania teatralnej hipokryzji sama popada w schematyzm. Wątki polityczne, choć z pewnością intrygujące, wydają się momentami zbyt uproszczone, by rzeczywiście skłonić do refleksji. Scena, w której Donald Tusk śpiewa „Barkę” umierającemu Jarosławowi Kaczyńskiemu, balansuje na granicy parodii, ale czy rzeczywiście wnosi coś nowego do debaty o polaryzacji politycznej? Podobnie kontrowersyjny finałowy gest „wybaczenia Hitlerowi” – zamiast wywołać głęboką refleksję, pozostawia poczucie publicystycznej tezy, która nie znajduje odpowiedniego dramaturgiczno-interpretacyjnego uzasadnienia.
Ostatecznie „Persona. Ciało Bożeny” pozostawia widza z wrażeniem artystycznej samowoli, w której gubią się zarówno intencje, jak i sens. Spektakl chce być równocześnie komentarzem społecznym, autoironiczną refleksją nad kondycją teatru oraz dekonstrukcją wielkich autorytetów, ale żadnej z tych ról nie realizuje w pełni. Może fascynować jako swego rodzaju eksperyment, lecz jako przemyślana propozycja teatralna – rozczarowuje.