Logo
Recenzje

Lud, lód i las

15.07.2025, 19:28 Wersja do druku

„Salome" Richarda Straussa w reż. Romualda Wiczy-Pokojskiego w Operze Leśnej w Sopocie na III Baltic Opera Festival. Pisze Tomasz Flasiński w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Mystkowski/ mat. teatru

„Salome” w Operze Leśnej wyszła bardzo dobrze, miejscami wręcz wybitnie. Choć, czytając kolegów po fachu i słuchając sąsiadów z widowni, widzę, że każdemu podobała się z innych względów. Pełna zgoda panuje tylko w jednym: znów umiejętnie wykorzystano atuty miejsca. Sztuczne drzewa z pałacu Heroda doskonale komponują się z drzewami prawdziwymi, a zmierzch zapadający w miarę gęstnienia akcji dopełnia poczucia grozy.

Mimo początkowych wątpliwości, urzekł mnie sposób, w jaki rozwiązano kwestię „tańca siedmiu zasłon”. W 1905 roku striptiz do nagości był sensacją i skandalem. Dziś mało kogo już porusza, a stwarza problemy inscenizacyjne – nie wspominając o kłopotach z krytyką feministyczną i koordynatorami intymności. Tutaj scenę przeniesiono w udany sposób do sfery symboli: kulminacja, w której na Heroda spadają strumienie złotego–niezłotego deszczu, nie ma w sobie nic z epatowania golizną, a stanowi perwersję nie lada – dziś chyba bardziej przejmującą niż koncept oryginalny.

Są i inne opinie: dla Ewy Palińskiej z trojmiasto.pl scena ta jest „totalnie zmarnowana”, odstająca od reszty spektaklu. Ja twierdzę coś odwrotnego: inscenizacja jest przeładowana, chaotyczna, wręcz bałaganiarska. Pomijając już konieczność śledzenia napisów, nieszczęsny widz musi nieraz dzielić uwagę pomiędzy nawet pięć planów, z czego zwykle dwa–trzy są zupełnie zbędne. Wiele pomysłów Romualda Wiczy-Pokojskiego trudno pojąć. Dlaczego kłócący się o dogmaty religijne Hebrajczycy to na scenie izraelscy żołnierze? Nie ci Żydzi, nie te problemy. Kim są i jaką pełnią funkcję biało odziane towarzyszki Salome, w tym jedna mała dziewczynka? Jak – jeśli nie czytaliśmy przedpremierowych wywiadów – mamy się domyślić, że wielki lśniący sześcian na scenie to kostka lodu, która izoluje księżniczkę od świata? W kogo realizatorzy chcieli przedzierzgnąć dwóch Nazarejczyków, którym nałożyli błękitne kombinezony i plecaki tegoż koloru? Gdy człowiek zaczyna się borykać z pytaniem, czy kręcący się wśród Judejczyków-uchodźców typ z aparatem fotograficznym pełni jakąś funkcję dramaturgiczną, czy to technik odpowiedzialny za transmisję, widać wyraźnie, że reżyser przeholował.

Nie wzbudza natomiast wątpliwości obsada: wreszcie przyjechali do nas artyści rzeczywiście światowej klasy, a nie znani z tego, że są znani. Gerhard Siegel był najlepszym Herodem, jakiego w życiu słyszałem. Zbyt często obsadza się tę rolę śpiewakami „charakterystycznymi”, nie rozumiejąc, że tetrarcha owszem, musi czasem śpiewać łamiącym się, piskliwym czy odpychającym głosem – ale jako część świadomego budowania roli, a nie dlatego, że takie ma warunki. Siegel umie od tych narzędzi w odpowiednich momentach odejść, tworząc postać nie tyle śmieszną czy szaloną, ile wielowymiarową, ludzką.

Jennifer Holloway rozśpiewywała się długo i pierwsza część jej występu – do śmierci Narrabotha – przeszła bez wrażenia; potem jednak zrozumiałem, czemu wielu uważa ją za Salome wszech czasów. Przejścia od czułych słów lubieżnej nastolatki do spiżu żądań nieustępliwej – i okrutnej – kobiety są tak przekonujące, że można by sądzić, iż wykonują to dwie różne śpiewaczki. Nawet krótkie zdanie, w którym księżniczka żąda głowy proroka, w kolejnych powtórzeniach (a jest ich kilka) brzmi coraz to inaczej – twardziej, bardziej sykliwie. Tak się buduje rolę.

Dowody wielkiego kunsztu dali też trzej inni protagoniści: Jochanaan (Oleksandr Pushniak), Narraboth (Omer Kobiljak) i niezwykle wyrazisty Paź (Jan Jakub Monowid). Oraz, oczywiście, Sinfonia Varsovia pod batutą Piotra Jaworskiego. Blado wypadła natomiast Herodiada (Claudia Mahnke), ale i nie jest to partia, w której łatwo zabłysnąć.

Śpiewacy i muzycy otrzymali zasłużone brawa, niemniej to psychologiczne mroki opery Straussa okazały się robić, nawet po 120 latach, największe wrażenie. Na swoim blogu Dorota Szwarcman przytacza szereg zasłyszanych refleksji (i jedną własną – że proroctwa Jochanaana to „mizoginistyczny bełkot incela”; bzdura kompletna – incel to przecież ktoś, kto pragnie być z kobietą, ale żadna się do tego nie pali), wszystkie takiej właśnie natury: o tym, co się czai w ludzkiej duszy, nie o uchodźcach czy polityce Izraela. Będę się upierał, że to dobrze, gdy reżyser ma pomysły – ale trzeba je też umieć selekcjonować i dopasować do dzieła. Wtedy wybroni się samo.

Tytuł oryginalny

Lud, lód i las

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Tomasz Flasiński

Data publikacji oryginału:

15.07.2025

Sprawdź także