„Całe życie” Joanny Oparek w reż. autorki w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Piotr Praszkiewicz w Teatrze dla Wszystkich.
Teatr Miejski w Gliwicach po wakacjach nie zwalnia tempa i w sobotę 16 października zaprezentował drugą w przeciągu tygodnia premierę, a trzecią w niedawno rozpoczętym sezonie artystycznym .
Po bardzo dobrze przyjętych „Pokojówkach” Jeana Geneta i „Kartotece” Tadeusza Różewicza tym razem na gliwicki afisz trafił spektakl „Całe życie” Joanny Oparek. Przedstawienie to, podobnie jak „Kartoteka”, wiąże się z miastem Gliwice, gdyż jego autorka urodziła się w tym mieście, podobnie jak grający gościnnie jedną z ról Tomasz Borkowski. „Całe życie” doczekało się wcześniej tylko jednej inscenizacji w Polsce na scenie Teatru Barakah w Krakowie w roku 2018 w ramach projektu „Sto lat głosu kobiet”. Przy okazji gliwickiej odsłony tego tytułu autorka debiutuje też jako reżyserka przedstawienia.
Sztuka gliwickiej pisarki, poetki i kuratorki projektów interdyscyplinarnych jest niejako nawiązaniem do hasła głoszonego ponad wiek temu przez Zofię Nałkowską: „Chcemy całego życia”. Miało ono na celu przeciwstawienie się dyskryminacji i pozbawieniu praw kobiet. W związku z tym to właśnie kobiety, bohaterki „Całego życia”, są najmocniej zarysowanymi i najbardziej wyrazistymi postaciami, których głos jest słyszalny i bardzo wymowny.
Miejscem akcji jest piękna toskańska willa, w której podczas wakacji i pod nieobecność znajomych zamieszkuje para o dość trudnych i niejednoznacznych relacjach. Agnes (Aleksandra Maj) jest publicystką zajmującą się tematyką feminizmu. Artur (Tomasz Borkowski) to niespełniony autor niezbyt poczytnych kryminałów. Oboje tylko z pozoru są szczęśliwymi i kochającymi się ludźmi, żyjącymi beztrosko i bez problemów. Jakie tajemnice tak naprawdę skrywa ich związek?
Pewnego dnia w progu willi staje młoda para turystów, którzy podróżują w formule coachsurfingu. Ewa (Antonina Federowicz) jest początkującą aktorką, czekającą na swoją szansę zaistnienia w zawodzie. Rafał (Maciej Piasny) studiuje kierunki humanistyczne, sprzedaje rowery (co według Artura jest wielce ok), a w głębi duszy pragnie zostać pisarzem. Oboje twierdzą, że łączy ich tylko przyjaźń i pasja podróżowania… ale czy aby na pewno?
Po wstępnym zapoznaniu cała czwórka zasiada do wykwintnej kolacji zakrapianej dużą ilością lokalnego wina oraz innych trunków. W miarę upływającego wieczoru i wypitego alkoholu dochodzi do bezkompromisowych dyskusji i ostrej wymiany zdań. Opadają maski i formy. Bohaterowie wyrzucają z siebie coraz więcej negatywnych i skrywanych uczuć, żalów i sekretów. Dają upust swojej frustracji, swoim urazom i poranieniom. Hamulce przestają działać. Nie ma już tematów tabu. Karuzela złych emocji, do której wsiedli uczestnicy spotkania rozpędza się coraz bardziej i wszystkim grozi – może się przynajmniej tak wydawać – nieunikniona katastrofa. Czy jest jeszcze szansa aby się zatrzymać i uniknąć nieszczęścia? Jak doświadczenia tego niecodziennego przyjęcia i jego zakończenie wpłyną na dalsze życie bohaterów?
Joanna Oparek do swojego projektu zaprosiła czwórkę bardzo charyzmatycznych i utalentowanych aktorów średniego i młodego pokolenia, co dało mieszankę ciekawych, wyrazistych i różnorodnych postaci. Troje z nich to etatowi aktorzy Teatru Miejskiego w Gliwicach: Aleksandra Maj, Antonina Federowicz i Maciej Piasny oraz wspomniany już przeze mnie gościnnie występujący gliwiczanin Tomasz Borkowski.
Agnes, publicystka i feministka, w wykonaniu Aleksandry Maj to bardzo silna i zdecydowana kobieta, której wydaje się, że wie czego od życia oczekuje. Wygląda na pewną siebie, pewną swoich poglądów, swojej kobiecości, a także tego, że życie jakie wiedzie u boku swojego partnera nie jest spełnieniem jej wyobrażeń czy oczekiwań. Stąd zapewne bierze się tajemnica jaką w sobie nosi. Aktorka po raz kolejny udowadnia swoją klasę i potwierdza, że wyróżnienie za rolę Matki Najmrodzkiego na 25. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej czy nominacja do Złotej Maski województwa śląskiego za rok 2020 za rolę Nauczycielki w spektaklu internetowym „Białoruś obrażona” nie były dziełem przypadku. Jej Agnes potrafi być skrajnie różna w emocjach, które ewoluują w trakcie spektaklu. Początkowo jest miła, ciepła i uśmiechnięta, by następnie popaść w gniew, pokazać frustrację, zniechęcenie i bezradność.
Antonina Federowicz jako Ewa, młoda turystka i nieopierzona aktorka, gra bardzo swobodnie i naturalnie. Nie jest ani zbyt sympatyczna ani też zbyt negatywnie rozemocjonowana. Pozostaje neutralna. Jest troszkę zagubiona między marzeniami o karierze aktorskiej, kolejnymi podróżami, a tym, jakim uczuciem darzy Rafała. Federowicz w tym roku dołączyła do zespołu aktorskiego Teatru Miejskiego w Gliwicach. Po kilku skromnych scenicznych wcieleniach, w ostatnim czasie dostaje coraz poważniejsze zawodowe wyzwania, pokazując, jak duży potencjał w jej aktorstwie jest jeszcze do wykorzystania. Widać to było już wcześniej w dobrej roli w „Białorusi obrażonej”, nawet w epizodycznej w „Ożenku”, następnie w wyraźnie zarysowanej i ciekawej postaci w „Pokojówkach”.
Maciej Piasny jako Rafał, współpodróżnik Ewy, jest według mnie perełką tego spektaklu. Sposób w jaki prowadzi swojego bohatera sprawia, że jest on pewnego rodzaju wentylem bezpieczeństwa, który w odpowiednim momencie rozładowuje napięcie. Swoim każdym wtrąceniem, czy to jednym zdaniem czy tylko słowem, przerywa często podgrzaną już do czerwoności atmosferę. W zabawnej scenie upojenia lokalnym winem jest bardzo prawdziwy, komiczny, ale nieprzerysowany. Potrafi wzbudzić śmiech, ale też wzruszyć, szczególnie w momencie wyznania tego, czym tak na prawdę jest dla niego znajomość z Ewą i co dla niego znaczy. To kolejna rola tego aktora po „Wieczorze kawalerskim”, „Mieście we krwi”, „Plotce” czy „Ożenku”, która na długo pozostanie w pamięci.
Wreszcie Tomasz Borkowski – urodzony w Gliwicach, znany z wielu cenionych ról na scenach warszawskich, szczególnie Teatru Współczesnego i Polskiego, a także z małego i dużego ekranu oraz dubbingu. Po 25 latach wraca do rodzinnego miasta, gdzie wszystko się w jego życiu zaczęło i staje na deskach Teatru Miejskiego. Jego Artur, czyli niespełniony pisarz, to pokaz znakomitych umiejętności aktorskich. Borkowski od początku bawi się swoją postacią i tym, co robi na scenie. I publiczność też tej zabawie się poddaje. Lekkość jego gry jest naprawdę imponująca. Każdy gest, ruch, słowo, grymas twarzy są idealnie wyważone i trafione w punkt. Na jego postać składa się cały wachlarz emocji i wszystkie są tak samo prawdziwe. Uważam, że Pan Tomasz nie gra Artura. On nim po prostu jest. Warto odwiedzić gliwicki teatr i zobaczyć go w tej roli. Zobaczyć aktora, który z Gliwic wyruszył na podbój stolicy i w tej stolicy się nadal bardzo dobrze sprawdza i odnajduje. Może warto byłoby go namówić, by w Gliwicach pozostał już na stałe? Albo chociaż jako gość zasiedział się w naszym mieście na dłużej?
Przyczepić mógłbym się jedynie do drobnostek. Nie bardzo zrozumiałem początek spektaklu, kiedy to na ścianę rzucane są z projektora latające owady, a z offu słychać głosy (jeśli dobrze rozpoznałem) Aleksandry Maj i Tomasza Borkowskiego, którzy opowiadają o procesie ich rozwoju.
Doceniam bardzo piękną scenografię Ignacego Czwartosa, oddającą dobrze toskański klimat. Jednocześnie zabrakło mi prawdziwej włoskiej muzyki, która jeszcze dobitniej podkreśliłaby nastrój tego miejsca na świecie, w którym znaleźli się bohaterowie sztuki.
„Całe życie” to spektakl oparty głównie na słowie i to ono jest tutaj najważniejsze. Tak jak w tekście Joanny Oparek, tak i w życiu, często ranimy się słowami. Niby wypowiadamy ich wiele, a nie potrafimy się zrozumieć, nie osiągamy porozumienia, w efekcie cierpimy, skrywamy emocje, zaczynamy mieć sekrety, co prowadzi z kolei do rozpadu wielu rodzin, związków czy przyjaźni. Musimy nauczyć się rozmawiać o swoich uczuciach, o naszych potrzebach czy słabościach, aby uniknąć takich sytuacji, w jakich znaleźli się bohaterowie „Całego życia”.
Gliwicki teatr ponownie pozytywnie zaskakuje kolejną premierą. Mówi się, że często ilość nie idzie w parze z jakością, ale nie w przypadku gliwickiej sceny. Trzecia premiera w tym sezonie to kawał naprawdę solidnego teatru. I można ją – jak dobre wino – polecić każdemu.