„Kto się boi Virginii Woolf?” Edwarda Albee'go w reż. Anny Skuratowicz w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
Dramat „Kto się boi Virginii Woolf?” Edwarda Albeego znów jest grany. Tym razem w Teatrze Ochoty. Jacek Poniedziałek odświeżył swym przekładem tekst, co sprawiło, że uwolniony od wszelkiej poprawności język(zaczepny, wulgarny, agresywny) jest głównym nośnikiem emocji, orężem walki a reżyserka Anna Skuratowicz radykalnie odmłodziła obsadę: wszyscy bohaterowie sztuki są w tym samym wieku, reprezentują akademicką klasę średnią na dorobku, uzależnionych od swych teściów panów, uzależnione od swych mężów -bez zajęcia i bez dzieci- panie. Uprościło to narrację, spolaryzowało pary małżeńskie, ułatwiło kreślenie portretów psychologicznych bohaterów. Mężowie kochają swoje niepracujące żony: jeden -na dobre i na złe a nawet na najgorsze -od pierwszego wejrzenia, drugi -ślepy i głuchy na to, co się dzieje z żoną- od zawsze, z rozsądku i przyzwyczajenia. Kobiety wydają się być znudzone stałym układem małżeńskim: jedna buntuje się stosując prowokację i agresję, druga grając lub z natury będąc słodką idiotką. Wszyscy topią frustracje, traumy, depresje w morzu alkoholu, który nie jest tylko środkiem znieczulenia tego, co zatruwa związki, normalne życie ale też usprawiedliwia brutalne zachowanie i okrucieństwo. Taki stan rzeczy uwalnia demony, podkręca emocje dla ostrych, bezpardonowych sparingów w grze kto kogo mocniej, celniej zrani, co jest napędem istnienia, sposobem rozładowania napięcia, by można było w ogóle dalej razem żyć.
Prowadzona gra jest sprawdzeniem, jak daleko można się posunąć w ranieniu siebie nawzajem. Ale też procesem poznania prawdy o sobie, o swoim związku. Bada granice wytrzymałości, przesuwa je, uodparnia na nieprzewidywalne razy. Wydaje się być elastyczna bez końca. Cokolwiek się wydarzy, tak naprawdę nic to nie zmieni, bo małżonkowie obu par doskonale się dopełniają, są dla swego indywidualnego cierpienia jedynym możliwym wsparciem. Przy czym uświadamiają, że małżeństwo to ciężka praca, wymagająca zaangażowania, pomysłowości i odporności. Inne rozwiązanie nie wchodzi w rachubę, bo w gruncie rzeczy Marta (Irmina Liszkowska) z Jerzym(Krzysztof Oleksyn), Skarbie(Malwina Laska-Eichmann) z Mikołajem(Paweł Janyst), jak już wspomniano, bardzo się kochają.
Mondrianowska scenografia-geometryczna, skontrastowana, intensywna kolorystycznie, abstrakcyjna a jednocześnie harmonijnie skomponowana, czarną linią-granicą szczelnie domknięta sugestywnie ilustruje pole walki, wyznacza jej zakres. Dotyczy zarówno każdego bohatera, jak i jego związku.
A mamy do czynienia z zawodnikami, którzy są jakby niedzisiejsi, bo jeszcze im zależy. Nie rezygnują. nie porzuci tu nikt nikogo, nie ma co do tego cienia wątpliwości. Dlaczego? Przecież do wycieńczenia biją, oddają ciosy, walczą. Poniżają się, ośmieszają, zdradzają najskrytsze sekrety. Upadają tak boleśnie, tak nisko. A jednak zdzieranie masek, prowokacje, oskarżenia, manipulacje, rozgrywanie gości wydaje się eksperymentalną terapią. Chyba tylko ona daje jakąkolwiek szansę na akceptację prawdy, zniesienie samego siebie. Jeśli ją przetrwają.
Młodzi aktorzy grają w tonacji ostrego ataku, odwetu, zemsty. Tylko w krótkich chwilach niewielu scen mają szansę pokazać pełnię prawdy o głębi uczuć. Uzależnienia od wzajemnego znieczulania bólu istnienia. Mają nadal, dziwnie to zabrzmi, szczęście w swym niegasnącym nieszczęściu. Bo przeszłości nie zmienią, rany się nie zabliźnią. Mogą jeszcze na siebie liczyć. Poobijani, pokaleczeni, po raz kolejny do upadłego z własnej woli, po kres sobie tylko znany, mogą zagrać. Sprawdzić, przećwiczyć, zmienić stan rzeczy. Choć jedna para, aktywna-Marta z Jerzym- rozgrywa to w dramatycznie napastliwych, drapieżnych scenach, a druga, pasywna-Skarbie i Mikołaj- wycofana bezradnie, uporczywie wszystko przemilcza. Każdy znajduje intuicyjnie sposób na przepracowanie swoich problemów, na przetrwanie swoich związków. Żaden nie gwarantuje sukcesu.
Nadziei w tym obrazie nie ma, jedynie pasji, kondycji, uporu, z jakim tak różnymi sposobami o siebie walczą bohaterowie sztuki, można pozazdrościć. Dziś łatwiej jest młodości-ma jeszcze czas, potencjał, siłę, środki- odwrócić się na pięcie, żachnąć i odejść. Zacząć od nowa. Kto się boi Virginii Woolf? Bohaterowie Albeego pozostaną najwyżej samotni ale nie sami. Zalani w trupa, wyczerpani ale nadal kochający, cierpiący, żywi. Dopóki są razem dopóty podejmują odważnie grę z iluzją, mogą zuchwale spojrzeć w twarz prawdy.
Obejrzyjcie koniecznie.:)