„Tosca” i „Madame Butterfly” - te dwie opery były dla mnie świętością. Być może dlatego, że od dziecka marzyłam o tych rolach. Podobał mi się cały entourage, tradycja, kostium - mówi PAP Aleksandra Kurzak (sopran), która wystąpi w „Tosce” w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.
Aleksandra Kurzak wystąpi w tytułowej roli w "Tosce" Giacomo Pucciniego w reżyserii Barbary Wysockiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Zaśpiewa w spektaklach - piątkowym i niedzielnym.
PAP: Który raz występuje pani w roli Toski?
Aleksandra Kurzak: W roli Toski zadebiutowałam rok temu w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Było to trochę szaleństwo z mojej strony, bo jak się okazało, miałam tylko cztery dni prób, bez żadnej próby na scenie. Jak napisano w "New York Classical Review": "Śpiewanie Toski po raz pierwszy w Met nie jest dla osób o słabym sercu: Kurzak okazała się lwicą". Zaśpiewałam cztery spektakle, a w obecnym sezonie wystąpiłam jeszcze w dziewięciu. "Tosca" w reżyserii Barbary Wysockiej to moje trzecie spotkanie z tą rolą.
PAP: Przykłada pani dużą wagę do doboru ról. Odmówiła pani zagrania w Tosce w Gran Teatre del Liceu w Barcelonie. Uważała pani tamtą realizację za zbyt skandaliczną?
A.K.: Nie chciałabym, żeby przylepiono mi łatkę osoby kapryśnej, bo w 25-letniej karierze taka sytuacja zdarzyła mi się raz. To był jedyny taki incydent. Tamta realizacja kłóciła mi się to totalnie z postacią Toski. Reżyseria i pomysł na inscenizację nie miał nic wspólnego z operą Pucciniego. Rozumiem nowatorstwo, ale kiedy z akcji, w której jest umieszczona opera, z libretta i pomysłu kompozytora nie zostaje nic, jest to totalny brak szacunku. To jakby domalować wąsy Mona Lisie i powiedzieć, że teraz dzieło będzie nowoczesne. Poza tym uważam, że powinno się uczyć muzyki klasycznej i wychowywać publiczność od najmłodszych lat, a w momencie, kiedy nie mogę zabrać dziecka do opery, żeby obejrzało spektakl, to jest to dla mnie przekroczenie granicy.
PAP: Jak ocenia pani "Toskę" Barbary Wysockiej? Reżyser przeniosła akcję do lat 70. XX wieku.
A.K.: "Tosca" i "Madame Butterfly" - te dwie opery były dla mnie świętością. Być może dlatego, że od dziecka marzyłam o tych rolach. Podobał mi się cały entourage, tradycja, kostium. "Tosca" jest bardzo zakorzeniona w Rzymie, przestrzeni, architekturze, w czasie. Jest tam nawet mowa o konkretnej bitwie Napoleona. Staram się zawsze dobrać klucz do roli, tak aby znaleźć się w nowej sytuacji. Myślałam, że to będzie trudniejsze po obejrzeniu wideo z realizacją Barbary Wysockiej, ale kiedy zaczęłam filtrować tę rolę przez siebie, przez swój organizm, okazało się, że to bardzo przyjemna praca. W zasadzie nieważne w jakim momencie umiejscowimy akcję, jeśli zachowane są interakcje między bohaterami. Miłość, nienawiść, zazdrość, pożądanie, rzeczy tak ludzkie nie zmieniły się od zaczątków dziejów.
PAP: Jak różni się kształtowanie roli w wersji "Toski" w Metropolitan Opera od tej realizowanej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej?
A.K.: To totalnie dwa różne spektakle, jeśli chodzi o warstwę wizualną. Jeśli chodzi kształtowanie postaci, to każdą swoją rolę kreuję sama. Przepuszczam ją przez siebie. Muszę zrozumieć swoją postać, studiuję dogłębnie partyturę, która jest dla mnie święta. Zagłębiam się w libretto, tekst, również tekst noweli Victoriena Sardou. Zastanawiam się, kim jest Tosca. Zależy mi żeby pozbyć się klisz, według których Tosca jest silna, naiwna, głupia. Odrzucam praktyki wykonawcze. Staram się naprawdę oprzeć na partyturze. Pod względem wizualnym spektakl w Met i ten w Operze Narodowej to totalnie dwa inne przedstawienia. W Metropolitan rzecz dzieje się w czasach napoleońskich, tak jak w oryginale, a Barbara Wysocka przenosi akcję do XX wieku. Natomiast sama intryga się nie zmienia. Kreacja mojej postaci jest taka sama. Może różni się szczegółami takimi jak chód, sposób kokieterii, bo każde czasy rządzą się własnymi prawami, ale sedno postaci jest niezmienne.