Logo
Recenzje

Księżniczka na opak – czardasz, co miesza w głowie

8.06.2025, 12:40 Wersja do druku

„Księżniczka czardasza” Imre Kálmána w reż. Michała Znanieckiego w Mazowieckim Teatrze Muzycznym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. teatru

Operetka, która nie poprzestaje na rytmach i melodii – z wdziękiem miesza konwencję z emocją, pokazując, że pod powierzchnią czardasza może kryć się coś znacznie bardziej złożonego.

„Co ona robi z nami?!” – pyta Boni Kancsianu w jednej ze scen, a to pytanie, wypowiedziane z przymrużeniem oka, staje się w inscenizacji Michała Znanieckiego czymś znacznie więcej niż tylko operetkowym żartem. Jego wersja Księżniczki czardasza to przykład, że ten często lekceważony gatunek – zepchnięty gdzieś pomiędzy nostalgiczną rozrywkę a muzeum muzyki – wciąż może żywo oddziaływać na widza. Znaniecki nie „odczarowuje” operetki, tylko pokazuje, że kiedy traktuje się ją poważnie – z humorem, ale i z wrażliwością – może poruszać na równi z dramatem.

Siłą spektaklu jest jego spójność. Znaniecki umiejętnie wykorzystuje trudną, ciasną przestrzeń sceny – zamiast walczyć z jej ograniczeniami, tworzy gęstą atmosferę emocjonalnego uwięzienia, idealnie pasującą do opowieści o miłości, konwenansie, lęku przed zmianą. Nie szuka unowocześniania na siłę – nie musi. W tej ramie umieścił bohaterów, którzy stają się nam bliscy nie przez kostium, ale przez emocje.

Bogumiła Dziel-Wawrowska jako Sylva Varescu daje postać kompletną – głosowo pewną, emocjonalnie bogatą, sceniczną w sposób niemal filmowy. Nie gra gwiazdy z variété, ale kobietę, która wie, ile kosztuje niezależność. Partnerujący jej Emil Ławecki jako Edwin pokazuje dobrą formę wokalną, choć emocjonalnie jego rola rozwija się wolniej – jakby Edwin nie tyle kochał Sylvę, co się jej uczył. I może właśnie w tej nieoczywistości jest siła tej pary.

Prawdziwym odkryciem wieczoru była dla mnie Monika Łopuszyńska w roli Stasi – z lekkością, dowcipem, sceniczną precyzją i pięknym głosem. Z Michałem Rygułą, który stworzył błyskotliwego, nieprzeszarżowanego Boniego, stanowili duet idealny – ich sceny miały rytm, luz, wdzięk i jednocześnie emocjonalną prawdę. To było świeże, dynamiczne i – najzwyczajniej w świecie – autentyczne.

Na osobne uznanie zasługują także Dariusz Jakubowski jako Książę Leopold Maria – z dystansem i humorem – oraz Aleksandra Hofman w roli Anhildy, która nie popadła w stereotyp „księżnej z operetki”, a stworzyła rolę z klasą i świadomością. Tomasz Gęsikowski jako pułkownik Rohnsdorff dopełnił całość ironicznym sznytem, który świetnie kontrastował z powagą dramatycznych wątków.

To, co cenię w reżyserii Znanieckiego najbardziej, to zaufanie do widza. Nie ma tu zbędnego tłumaczenia, ani ironicznego przymrużenia oka, które często pełni funkcję alibi dla reżyserów w pracy z lżejszym repertuarem. Znaniecki traktuje operetkę jako pełnoprawne tworzywo teatralne – nie musi się jej wstydzić ani jej uwznioślać. Po prostu opowiada historię – czule, czasem boleśnie, czasem zabawnie.

Na tle ostatnich realizacji Księżniczki czardasza, zwłaszcza poznańskiej, balansującej między rewią a koncertem swingowym, i łódzkiej, która choć pełna życia, zbliżała się momentami do groteski, warszawska wersja Znanieckiego wypada dojrzalej. Nie rezygnując z konwencji, oddaje jej sprawiedliwość – ale też daje coś więcej. Pozwala zobaczyć operetkę jako formę, która może opowiedzieć o naszym świecie: o miłości, która nie mieści się w schemacie, o wyborach trudnych i nieodwracalnych.

Wychodząc z teatru, rzeczywiście nuciłem czardasza. Ale bardziej niż melodia, została ze mną scena milczenia. Milczenia, które mówi o uczuciach więcej niż cały drugi akt. Takie momenty nie zdarzają się często. Nawet w operetce.

Tytuł oryginalny

Księżniczka na opak – czardasz, co miesza w głowie

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

08.06.2025

Sprawdź także