Logo
Magazyn

Krzysztof Kolberger. Głos, który zostaje

13.08.2025, 16:24 Wersja do druku

13 sierpnia ur. się Krzysztof Kolberger – aktor słowa, emocji i wewnętrznej siły. To osobiste wspomnienie o artyście, który wciąż mówi z teatralnej ciszy – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

13 sierpnia przypada rocznica urodzin Krzysztofa Kolbergera – jednego z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych, znanego z niezwykłej kultury słowa, charyzmy i wrażliwości. W tym osobistym wspomnieniu – portret artysty, który nie znika ze sceny naszej pamięci.

Ten dzień jest nie tylko symboliczną datą w kalendarzu, lecz przede wszystkim okazją do refleksji nad dorobkiem artystycznym i niezwykłą osobowością jednego z najważniejszych aktorów współczesnego teatru polskiego. Gdańszczanin z urodzenia, warszawiak z wyboru, aktor z powołania – Krzysztof Kolberger pozostaje wzorem mistrzostwa i oddania sztuce.

Dziś, gdy minęło już tyle lat od jego odejścia, nadal słyszę ten charakterystyczny głos. Głos, który nie potrzebował mikrofonu, by zabrzmieć – wystarczyło milczenie widowni i jedno jego słowo. Przenikliwy, ciepły, niosący spokój, ale i napięcie. Może dlatego tak bardzo utkwił w pamięci jego Don Carlos – delikatny, dramatyczny, nieoczywisty. Nie był to buntownik z plakatu, lecz człowiek wewnętrznie rozdarty, a jednak pełen królewskiej godności. W tym przedstawieniu, wyreżyserowanym przez Macieja Bordowicza dla Teatru Telewizji, Kolberger mówił nie tylko tekstem Schillera, ale własną duszą.

Byłem jeszcze młody, kiedy pierwszy raz zobaczyłem go w „Hamlecie” – zagrał Laertesa. Z jednej strony szlachetny, z drugiej – bezradny wobec fatum. Miał w sobie Kolberger coś takiego, że nawet drugoplanowe postaci przy nim ożywały. Potem przyszedł „Romeo” – młodzieńczo zakochany, ale nie naiwny. Jego spojrzenie, z tą nieodłączną melancholią, mówiło więcej niż tysiąc słów.

Ale dopiero „Popiół i diament” otworzył mi oczy na jego skalę. Maciek Chełmicki – ikona polskiego kina – w jego teatralnym wcieleniu przestał być tylko bohaterem z podręcznika, a stał się dramatem człowieka, który wcale nie chce być legendą. To była rola zagrana sercem, ale i świadomością całego pokolenia.

Z czasem pojawiła się okazja zobaczyć Kolbergera na żywo – w teatrze. I tu znowu, jak za dotknięciem magicznej różdżki, sztuka stawała się spotkaniem z człowiekiem. W „Mazepie” Słowackiego jego Zbigniew miał w sobie siłę nieugiętego, ale też ból człowieka porzuconego. Holoubek, który reżyserował spektakl, wiedział, komu powierza rolę – Kolberger umiał nadać każdemu słowu ciężar, ale i światło.

„Fantazy” – znowu Słowacki, znowu Holoubek – tym razem jako Jan. Rola lżejsza, ale nie bez głębi. Kolberger z czułością i ironią demonstrował, że patos można rozbroić uśmiechem, nie zdradzając jednocześnie prawdy.

Najbardziej zaskoczył mnie w „Kupcu weneckim” – jako Bassanio. Shakespeare nie jest łatwy. A jednak Kolberger zbudował postać jednocześnie kochającą, lojalną i wewnętrznie rozdwojoną. W Teatrze Ateneum, gdzie spędził dziesięć lat, w każdej roli dawał z siebie coś więcej niż tekst. Dawał siebie.

Widziałem go także w „Tańcu śmierci” – Strindberg nie wybacza banału, ale z Hanuszkiewiczem, Chodakowską i Kolbergerem banału nie było. Jako Kurt, Kolberger był przeciwwagą dla postaci kapitana i Alicji – spokojny, ale nie obojętny. Jakby swoją obecnością próbował powstrzymać szaleństwo dwojga ludzi, którzy przegrali siebie.

A „Zachodnie wybrzeże” u Warlikowskiego? Tu już była inna opowieść, inny teatr – bardziej mroczny, bardziej nowoczesny. Postać Kocha – brudna, brutalna, pełna paradoksów – a jednak i tu Kolberger zachował to, co miał najcenniejsze: człowieczeństwo.

Widziałem go wiele razy, słuchałem jeszcze więcej. W radiu, w telewizji, na żywo. I za każdym razem miałem to samo poczucie: że to ktoś wyjątkowy. Nie tylko jako aktor – jako człowiek. Gdy choroba zaczęła naznaczać jego twarz i ciało, nie przestał grać. Nie przestał mówić. Nie przestał żyć teatrem.

„Nie marnujcie czasu” – mówił. I sam czasu nie marnował. Wspominając go dziś, 13 sierpnia, przypominam sobie, że jego życie – choć przedwcześnie przerwane – było pełne. Pełne pracy, pasji, piękna i odwagi. I choć nie ma go już z nami, to nadal mówi. Nadal gra. Nadal patrzy.

Wystarczy zamknąć oczy. I posłuchać.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

13.08.2025

Sprawdź także