„Gęsi-ludzie-łabędzie” w reż. Aliaksandra Harcujeu Wolnych Kupałowców na Scenie Przodownik w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Wystarczy kilka minut, by zrozumieć, że nie oglądamy zwykłego spektaklu, lecz teatr najwyższej próby – przejmujący, polityczny i bolesny. „Gęsi-ludzie-łabędzie” w wykonaniu Wolnych Kupałowców to antyutopijna wizja przyszłości Białorusi, ale też głęboko osobisty akt oporu i pamięci. Najmocniej wybrzmiewa tu znakomita, bezkompromisowa gra aktorska, która staje się świadectwem wolności.
Widz, który zasiada na skromnej widowni Sceny Przodownik, szybko musiał porzucić złudzenia o jakiejkolwiek konwencjonalności. Spektakl „Gęsi-ludzie-łabędzie” to nie tylko antyutopijna adaptacja zakazanej na Białorusi powieści Alhierda Bacharewicza Psy Europy – to przede wszystkim przejmujący, organiczny krzyk wolności, który wybrzmiewa z każdej sceny, gestu i spojrzenia.
Reżyser Aliaksandr Harcujeu nie poprzestaje na ilustrowaniu dystopii. Buduje pełnokrwisty świat, w którym absurd codzienności, przeżartej przez opresję i duchowy rozkład, stapia się z groteską, przerażeniem i chwilami gorzkiego humoru. To jednak nie futurystyczna wizja 2049 roku najbardziej uderza widza – lecz bezkompromisowa gra aktorska, która zdaje się być nie tyle interpretacją roli, ile rodzajem świadectwa.
Zoya Belakhvostsik – legenda białoruskiej sceny – w jednej chwili potrafi wzbudzić śmiech, by zaraz potem ściąć widza lodowatym spojrzeniem pełnym rozpaczy. Jej postać, choć z pozoru zanurzona w surrealistycznym świecie Białych Rosów-13, staje się boleśnie realna – jako figura kobiety, artystki i obywatelki pozbawionej ojczyzny, ale nie głosu.
Valiantsina Hartsuyeva i Katsiaryna Yavorskaya z precyzją i intuicją tworzą role o złożonej emocjonalnej strukturze – balansujące między groteską a dramatem, między rolą a osobistym doświadczeniem wygnania. Każde ich wejście na scenę wywołuje napięcie – nieprzewidywalne, prawdziwe, poruszające.
Aliaksandr Zelianko i Andrei Drobysh tworzą postaci mężczyzn złamanych, groteskowo przerysowanych, ale nie pozbawionych człowieczeństwa. Ich ciała, ruchy, nawet pauzy – wszystko podporządkowane jest spójnej, świadomej pracy zespołowej, która stanowi o sile tego spektaklu.
Szczególne uznanie należy się także Iharowi Sihou i Erykowi Arlou-Shymkusowi – duetowi, który wnosi do spektaklu niepokojącą energię: z jednej strony mechaniczną, niemal odhumanizowaną, z drugiej – pełną nieuświadomionego lęku. W ich grze wybrzmiewa echo ludzi zawieszonych między systemem a buntem, między cielesnością a pustką.
To, co czyni ten spektakl wyjątkowym, to nie tylko jego polityczna wymowa, ale aktorska szczerość – intensywna, czysta, wolna od efekciarstwa. Wolni Kupałowcy nie grają teatru – oni nim oddychają. Każda scena jest tu gestem sprzeciwu wobec milczenia, każda rola – formą egzystencjalnego oporu.
„Gęsi-ludzie-łabędzie” to teatr, który boli, ale też oczyszcza. Teatr, który przypomina, że aktorstwo nie musi być rzemiosłem – może być misją. A kiedy uprawiają je ludzie wyrzuceni z własnego kraju za mówienie prawdy, każda minuta spektaklu nabiera wymiaru świadectwa i ofiary.
To wielki teatr – przejmujący, potrzebny, bezkompromisowy.