Rozmowa Anity Nowak z Wandą Ziembicką-Has w 25 rocznicę śmierci wybitnego reżysera.
Anita Nowak: Pomysł obchodów setnej rocznicy urodzin Wojciecha Jerzego Hasa to twoja inicjatywa?
Wanda Ziembicka-Has: Nie, skądże! To Senat RP decyduje o takich wydarzeniach w kraju. Inicjatorką była marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska, która na początku marca zawiadomiła mnie, że Senat uchwalił, iż będziemy w Polsce obchodzić Rok Hasa i 26 marca tego roku, kiedy od rana trwały obrady Senatu, w ich przerwie otwarta została wystawa poświęcona Hasowi. Wspaniała, wielka prezentacja jego twórczości filmowej, którą zna świat. To nowoczesne instalacyjne zaprezentowanie zarówno fragmentów wszystkich filmów, jak i wielkich zdjęć reżysera przeniesionych na płótno. Wielu zdjęć nie znałam i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, jakby Has był znów koło mnie. Obecny był cały Senat, ale także wielu polskich reżyserów oraz przewodniczący Stowarzyszenia Filmowców Polskich, reprezentanci łódzkiej Filmówki z rektorką Milenią Fiedler. A jeśli chodzi o moje inicjatywy, to w moim rodzinnym mieście Wrocławiu, w którym mieszkam od urodzenia, doprowadziłam w roku 2008 – dzięki ówczesnemu prezydentowi Rafałowi Dutkiewiczowi – że na murach Wrocławskiej Wytwórni Filmowej zawisła wielka tablica z brązu z wizerunkiem Hasa, a w latach następnych doszły tablice reżysera Stanisława Lenartowicza czy Zbyszka Cybulskiego. A dalej, z inicjatywy już samej Wytwórni i dyrektora Roberta Banasiaka, są tablice Sylwestra Chęcińskiego i Marka Hłaski, kolejna ma być poświęcona Barbarze Krafftównie. A obecnemu prezydentowi miasta Jackowi Sutrykowi zawdzięczam, że Has ma skwer swojego imienia tuż obok WFF. I właśnie poinformowano mnie, że Wrocław będzie miał tramwaj pod nazwą „Has”. W ten sposób upamiętniono w naszym mieście już Jerzego Grotowskiego. Tramwaj Hasa zacznie jeździć po wakacjach, bo w tej pierwszej przejażdżce powinni wziąć udział studenci Filmówki, w której profesor Has był wykładowcą, dziekanem, a następnie rektorem. I tam też, dzięki moim staraniom u władz ministerialnych i filmowych, na murach tej wybitnej uczelni znanej w świecie jest tablica Hasa. Także Kraków ma tablicę na domu, w którym po wojnie mieszkał z rodziną przy Królewskiej. W Krakowie zresztą znajduje się Szkoła Filmowa jego imienia, przy ulicy Kapucyńskiej, którą wspieram, jak mogę, bo za poprzedniej dyrekcji Tomasza Gugały wręczałam właśnie tam moją pierwszą prywatną Nagrodę imienia Wojciecha Jerzego Hasa. Pierwszym laureatem był Marek Lechki za film „Moje miasto”, bowiem Has po wojnie zrobił dokument pod takim właśnie tytułem o Krakowie. Wśród laureatów jest m.in. Jagoda Szelc, gdy była jeszcze studentką w Łodzi, Bartek Konopka za film „Zew krwi” czy Małgorzata Szumowska i inni.
Urodziny Hasa ściągnęły do Łodzi wiele ciekawych osobistości.
Pierwszego kwietnia, czyli w dzień urodzin Wojciecha, otworzono w Filmówce niepowtarzalne wydarzenie pod nazwą „Labirynt Hasa”, dzięki inspiracji profesorki Fiedler, wykładowców, byłych uczniów Hasa, a także dzisiejszych studentów. Po całej szkole krążył duch Hasa przypominający jego działania, wykłady i walkę o szkołę. Na drzewach wisiały jego portrety patrzące zarówno na szkołę, jak i na studentów. Przy wejściu do rektoratu otwarto jakby nowe drzwi z podobizną Hasa, zza których spoglądał dawny rektor uczelni. Przyjechało wielu gości, gwar, działania performatywne, wystawy, filmy i muzyczne występy, wielki gwar do porannych godzin roznosił się po ulicy Targowej, gdzie jest siedziba Filmówki. Był obecny wiceminister kultury Sławomir Rogowski, który wspólnie z krytykiem filmowym Stanisławem Zawiślańskim zrealizował film dokumentalny o Hasie, „Rysopis znaleziony po latach”, kilkakrotnie emitowany przez TVP.
Ale Has nie miał łatwego filmowego życia i wojował z komuną.
Cieszę się, że w obecnej rzeczywistości o krzywdzonym przez komunę i ówczesnych aparatczyków sobie przypomniano. No bo przecież za komuny odebrano Wojciechowi prawo do nakręcenia „Wesela”, do którego miał już napisany i zatwierdzony scenariusz, ale minister kultury cofnął decyzję i kazano zrobić film Wajdzie z jego scenariuszem. Wajda nakręcił i jest to piękny film. Ale przecież to Wojtek zgłosił ten pomysł pierwszy. Zabrano mu też możliwość zrobienia „Czerwonych tarcz” według Jarosława Iwaszkiewicza, bowiem nie zgodził się zamienić Żydów na Cyganów, bo nie byłoby w tym prawdy, o którą mu chodziło. No i film nie powstał. Podobnie było też z „Jeziorem Bodeńskim”, do którego razem ze Stanisławem Dygatem przygotowali ciekawy scenariusz.
Wojciech nigdy nie chciał współpracować z komunistami i wstąpić do partii, na nikogo nie donosił, choć inni współpracownicy tak, w tym też na niego, na Romana Polańskiego, Ryszarda Horowitza czy Konstantego Jeleńskiego. Trochę problemów Has miał przez swój trudny charakter i upór. Kiedy na przykład pojechał na rozmowę do ministra kultury Janusza Wilhelmiego, nie dogadawszy się, wyszedł z jego gabinetu, trzasnąwszy drzwiami. A Wilhelmi powiedział, że dopóki on będzie ministrem, Has niczego nie zrobi.
Na szczęście Has go przeżył.
I to właśnie mu przepowiedział na odchodnym. Jak wiemy, minister Wilhelmi zginął w katastrofie lotniczej w Bułgarii.
Zemsta losu..
Has był tarocistą, więc by się z twoją teorią zapewne zgodził.
Wielki hołd z okazji urodzin oddała Hasowi Łódź.
Ma ulicę swojego imienia, ale także trwa do sierpnia ogromna wystawa PODRÓZE HASA w Narodowym Centrum Kultury Filmowej, dzięki zaangażowaniu i pomysłowi dyrektora Rafała Syski. To jest wyjątkowe miejsce w Polsce, w Europie. Zbudowano je dwa lata temu. Poświęcone historii filmu w ogóle, ale także całej polskiej kinematografii od jej początków. Wystawa przybliża to, co stworzył reżyser, którego docenił świat, ale przede wszystkim Amerykanie, w tym Martin Scorsese i Steven Spielberg. Po naciśnięciu guzika wyświetlane jest wszystko, co chcemy wiedzieć o twórczości Hasa z fragmentami filmów. Andrzej Pągowski przygotował nową wersję plakatów do wszystkich filmów Hasa. To nowe odczytanie przez obraz i jego malarskość istoty danego tytułu. Syska to człowiek o wielkiej wyobraźni i wiedzy filmowej. Był zresztą uczestnikiem warszawskiej wystawy w Senacie i, być może, ułatwi sprowadzenie tej łódzkiej wystawy pod koniec roku do Wrocławia, gdzie Has kręcił pierwsze filmy.
Pragnę zaznaczyć, że już w 1997 roku został doceniony przez powstającą w Los Angeles Gildię Filmowców i odbyłam z Wojciechem podróż za ocean. Najpierw otworzył Festiwal Filmów Polskich w Nowym Jorku, gdzie u jego boku stanęła mieszkająca tam Elżbieta Czyżewska, następnie pojechaliśmy do San Francisco i był gościem Pacific Film Archive prowadzonego przez jedną z najważniejszych kuratorek filmowych Edith R. Kramer, a syn Czesława Miłosza, Antoni, był naszym przewodnikiem. Stamtąd pojechaliśmy do Los Angeles, gdzie bardzo fetowano go jako pierwszego polskiego reżysera zaproszonego na otwarcie Gildii Filmowców. Tam poznałam Barbarę Krafftównę, Jadwigę Barańską i Jerzego Antczaka. I to był dla Wojciecha wyjątkowy okres życia, doceniono go, a także wyświetlano tam jego filmy. Towarzyszyła nam w tej podróży znana polsko-francuska producentka Jadwiga Kukułczańska, z którą kiedyś już napisał scenariusz filmu „Osioł grający na lirze”. Miał on być zrealizowany w Polsce i we Francji, ale stan wojenny zniweczył te plany i zarazem wielkie marzenia Hasa. Bowiem osiem dni przed stanem wojennym cofnięto zgodę na wyjazd do Francji, aby podpisać umowę, niby celem jej uzupełnienia, ale to nieprawda, jak się okazało, bowiem władze wiedziały, że wprowadzą stan wojenny.
Jednak jego film został zakwalifikowany na Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji.
To była polsko-francuska produkcja „Niezwykła podróż Baltazara Kobera”, festiwal w roku 1988, byłam tam także. To wielki, moim zdaniem film, bardzo malarski i głęboki w przemyśleniach dotyczących życia i śmierci. Zagrali w nim Emannuela Riva, znana z filmu „Hiroszima moja miłość”, i Michael Londsdale, z „Imienia róży”, a także polscy aktorzy: przeurocza Gabriela Kownacka, Zbyszek Zamachowski w roli Mathiasa i Marek Barbasiewicz w roli Archanioła Gabriela. Film ze zdjęciami Grzegorza Kędzierskiego, który też był obecny na tym festiwalu, nie otrzymał żadnej nagrody...
Has studiował także malarstwo w swoim Krakowie.
Razem ze studiami filmowymi. Nie zmarnował talentu. Malował obrazem na ekranie. Choć podczas wojny jako nastolatek, co pokazuje łódzka wystawa, w książeczce bajek dla dzieci zrobił oprawę graficzną i wspaniałe kolorowe rysunki. Namawiałam go, żeby malował, ale pisanie scenariuszy, adaptacji bardziej go interesowało. Wolał kamerę.
Ale jego plastyczne wizje dostrzega się w filmach. Wando, mieszkałaś we Wrocławiu, a Has w Łodzi...
Ludzie nieraz plotkowali, dziwili się temu, ale my nie pobraliśmy się jako nastolatkowie, ale jako dojrzali ludzie po przejściach i każde z nas miało swoje środowisko, w którym funkcjonowaliśmy zawodowo i towarzysko. Każde prowadziło inny tryb spędzania czasu wolnego. Wojtek uwielbiał wędkować, ja się nudziłam przy tym. Za czasów krakowskich jeździł na ryby pod Kraków z Tadeuszem Kwiatkowskim, tym pisarzem z Jamy Michalikowej, mężem Haliny Kwiatkowskiej, przyjaciółki Karola Wojtyły. Nota bene przez nich poznał przyszłego papieża w czasie wojny.
Już po ślubie przez wiele lat używałaś tylko swojego nazwiska.
Bo od zawsze podpisywałam materiały dziennikarskie swoim panieńskim nazwiskiem. Tak też przedstawiano mnie i w radiu, i w telewizji, i jak otrzymywałam jakieś nagrody za moją pracę społeczną, w tym przygotowywanie przez trzydzieści jeden lat Wigilii dla Ubogich we Wrocławiu, w których Wojciech mi pomagał! Dopiero kiedy zostałam radną Wrocławia, zobligowano mnie do posługiwania się zgodnie z tym, co jest w dokumentach, oboma nazwiskami, kiedy na przykład zabierałam głos. Wrocławianie ze zdziwieniem przyjęli fakt, że jestem żoną tego wybitnego reżysera.
Dbasz o wizerunek Hasa nawet wiele lat po jego śmierci.
Bo on na to zasłużył! Komuniści go niszczyli i pognębili. Był taki osobny i bardzo przygnębiony. Nie pozwolili mu robić filmów, pisać scenariuszy, dopiero Łódź się o niego upomniała i zaproponowano, żeby uczył! Był bez środków do życia. Miał taki okres, że korzystał z pomocy społecznej. Niestety tak było, ale Filmówka uratowała mu życie osobiste i zawodowe. Był świetnym, mądrym, odważnym pedagogiem. Oto przykład. Uczył Janusza Kijowskiego i pod jego okiem Janusz pisał scenariusze. Komisja kwalifikacyjna nie uznała wtedy talentu Kijowskiego i wrzucono ten scenariusz do kosza, a on miał opuścić szkołę. Has, nie zastanawiając się i broniąc swego ucznia, wyjął scenariusz i powiedział, że odchodzi razem z nim, i wyszli. No i zawrzało na łódzkiej Filmówce. Ale jednak obydwaj mistrz i uczeń wrócili. Kijowski może to potwierdzić.
W czasie wernisażu łódzkiej wystawy zaproponowałam władzom miasta, aby na terenie Filmówki postawiono Ławeczkę Hasa, gdzie każdy student może przysiąść i porozmawiać z mistrzem, a także posadzenie Dębu Hasa, skoro te drzewa szkolne zagrały tak ważną rolę w „Labiryncie Hasa”. We Wrocławiu będzie dzięki MPK i Jarkowi Perducie tramwaj zwany „Has”! Z dyrektorem Banasiakiem posadzimy też Dąb Hasa potężny jak jego twórczość znana na całym świecie. Zawiadomiono mnie, że w Warszawie od 29 września do 4 października odbędzie się Literacki Festiwal Filmowy FILMATURA.HAS 2025. Zostałam zaproszona do Alicante, gdzie odbędą się uroczystości hiszpańskie poświęcona Hasowi. Także Instytut Grotowskiego w moim mieście szykuje na sam koniec roku wydarzenie performatywne zwane Hasówką.
Ale ja mam od trzech lat marzenie ważne dla mnie, dla Łodzi, dla świata filmowego. Bowiem jest Hotel Stare Kino przy ulicy Piotrkowskiej 120, w którym każdy z wielu pokoi ma swojego filmowego patrona lub zagraniczną gwiazdę filmową. Złote tabliczki z nazwiskami na ścianie przy wejściu do pokoi anonsują, z kim będziesz mieszkał. Są różne, wielkie i pomniejsze, ale brakuje Mistrza Hasa. Od dwóch lat piszę, telefonuję, ale bez odzewu. A przypominam, że Has spędził w Łodzi kilkadziesiąt lat. I jeszcze ważna rzecz. Amerykańska historyczka filmu, Annette Insdorf, napisała ważną książkę o Hasie. Przeglądając Archiwum w Krakowie, była rozczarowana, że mówi się, że Has był Żydem. A to jawna nieprawda. Był katolikiem i miał katolicki pochówek. Leży w Łodzi w Alei Zasłużonych na Cmentarzu, o dziwnej nazwie, Na Dołach. Jego nazwisko w pierwszych filmach zapisywano jako Hass. I takie nazwisko nosił jego brat Stanisław, też urodzony w Krakowie. Ojciec miał austriacko-czeskie pochodzenie z rodziny von Hassów. Gdyby nosił pełne nazwisko swojego ojca, nie zrobiłby nawet piętnastominutowego filmu „Zielarze”, w który zaangażowano nawet Biuro KC, bo Wojtek miał swoją koncepcję. I o tym filmie dyskutowali profesorowie dosyć długo w „Labiryncie Hasa” w Łodzi w rocznicę jego urodzin.