„Mamma Mia!” w reżyserii Jakuba Szydłowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej”.
Tego musicalu przedstawiać nie trzeba. Tak jak nie trzeba przedstawiać zespołu ABBA i jego przebojów. Muzykę Björna Ulvaeusa i Benny’ego Anderssona znają wszyscy, bo albo sami jej słuchali, albo słuchali jej rodzice, albo dziadkowie mieli kasetę magnetofonową z napisem ABBA na okładce. Pomysłodawczynią i autorką scenariusza spektaklu była Catherine Johnson, która postanowiła wykorzystać przebojowe utwory do stworzenia scenicznego hitu. Pojawił się on na londyńskim West Endzie w 1999 r. Spektakl wyreżyserowała Phyllida Lloyd, która w 2008 r. podjęła się również ekranizacji tego tytułu w gwiazdorskiej obsadzie z Meryl Streep, Piercem Brosnanem i Colinem Firthem. Film, podobnie jak wcześniej spektakl, odniósł wielki sukces i zwiększył dodatkowo popularność tytułu.
„Mamma Mia!” to muzyczna komedia romantyczna w najlepszym wydaniu. Spektakl lekki, radosny, optymistyczny, a momentami wzruszający. Oto na małej greckiej wysepce zbliża się dzień ślubu Sophie (Karolina Najduk). Dziewczyna marzy o tradycyjnej uroczystości i chciałaby, żeby do ołtarza poprowadził ją ojciec. Problem tkwi w tym, że go nie zna. Jej matka, Donna (genialna Karolina Trębacz), wychowywała ją sama i nigdy o nim nie wspominała. Jednak odnaleziony przez córkę pamiętnik zawiera informacje o trzech mężczyznach, z których jeden może być jej ojcem. Dziewczyna decyduje się wysłać wszystkim trzem zaproszenie na ślub i wierzy, że kiedy ich zobaczy, rozpozna tego właściwego bez problemu. Ich pojawienie się na wyspie powoduje ogromne zamieszanie, ale ostatecznie wszystko dobrze się kończy, oczywiście ślubem. Przedstawienie toczy się wartko, dynamicznie, ale między salwami śmiechu jest też czas na chwilę wzruszenia, jak przy piosence „Wygrany liczy zysk” w wykonaniu Karoliny Trębacz.
Dobre libretto i muzyka są podstawą musicalu, ale potrzebują jeszcze odpowiedniego wykonania i oprawy. Tym razem tego nie zabrakło. Każdy element budujący to przedstawienie teatralne jest najlepszej jakości – tłumaczenie, scenografia, choreografia, kostiumy, światło, wizualizacje, no i przede wszystkim wykonawcy. Widziałam tylko jedną premierową obsadę, która mnie zachwyciła, ale chętnie wrócę i zobaczę drugą, bo pojawiające się tam nazwiska brzmią bardzo obiecująco.
Scenograficznie jest klasycznie. Grzegorz Policiński stworzył duże, realistyczne dekoracje przedstawiające grecką tawernę i dom oraz fragment nabrzeża, za którym rozciąga się wyświetlony obraz morza, nieba, zacumowanej łodzi, uzupełniający przestrzeń sceniczną. Boczne części sceny zostały także zaaranżowane na fragment nabrzeża i część uliczki drzwiami, skrzynką pocztową i schodkami prowadzącymi do dzwonu, do którego kilkakrotnie w czasie spektaklu wspina się jedna z mieszkanek wyspy. Tawerna zostaje w czasie spektaklu odwrócona, aby ukazać swoje wnętrze. Pojawia się pomost i fragment greckiej świątyni. To świetne teatralne tło, którego często obecnie w teatrze brakuje, bo wszystko zastępują ekrany LED i wizualizacje. Animacje Veraniki Siamionavej i Zachariasza Jędrzejczyka tu są dopełnieniem scenografii, a nie próbują jej zastępować. Świetnie wykorzystane są jako wprowadzenie, kiedy w trakcie uwertury oglądamy kolejne kartki z pamiętnika Donny i podobnie jak Sophie dowiadujemy się kim byli dla jej mamy Sam, Bill i Harry. Scenografię dopełnia świetne wykorzystanie świateł, za których reżyserię odpowiedzialni są Grzegorz Policiński i Artur Wytrykus.
Brawurowa choreografia została przygotowane przez Karolinę Rejnus. Układy taneczne są pełne energii, pomysłowe, dynamiczne, ale nie chaotyczne. Największy entuzjazm wzbudził niewątpliwie taniec w płetwach („Mnie całą miłość daj”), w którym połączony został ruch na scenie z ruchem nad sceną (na tle ciekawych wizualizacji) oraz porywający finał. Tancerze zaprezentowali nie tylko wysokie umiejętności, ale świetną kondycję i sprawność fizyczną.
Jednak tym, co mnie najbardziej zachwyciło, było wykonanie. Każda rola została zagrana i zaśpiewana bezbłędnie. Jestem pod wielkim wrażeniem dojrzałości aktorskiej i możliwości wokalnych Karoliny Trębacz (jak zawsze!), która stworzyła piękną postać silnej i niezależnej kobiety, a jednocześnie czułej i wrażliwej, dzięki czemu potrafiła rozbawić, ale i wzruszyć, jak przy „Tak mi się wymyka” czy „Wygrany liczy zysk”. To fantastyczna artystka i obserwowanie jej na scenie to zawsze czysta przyjemność. Kamila Najduk rewelacyjnie spisała się w roli Sophie, młodej i nieco naiwnej, ale jednocześnie pewnej siebie i swoich uczuć dziewczyny. Pięknie rozpoczęła spektakl piosenką „Marzenie mam”, a potem przy każdej kolejnej udowadniała się jak dobrze potrafi śpiewać, choćby wykonując „Dzięki za muzykę” czy „Mnie całą miłość daj”.
Jako Tanya wystąpiła czarująca Anna Andrzejewska, której urokowi nie potrafił się oprzeć nie tylko Pepper (Filip Bieliński), ale i cała publiczność. Kolekcjonerka bogatych mężów, elektryzująca kobieta i wulkan energii, co widać było nie tylko w szalonych „Dancing Queens” czy „Super Trouper”, ale także „Czy mamusia wie?”. W rolę Rosie, drugiej przyjaciółki Donny, wcieliła się Małgorzata Regent, która pokazała ogromny talent komiczny w duecie „Zaryzykuj mnie” z Billem (Jacek Lenartowicz), ale też potrafiła wzruszyć wykonując piosenkę „Chiquitita”. Aktorka nie pierwszy raz występuje w „Mamma Mia!”, ponieważ grała też w 2015 r. w warszawskiej wersji tego musicalu, wcielając się wówczas w postać Ali, przyjaciółki Sophie.
Podobnie po raz drugi w do obsady musicalu „Mamma Mia!” trafił też Rafał Drozd, który po występie w teatrze Roma, teraz w Teatrze Muzycznym w Łodzi gra rolę Sama Carmichaela, dawnej wielkiej miłości Donny i człowieka, który odkrywa, co jest najważniejsze w życiu. Podobnie jak Rafał Drozd bezbłędnie wywiązują się ze swoich ról pozostali potencjalni ojcowie Sophie – Jacek Lenartowicz (Bill Austin) i Klaudiusz Kaufmann (Harry Bright). Budują postaci sympatyczne, zabawne i oryginalne, które dodatkowo pięknie śpiewają. Wypada pogratulować reżyserowi Jakubowi Szydłowskiemu i podziękować, że zebrał tak fantastyczną ekipę, która swoją pracą, talentem i umiejętnościami stworzyła ten fantastyczny, pełen radości i energii spektakl. Żarty były dowcipne, aluzje subtelne, a dzięki temu dobra zabawa została widzom zapewniona. Zabawny okazał się nawet pomysł wprowadzenia pary Greków, którzy pojawili się już w pierwszej scenie szykując się w typowo grecki sposób do remontu fragmentu pozbawionej tynku ściany. Ich kolejne pojawienia się na scenie nie powielały tego samego pomysłu i stawały się zabawnymi miniaturkami, które skupiały uwagę widza, a jednocześnie dawała czas na przygotowanie do kolejnej sceny. Zatem gratulujemy, dziękujemy i czekamy na kolejne udane premiery w Teatrze Muzycznym w Łodzi i w reżyserii Jakuba Szydłowskiego. „Dzięki za muzykę, kto gra piosenki! Za tę radość wielkie dzięki!”.