„Katyń. Teoria barw" Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Barbara Pitak-Piaskowska z Nowej Siły Krytycznej.
Wielogłosowa opowieść toczy się w prostej, wręcz ascetycznej przestrzeni. Zdaje się nie rościć sobie praw do tego, by w szczególny sposób zajmować uwagę widza. Tej początkowo bezbarwnej powierzchni gra świateł nada za moment pudroworóżowy odcień. Choć kolor i tak pozostanie przybladły, wypłowiały niczym stare fotografie, zagubione w kieszeniach skrawki papieru, czy przyprószone minionym czasem fragmenty ludzkich wspomnień. Tak kolor jak i wspomnienia grają tutaj główną rolę. Wspomnienia trudne, tragiczne, częściowo niedopowiedziane, przemilczane. Momenty polskiej historii. Wojna, ludobójstwo. Zbrodnia katyńska.
A kolor? Wojna też ma kolor. Może być jak zimnoszara otchłań, pełna samotności i strachu. Wybuch bomby skrzy się ciepłymi barwami. Mundury wojskowych zazwyczaj utrzymane są w odcieniach zieleni. Czerwień to kolor rozlewu krwi.
„Katyń. Teoria barw” Julii Holewińskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy wyreżyserował i oprawił scenografią Wojciech Faruga. Twórcy twierdzą, że „zbrodni tej od początku towarzyszyło kłamstwo”, a ich celem jest próba jego odkłamania. Z tego względu narracja spektaklu staje w kontrze do znanej i powielanej narracji historycznej, w której to w Katyniu mieli zginąć wyłącznie mężczyźni, oficerowie i intelektualiści. Holewińska i Faruga dotykają w swej opowieści aspektów mniej znanych, jak sugerują, być może celowo przemilczanych i niedopowiedzianych, gdyż nie wpisują się one w pełen patriotycznej poprawności nurt.
W centrum przedstawianej historii znajduje się Józef Czapski – arystokrata, intelektualista, malarz, który jako jeden z niewielu znalazł się wśród tej grupy oficerów, którym udało się uniknąć śmierci z rąk NKWD (przed rozstrzelaniem uratowało go niemieckie pochodzenie). Po latach jako świadek wydarzeń stał się strażnikiem pamięci o zamordowanych. Sylwetka artysty i przewodni motyw kolorów – jednoznacznie przecież kojarzących się z malarstwem – stały się punktem wyjścia do wieloaspektowego potraktowania obozowych doświadczeń. Czapski (Paweł L. Gilewski), pełen natchnienia, opowiada o przeżywaniu kształtów i barw, o tym czym jest „istota piękna”. Wkrótce jednak tej wzniosłej mowie przeciwstawiona zostaje potworna obozowa rzeczywistość. W spektaklu wykorzystane zostały fragmenty „Na nieludzkiej ziemi”, wspomnień Czapskiego z czasów niewoli. „Kolory mieszają się. Czarna wesz, krew czerwona, niebo szare” – konstatuje artysta. Motyw kolorów jest tutaj także pretekstem do mówienia o szerzących się w obozach chorobach, często będących skutkiem homoseksualnych relacji między więźniami.
Na drugiej stronie obozowej narracji twórcy umieścili Janinę Lewandowską (Katarzyna Pawłowska), określaną mianem pierwszej polskiej pilotki, jedynej kobiety-żołnierza zabitej w Katyniu. To ona w jednym z monologów stwierdza, że typowo kobieca przypadłość, jaką jest menstruacja, to na wojnie choroba. Obecność współwięźniów, brak intymności, dostępu do środków higienicznych sprawiają, że czerwień jest swoiście kobiecym odcieniem obozowej rzeczywistości. W rozważaniach idzie dalej, pytając: „Czy menstruacyjną krew można przelać za ojczyznę?”. I jeszcze: „Na wojnie dla kobiet najgorsza jest krew spływająca po nogach”.
Ów fizjologiczny aspekt nie jest jedynym wymiarem kobiecości, jaki zostaje poruszony w spektaklu. Zapada w pamięć scena, w której Lewandowska przywołuje nazwiska kobiet – ofiar zbrodni katyńskiej. Spis może okazać się dla widza zaskakująco długi.
Sceniczna narracja jest malowana kolorami. I tak obok czerwieni mowa jest między innymi o zieleni symbolizującej Boże Narodzenie spędzone w niewoli, szarości będącej synonimem wszechogarniającej nudy, czy bieli, która kojarzy się z niewiedzą i niewinnością nowoprzybyłych więźniów.
Opowieść prowadzona jest nie tylko przez dwóch wspomnianych bohaterów, ale przez grupę postaci, swoisty chór, którego Czapski i Lewandowska są częścią. Wszyscy ubrani w jednakowe różowe mundury, wespół przywołują przemyślenia i opisy, których historia nie pamięta, a być może nie chce pamiętać. O tym, że w Katyniu mordowano też kobiety i homoseksualistów, że rozprzestrzeniały się tam choroby. W kontrze do zharmonizowanego chóru znajduje się ubrana w czerwoną suknię i okazały kapelusz Wielka Kłamczucha Katyńska (Małgorzata Trofimiuk), która konsekwentnie zafałszowuje opowiadaną historię, starając się przekonać Czapskiego, że ten nie jest (nie może być) homoseksualistą, czy twierdząc, że obóz to ośrodek wypoczynkowy.
Bydgoskiego spektaklu nie należy traktować jako przedsięwzięcia o charakterze stricte historycznym, dokumentalnym czy biograficznym. Przecież Lewandowska była internowana w Kozielsku, a Czapski w Starobielsku. Nie ma więc możliwości, by faktycznie doszło do ich spotkania. Twórcy wyciągają z dostępnych źródeł pewne elementy, łączą je, zestawiają i umiejętnie, z wyczuciem, żonglują nimi. Tworzą kolaż, który proponuje odmienną od dotychczasowej optykę na sprawę Katynia. Spojrzenie, które pozwala wybrzmieć pozostawionym na marginesie historii i przemilczanym na przestrzeni lat przejawom tragicznych wydarzeń. I co ważne, nie robią tego w sposób rzewny, smętny czy egzaltowany.