Logo
Magazyn

Kolektyw, czyli teatr w trybie incydentu

8.10.2025, 15:27 Wersja do druku

W ostatnich tygodniach w polskim środowisku teatralnym wydarzyło się coś rzadkiego – pojawiła się publiczna narracja, która zdołała rozpalić zarówno lożę szyderców, jak i tych, którzy od teatru oczekują zmiany. Mowa oczywiście o trzyczęściowym wywiadzie z Moniką Strzępką w miesięczniku Teatr, który nie tylko stał się medialnym paliwem, ale uruchomił – dość nieoczekiwanie – pytania o władzę, odpowiedzialność i kolektywność w instytucji publicznej. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. teatru

Zdrada, dramat, dym – i brak konkretu

Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia co do tego, czym jest kolektyw w praktyce, niech sięgnie po ten wywiad – i po komentarze, które za nim poszły. Bo oto na naszych oczach rozpadła się jedna z najbardziej nośnych utopii polskiego teatru ostatnich lat. Rozpadła się głośno, dramatycznie i – co najważniejsze – bez żadnego komentarza autorefleksyjnego ze strony samej zainteresowanej.

Maciej Stroiński, w swoim felietonie pełnym ironii, określił tę sytuację jako „rzeźbienie w dymie” i „magiel z palarni”. Strzępka opisuje swoje doświadczenia zdrady i zamachu, niczym bohaterka dramatycznej opowieści, a nie dyrektorka miejskiej instytucji kultury. To narracja pełna emocji, ale pozbawiona klarownej struktury.

Kolektyw – słowo, które nic nie znaczy?
Najbardziej niepokojącym aspektem tej sprawy nie jest nawet to, co Monika Strzępka powiedziała, ale czego nie powiedziała. „Kolektyw” – to słowo, które tak często pojawiało się w materiałach promujących „nowy” Teatr Dramatyczny, w praktyce okazało się pustym znakiem. Żadnych konkretnych zasad podejmowania decyzji, żadnej formalizacji odpowiedzialności, żadnej przejrzystości ról.

A przecież „kolektywność” to nie nowomowa, tylko sposób zarządzania, który w literaturze socjologicznej i feministycznej ma już swoje konkretne opracowania i krytyki. Tylko że Monika Strzępka tej wiedzy nie wykorzystała – a może nawet jej nie znała.

Od wsparcia do zdrady, czyli co się dzieje, gdy kończy się klaskanie
W jej narracji „kolektyw” to po prostu grono zaufanych kobiet, które miały wspierać – nie współdecydować. A kiedy to wsparcie się skończyło, kolektyw przestał być strukturą, stał się problemem. Strzępka – ofiarą. Inni – winni.

Nie można mówić o tej sytuacji, nie dotykając kwestii władzy i odpowiedzialności. Monika Strzępka była dyrektorką naczelną, dyrektorką artystyczną i reżyserką. Trzy władze skupione w jednej osobie. Władza totalna. I zero refleksji nad tym, co z tą władzą się stało. A przecież – jak słusznie zauważa jedna Alina Czyżewska w sowim komentarzu – „władza to odpowiedzialność”. W narracji Strzępki ta zależność została jednak zerwana.

Infantylizacja instytucji
Zamiast tego otrzymujemy opowieść o „zdradzie”, „niewdzięczności”, „braku lojalności”. Jakby teatr był wspólnotą emocjonalną, a nie organizacją publiczną. Jakby kolektyw był grupą przyjaciółek, a nie próbą implementacji nowego modelu zarządzania. Takie myślenie to – niestety – infantylizacja instytucji.

Czytając komentarze pod wywiadem i felietony, trudno nie zauważyć, że Monika Strzępka zdeprecjonowała nie tylko słowo „kolektyw”, ale całą ideę zmiany instytucjonalnej w teatrze. Dla wielu osób, które od lat próbują wprowadzać równościowe modele pracy, opierające się na dialogu i przejrzystości, to, co wydarzyło się w Teatrze Dramatycznym, jest katastrofą – nie tylko wizerunkową, ale i ideową.

Kolektyw bez struktury to mit
Bo oto publiczność, media i ludzie teatru zobaczyli „kolektyw”, który okazał się fatamorganą. Kolektyw, który był tak naprawdę rewersem hierarchii, a nie jej alternatywą. Kolektyw, który nie miał struktur, ale miał twarz – jedną twarz. I kiedy ta twarz została podważona, kolektyw zniknął jak dym.

Teatr – jako instytucja – potrzebuje dziś nie tylko nowej estetyki, ale także nowych modeli działania. Potrzebuje przejrzystości, odpowiedzialności, rozproszenia władzy – ale nie pozornego, nie symbolicznego. Potrzebuje realnych, trudnych rozmów o tym, jak władza działa, jak łatwo przekształca się w przemoc, jak bardzo wymaga kontroli – nie tylko z zewnątrz, ale i od wewnątrz.

Teatr incydentu, nie zmiany
Tymczasem Monika Strzępka wybrała narrację, w której emocje przesłaniają analizę. W której kolektywność staje się kostiumem, a nie praktyką. I właśnie dlatego – jak ironicznie sugeruje Stroiński – czytamy to wszystko z popcornem w ręku. Bo to nie teatr zmiany, tylko teatr incydentu.

Być może potrzebujemy teraz nie tylko zmiany osób, ale zmiany języka. Nie „kolektyw”, ale współodpowiedzialność. Nie „feministyczna utopia”, ale konkretna struktura. Bo tylko wtedy teatr przestanie być rzeźbieniem w dymie – i stanie się przestrzenią, która naprawdę coś zmienia.

atr-pismo.pl

atr-pismo.pl

atr-pismo.pl

e-teatr.pl

Tytuł oryginalny

Kolektyw, czyli teatr w trybie incydentu

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

08.09.2025

Sprawdź także