EN

29.11.2022, 06:32 Wersja do druku

Kobiety (u) Czechowa

„Antonówki” na podstawie dramatów i opowiadań Antona Czechowa, w reżyserii Janusza Opryńskiego, w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Kamil Bujny na portalu Teatrologia.info.

fot. Edgar de Poray / mat. teatru

Janusz Opryński, zainspirowany opublikowaną w 2020 książką Sylwii Frołow Antonówki. Kobiety i Czechow, zdecydował się w teatrze opolskim wyreżyserować spektakl poświęcony kobietom w życiu autora Wiśniowego sadu – zarówno fikcyjnym, istniejącym wyłącznie w nowelach czy dramatach, jak i tym prawdziwym, opisanym w reportażu. Związany przede wszystkim z lubelskimi scenami reżyser przygotował więc adaptację aż sześciu dzieł, wysuwając z nich na pierwszy plan bohaterki. Robi to jednak nie po to, by pozwolić im dominować nad mężczyznami, lecz aby ukazać, w jakich relacjach i schematach Czechow najchętniej je osadzał. Książka Frołow nie jest przytaczana w scenariuszu, ale stanowi dla widowiska istotny kontekst – pozwala sądzić, że w życiu rosyjskiego dramatopisarza i nowelisty kobiety miały bardzo duże znaczenie, a także doszukiwać się powiązań między jego biografią a działalnością literacką.

W opolskiej realizacji nakładają się na siebie losy postaci z dwóch dramatów (Mewy i Płatonowa) oraz czterech opowiadań (Nieciekawej historii, Ataku, Damy z pieskiem i O miłości). Wydarzenia rozgrywają się w niedoprecyzowanej przestrzeni (za scenografię odpowiada Katarzyna Stochalska): jest to z jednej strony bar lub restauracja (świadczą o tym porozstawiane wszędzie krzesła i stoły), a z drugiej park lub podwórko. W głębi sceny, przed wyznaczającymi tylną ścianę metalowymi parawanami, na których wyświetlane są wizualizacje i nagrania (prezentujące przede wszystkim różne wyobrażenia kobiet – wprawdzie widzimy zaledwie ich cienie i kształty, ale niektóre wizerunki można odebrać jako zmysłowe, inne traktujemy zaś bardziej dosłownie, wręcz erotycznie), zainstalowany został płytki, prostokątny basen. Aktorzy brodzą w nim, trochę jak w jeziorze z romantycznego filmu o miłości, z tym że w tym przypadku sceneria nie jest sielankowa, a industrialna. Podłoga wyłożona została zaś mieszanką piasku i trocin, która – zestawiona z opuszczoną na początku kremową, marszczoną kurtyną – przywodzi na myśl jedno skojarzenie: „cyrk!”. Nie wydaje się ono zupełnie chybione: dla spektaklu istotna jest metateatralność, podejmowana przez twórców na wiele różnych sposobów (zresztą nie mogłoby być inaczej – jedna z postaci przyznaje wręcz, że „aktorzy to misjonarze”, a kobieta ma w życiu dwa wyjścia: „zostać robotnicą albo aktorką”). Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja widowiska, osadza więc bohaterów w sytuacji występu: rewii lub musicalu. Zdają się to podkreślać także współczesne w formie, choć nawiązujące do dwudziestowiecznej mody, kostiumy, zawierające wiele elementów znamiennych właśnie dla rewiowej estetyki (mam na myśli m.in. obecność kabaretek i tiulowych sukni).

fot. Edgar de Poray / mat. teatru

Metateatralny namysł powraca w opolskim przedstawieniu wielokrotnie, właściwie staje się lejtmotywem wszystkich adaptowanych i wystawianych utworów – służy jako punkt wyjścia do namysłu nad twórczością Czechowa i jego podejściem do kobiet oraz teatru w ogóle. Zyskuje jednak cokolwiek zaskakujące znaczenie – teatralnością okazuje się przede wszystkim wyobrażanie sobie, jak by mogło być, gdyby się było kimś innym. Scena staje się miejscem, w którym można bezkarnie próbować różnych pomysłów na siebie i scenariuszy, ale – podobnie jak w literaturze – zawsze w pewnym uproszczeniu i zakłamaniu. Świadczy o tym choćby rozmowa Trigorina (Kacper Sasin) i Niny (Magdalena Maścianica) przy jeziorze, w trakcie której zafascynowany młodością i temperamentem młodej kobiety bohater-pisarz wyznaje: „Nieczęsto mam sposobność stykać się z młodymi dziewczynami, młodymi i pociągającymi, już zapomniałem, właściwie nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest w dziewiętnastym czy dwudziestym roku życia, dlatego w moich powieściach i opowiadaniach młode dziewczyny są zwykle nieprawdziwe. Chciałbym wejść w pani skórę choć na godzinę, żeby się dowiedzieć, co pani myśli i w ogóle co z pani za ptaszek”. Z podobnej fascynacji poznawania nowego bierze się zarówno romans Płatonowa (Rafał Kronenberger) z Sonią (Karolina Kuklińska), który jest tyleż prawdziwy, co odgrywany i teatralizowany, jak i bodaj najbardziej tajemniczo poprowadzona postać Nikołaja Stiepanowicza (Michał Świtała). Bohater z rozżaleniem opowiada o osieroconej Katii, dla której teatr był największą miłością. Mawiała, że „teatr ― to potęga, łącząca w swej istocie wszystkie dziedziny sztuki”. Tak wyraźne eksponowanie performatywności zarówno w scenariuszu, jak i w sposobie gry (postaci zachowują się wobec siebie zupełnie nienaturalnie, a ich namiętności wydają się wyćwiczone; wykonawcy, by podkreślić teatralność swoich ról, przebierają się nawet na oczach widzów, z boku sceny) ma dość oczywisty cel – widz ma myśleć o postaciach jako o aktorach.

To podkreślanie nienaturalności prezentowanego na scenie świata stanowi z jednej strony sposób na połączenie ze sobą tak wielu różnych utworów Czechowa (poprzez wyciąganie z nich tylko tego, co najbardziej emocjonalne – wielkich rozpaczy i namiętności, bolesnych zdrad itd.), a z drugiej na zrekonstruowanie za ich pomocą sylwetki autora. Nie jestem zwolennikiem czytania dzieł literackich przez pryzmat życia ich twórców, jednak interpretowanie dramatów i opowiadań rosyjskiego nowelisty w kontekście książki Sylwii Frołow przynosi w tym przypadku ciekawe rozpoznania. Pozwalają one kreślić reżyserowi mniej lub bardziej trafne paralele choćby między Płatonowem i Trigorinem a samym Czechowem. Czy słusznie? Tego nie wiem.

Oglądając Antonówki, zastanawiałem się nad tym, o czym właściwie opowiada to przedstawienie. Przez to, że zanurzone jest ono w życiu osobistym autora, trudno traktować je wyłącznie jako wariację na temat jego twórczości; mówienie zaś o kobietach i namiętnościach zaledwie w odniesieniu do dzieł jednego twórcy sprawia, że niepodobna o bohaterach spektaklu myśleć jako o pewnych typach, reprezentujących coś więcej niż konkretne literackie uniwersum. Opolskie przestawienie jest więc w wymowie zbyt wąskie, by mogło odbiorcy pokazywać coś poza wewnętrznymi napięciami w adaptowanych utworach, a przy tym zbyt fragmentaryczne i doraźne, by pozwalało aktorom wiarygodnie prowadzić postaci. Wykonawcy właściwie co chwilę wychodzą ze swoich ról i na powrót do nich wracają (o czym informuje wyświetlany po lewej stronie sceny napis – za każdym razem, gdy akcja dotyczy innego utworu, na parawanie pojawia się odpowiedni tytuł), a widzowie nieustannie muszą czuwać i rekonstruować przebieg poszczególnych historii; to duże wyzwanie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę bohaterów i stopień zawiłości relacji między nimi. Najłatwiej odnaleźć się rzecz jasna w tych najbardziej dramatycznych wątkach (na pierwszy plan wysuwają się stanowiące oś fabularną przedstawienia romanse Płatonowa), ale nawet w ich przypadku kreacje aktorskie nie są wystarczająco wiarygodne. Aktorzy mówią Czechowem, a właściwie – sprawnie żonglują jego tekstami, eksponując przy tym teatralność tej czynności, ale nie czuje się w tym prawdy; relacje między postaciami są płaskie, bardzo powierzchowne, ograniczone zaledwie do słownych deklaracji. Namiętności, pożądania czy nienawiści nie widać również w samej grze czy mowie ciała, bo nie ma po prostu na to w spektaklu przestrzeni – wykonawcy są właściwie w ciągłym pędzie, przeskakują z historii do historii. Wyjątkiem jest fantastyczna rola Elizy Borowskiej (występującej na deskach opolskich gościnnie), a dokładniej scena, w której jej bohaterka pije wódkę z Płatonowem – jest tu tyle zupełnie naturalnie eksponowanego dramatyzmu i wszystko jest poprowadzone tak energicznie, że nie sposób od Borowskiej i Kronenberga oderwać wzroku.

fot. Edgar de Poray / mat. teatru

Odnoszę wrażenie, że zespołowi aktorskiemu zabrakło czasu na to, by zrozumieć i odnaleźć się w mnogości kontekstów, w których osadził go reżyser. Antonówki wykorzystują przecież nie tylko opowiadania i dramaty Czechowa, lecz również jego biografię i książkę Frołow – spektakl rozpięty jest więc między fikcyjnymi bohaterami i ich motywacjami a prawdziwymi zdarzeniami z życia pisarza. To kolaż Opryńskiego. Podjęta, a przynajmniej zapowiadana w programie, próba uwspółcześnienia prezentowanych historii pozostaje dla mnie zupełnie niedostrzegalna, podobnie jak niezrozumiały jest dla mnie cel samego widowiska. Nie jestem pewny, co twórcy chcieli osiągnąć: opowiedzieć o miłości i jej tragizmie czy o samym Czechowie? Zaprezentować jego bogate życie miłosne czy skupić tylko na poszczególnych bohaterach? Żadna z tych możliwości nie została moim zdaniem należycie wykorzystana, choć sądzę, że dobrze by było zobaczyć ten spektakl jeszcze raz, po kilku miesiącach, gdy aktorzy zadomowią się w jego skomplikowanej dramaturgicznej strukturze i zdołają, mam nadzieję, nadać mu większe tempo. Być może wówczas Antonówki wydadzą się bardziej przekonujące.

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny

Data publikacji oryginału:

24.11.2022