Sztuka to dla mnie opowiadanie historii na różne sposoby, dlatego im szerszy wachlarz możliwości mam do dyspozycji, tym większa frajda – z reżyserem Tadeuszem Kabiczem rozmawia Mateusz Węgrzyn w „Życiu Śródmieścia”.
Mateusz Węgrzyn: „Pełna powaga” w Teatrze Telewizji, słuchowiska „Kroki”, „Syn” czy „Nerka” w Polskim Radiu, spektakle muzyczne „Deszczowa piosenka” czy „Thrill me”, teledyski dla znanych wykonawców, a nawet prowadzenie warsztatów dla dzieci. Jak na młodego reżysera to spory rozmach. W którym kierunku ciągnie Cię najbardziej?
Tadeusz Kabicz: Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że wciąż szukam, ale w końcu zdałem sobie sprawę, że różnorodność i zmienność tego, co robię, jest najbardziej ekscytująca i chyba podświadomie sam do niej dążę. Raz nagrywam mroczne, kameralne słuchowisko na podstawie tekstu norweskiego noblisty, a dwa dni później realizuję rozrywkową rewię w teatrze muzycznym – to jest ożywcze i szalenie inspirujące. Sztuka to dla mnie opowiadanie historii na różne sposoby, dlatego im szerszy wachlarz możliwości mam do dyspozycji, tym większa frajda. Ostatnio dostaję sporo zawodowych propozycji i coraz częściej słyszę od przyjaciół: „W życiu bym się nie spodziewał, że coś takiego zrobisz, to nie w twoim stylu”. Odbieram to zawsze jako komplement, ale też po prostu nie potrafię określić, jaki jest mój styl, ani w którym gatunku czuję się najlepiej.
W.: Nie masz za sobą 50 spektakli i 30 lat na „rynku”, ale pewną prawidłowość w karierze da się już zauważyć: w słuchowiskach najczęściej podejmujesz trudne kwestie, rodzinne dramaty, a w teatrze lżejszy repertuar muzyczny. Wyskakujesz z tej szuflady?
K.: Staram się, chociaż nie wiem, czy to akurat jest jakaś stała tendencja. Spektakle muzyczne to przecież nie zawsze tylko rozrywka, a wśród tych, które wyreżyserowałem nie wszystkie są kolorowe i rewiowe. Mój ukochany tytuł, którym debiutowałem w teatrze, jest kameralny, mroczny, opowiada o zbrodni i toksycznej relacji. Mimo, że jest muzyczny, to też mocno psychologiczny i przeznaczony wręcz dla dorosłych. W Gliwicach zrealizowałem dramatyczny spektakl „Dziwny przypadek psa nocną porą” poświęcony neuroróżnorodności, który trudno zaliczyć do rozrywkowych. Z kolei w Teatrze Polskiego Radia robiliśmy i farsę, i słuchowisko muzyczne i egzystencjalną opowieść o karaluchach… Zawsze byłem w rozkroku między filmem a teatrem, bo od dziecka chodziłem na zajęcia teatralne do Ogniska u Machulskich, ale równie mocno kochałem kino autorskie. Może gdybym od początku skupił się na jednym i został „specjalistą od pewnych tematów czy gatunków”, to szybciej bym się przebił, ale z drugiej strony – na starcie mógłbym się wypalić. Plus jest na pewno taki, że wśród tak różnych dziedzin i środowisk poznaję wciąż nowych, niesamowitych ludzi i czuję, że dzięki nim się rozwijam, a przy okazji dobrze bawię. Czy można chcieć czegoś więcej?
W.: W marcu na scenę Teatru Syrena wracają „Diwy wszech czasów”. Jak określiłbyś gatunek tego tytułu i co jest elementem wspólnym hitów tak różnych gwiazd polskiej i światowej muzyki? Jaki przekaz łączy te wszystkie utwory?
K.: „Diwy” to inscenizowany koncert muzyki pop, a może kameralna rewia? Staraliśmy się zbudować w nim spójną, prawie fabularną narrację, opowiadając o postaciach kobiet, które zmieniły oblicze muzyki i popkultury. To, ile barier przełamały swoimi osobowościami, decyzjami, tekstami, czy nawet skandalami z życia prywatnego i scenicznego, jest trudne do zmierzenia. Ten wieczór miał być ukłonem w ich kierunku, dlatego szukaliśmy uwznioślających przebojów, które celebrowałyby kobiecą siłę i wrażliwość, determinację do przekraczania granic. Drugim kluczem przy wyborze piosenek było mistrzostwo wokalne ich wykonawczyń. W „Diwach” przedstawiamy sylwetki największych głosów w historii i czynimy to za pomocą najpiękniejszych głosów w Polsce – Marty Burdynowicz, Olgi Szomańskiej, Patrycji Jurek, Agnieszki Rose i Ani Terpiłowskiej, a wszystko to pod kierownictwem Tomka Filipczaka i muzyków związanych z Teatrem Syrena. Na scenie z jednej strony opowiadamy o sukcesach diw, o tym, ile udało im się osiągnąć, ale z drugiej pokazujemy też ich słabości, przypominamy jak wielki był koszt ich sukcesów; mówimy o ciemnej stronie show-biznesu. Przewrotnie pytamy: która diwa jest największa i co to znaczy być diwą – co to jest za koncept kulturowy? To naprawdę wspaniałe, że Dzielnica Śródmieście wspiera takie rozrywkowo-edukacyjne projekty. Zresztą myślę, że odzew widowni mówi sam za siebie.
W.: 5 lipca Syrena świętować będzie 80. rocznicę. Najpierw teatr funkcjonował w Łodzi i przyjeżdżał do stolicy na gościnne występy, a po 3 latach uruchomił stałą siedzibę na Litewskiej. Planujecie coś z tej okazji?
K.: Wciąż jeszcze trwają rozmowy nad sposobem uczczenia tej grudniowej, warszawskiej rocznicy. Jest za wcześnie, by umówić o tytułach czy nazwiskach. Ale rzeczywiście rok 2025 jest mocno jubileuszowy. Bo oprócz Syreny, okrągłą rocznicę 70-lecia będzie obchodził także Pałac Młodzieży w Warszawie i tak się składa, że już w połowie kwietnia pokażemy z tej okazji efekty naszej pracy z grupami podopiecznych. Spektakl jubileuszowy pt. „Pałac Przyszłości” zaprezentujemy gościnnie w Teatrze Wielkim, a na scenie wystąpi prawie 300 osób w różnym wieku. Prawie dwa lata temu odbyła się moja pierwsza rozmowa z dyrekcją, w której ustaliliśmy, że robimy szalony spektakl, który pokaże, że Pałac Młodzieży nie tylko patrzy w przeszłość, ale przede wszystkim jest nowatorską placówką, która idzie z duchem czasu. Napisałem więc zwariowany scenariusz, który pozwala zaprezentować swoje talenty wielu grupom niesamowicie wrażliwej i ambitnej młodzieży. Na scenie pojawi się między innymi: taniec klasyczny i współczesny, szermierka, akrobatyka, malarstwo, modelarstwo, zespół wokalny, pływacy i oczywiście aktorzy… Na zajęcia do Pałacu Młodzieży chodzi obecnie około 4000 uczestników, więc skala tego przedsięwzięcia jest naprawdę ogromna.
W.: Słuchowisko „ONI” w Teatrze Studio powstaje w 140. rocznicę urodzin Witkacego i 40. rocznicę nadania jego imienia teatrowi. Zapraszacie widownię na scenę, ale do słuchowiska nadawanego na żywo?
K.: To rzadka, ale bardzo ciekawa forma: transmitujemy słuchowisko, którego realizacja odbywa się z udziałem publiczności. Jest to fascynujące doświadczenie, bo można wejść w interakcję z widzem, zaprosić go do realnego udziału, tak aby cała publiczność była częścią widowiska. Dla mnie to kwintesencja teatru radiowego. Oczywiście zawsze coś może pójść nie tak, ale jest to założone ryzyko, które tylko dodaje spektaklowi autentyczności.
„Oni” to bardzo trudny tekst, ale wciąż zaskakująco aktualny. Witkacy napisał go około 1920 r. i jest on uznawany za jedno z pierwszych dzieł w literaturze, które tak wyraźnie ostrzega przed (wtedy jeszcze rodzącymi się) totalitaryzmami. Najczęściej interpretuje się „Onych” jako odpowiedź na rewolucję październikową, ale kiedy odczytamy ten tekst przez pryzmat naszych czasów, to znajdziemy w nim wciąż żywy lęk przed końcem ludzkości i sztuki w coraz bardziej zautomatyzowanym, cyfrowym świecie. Dziś dodatkowy kontekst buduje niepohamowany rozwój sztucznej inteligencji, który rodzi sporo kontrowersji i strachu. Idea Absolutnego Automatyzmu wyrażona już w 1920 roku dzisiaj brzmi jeszcze realniej, również jeśli chodzi o miejsce i znaczenie sztuki w społeczeństwie. W „Onych” sztuka ukazana jest jako ostatni bastion człowieczeństwa, a dziś za sprawą sztucznej inteligencji straciliśmy przecież monopol na jej wytwarzanie.
W.: To prawda, że pracujesz też nad barokową operą „Heca albo polowanie na zająca”?
K.: Tak, dopiero rozwijamy ten pomysł. To bardzo ciekawy projekt, bo „Heca” jest uznawana za pierwszą polską operę, w której zapisanych jest wiele wzorców naszej kultury szlacheckiej. Ze względu na tradycje wykonawcze jest ona bardzo krótka, jednoaktowa, przez co libretto nie daje możliwości zrealizowania jej w formie pełnometrażowego spektaklu. Chcemy się więc tym materiałem zabawić i nadać mu roboczy podtytuł: „Wariacja na temat pierwszej polskiej opery”.
W.: Oryginalny podtytuł mówi o „krotochwili”, a więc robicie komedię?
K.: Tak, jest to uroczo niedzisiejsza i rozkosznie błaha opowieść ukazująca scenki z życia szlachty, która wyrusza na polowanie. Zależy nam na polemice z tym tekstem, zderzeniu go z inną formą teatru i współczesną wrażliwością. Na razie trudno ocenić, na ile to będzie spektakl dramatyczny, a na ile muzyczny, ale na pewno wykorzystamy potencjał muzyki dawnej. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli zdradzić więcej szczegółów oraz zaprosić na premierę.
Rozmawiał Mateusz Węgrzyn
***
Wywiad opublikowany w druku: miesięcznik „Życie Śródmieścia” nr 2 (86), luty 2025.