EN

15.11.2021, 20:08 Wersja do druku

„Halka” i barbarzyńcy. Narodowy Teatr im. Marty Lempart

„Halka” Natalii Fiedorczuk i Anny Smolar w reż. Anny Smolar w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Elżbieta Morawiec w Do Rzeczy.

fot. mat. teatru

Na początek słowa tekstu: „O k..wa! Pieprzony Jontek”, Janusz o Halce: „Chodzi o to, aby się dobrze dupcyła”, chłopi o sobie, że muszą "zap...dalać, zap...dalać". To tylko nieliczne fragmenty scenariusza Anny Smolar i Natalii Fiedorczuk do „Halki”, jaką nam Stary Teatr w Krakowie zaserwował na swoje 240-lecie.

To nie jest „Halka” Moniuszki i z librettem Wolskiego, to worek treningowy do kopania dla dwu pań – nie wiem: genderystki one czy feministki. Ich wysiłki pan profesor teatrologii z Uniwersytetu Jagiellońskiego, performatyk, Dariusz Kosiński podsumowuje następująco: „Zabawne i rebelianckie, zarazem przepowiedzenie i odegranie »Halki«, odartej z »narodowych« i orkiestrowo głosowych ubogaceń [to o muzyce Moniuszki! – przyp. aut.] obnaża wpisane w nią ofiarnicze schematy i demaskuje pozór buntu, który zgodnie z melodramatycznym wzorcem musi być ukazany jako indywidualne usprawiedliwienie, ale społecznie zanegowany i ukarany” („Tygodnik Powszechny”, 21 czerwca 2021 r.).

Cytuję tę wypowiedź uczonego w piśmie, aby dać czytelnikowi obraz, jakiej skali operacja się tu dokonuje. Nikt myślący i czytający ze zrozumieniem nie zaprzeczy, że cytowany tekst to bełkot, który należałoby podsumować gombrowiczowskim „Im mądrzej, tym głupiej”. Jaki bunt, jaka ofiara? Bunt kogo przeciwko komu lub czemu?! To jakaś nieistniejąca „Halka”, którą streszcza Kosiński. Że „narodowy” musi koniecznie być w cudzysłowie, to już wiemy z manifestacji LGBT, KOD czy kogo tam jeszcze. Ale czym sobie Moniuszko zasłużył na to, aby jego wspaniałą muzykę do narodowej opery określać jako „orkiestrowo głosowe ubogacenie”? To w takim „ubogaceniu” śpiewał nie tak dawno temu nasz wybitny tenor Beczała, to „orkiestrowo głosowe ubogacenie” promowała na całym świecie niestrudzona śp. Maria Fołtyn. Ale co tam dla dekonstrukcjonisty jakaś operowa tradycja, ba, jakiś przekaz dla kształtowania narodowej świadomości dokonany przez Moniuszkę i Wolskiego jeszcze pod zaborem rosyjskim. Dekonstrukcjonista ma swoje prawdy niby nowe, w istocie stare jak futuryzm. Czemu ten zabieg obdzierania Moniuszki ze skóry ma służyć, pan profesor performatyk też wyjaśnia. On służy uwolnieniu oraz samowychowywaniu. Zacytujmy: „Femistyczny bunt antypatriarchalny stanowi jej [„Halki” – przyp. aut.] oczywiste zaplecze, ale cel główny to praca nad sobą” [sic!].

WYTWORY BARBARZYŃSTWA KULTUROWEGO

Niech czytelnicy wybaczą, że rozpisuję się o krytyce zamiast o przedstawieniu. Jakbym na nim nie była. Otóż byłam, fragmenty tekstu już zacytowałam. Byłam na pierwszej części spektaklu, do drugiej, uczciwie mówiąc, nie dotrwałam, bo w moim wieku szkoda czasu na wytwory barbarzyństwa kulturowego. Zabieg pani Smolar, reżyserki, sprowadza się do uruchomienia na scenie teatru żywych kukieł. 

Aktorzy mówią didaskaliami, po nich następuje stosowne działanie, np. Jontek wchodzi na skałę ze szmat i opowiada widzowi treść jednej z piękniejszych arii Moniuszki „Szumią jodły na gór szczycie”. Całość napisana wulgarnym, knajackim językiem („ale to wesele kosztowało mnie hajsu”) mniej więcej odpowiada przebiegowi akcji u Moniuszki. Halka, ot dziewczyna z dyskoteki, którą w akcie pierwszym ojciec Zofii namawia do… aborcji (chyba przeoczenie scenariusza – dyskotekowa Halinka nie podda się aborcji) w finale „Halka” nie chce umrzeć. Co prawda, umiera kilkanaście razy, padając z rzeki, czyli namiotu ze srebrzystego plastiku, na podłogę, potem (jak Rozalkę w „Antku”) smażą ją w piekarniku. A ona nie i nie. I tu jest miejsce na interwencję spadkobierców, jeśli żyją, Stanisława Wyspiańskiego. Halka – nie umrę, bo wolę jak Teosia Pytko (żona Wyspiańskiego). Teosi ktoś zrobił brzuch, ale Staś (sic!) Wyspiański szedł przez wieś i kiedy stała na moście, uratował ja od samobójstwa, proponując małżeństwo. Mało było pastwienia się nad Moniuszką, trzeba „dołożyć” Wyspiańskiemu.

Część drugą pan profesor określa jako rodzaj telenoweli. Janusz i Zofia w domu spłacanym przez stolnika, Janusz po kryjomu płaci alimenty Halce. I tak dalej, i tak dalej. Brnąć w ten absurd nie warto.

LEKKO I PRZYJEMNIE

Powstaje najważniejsze pytanie: Po co to wszystko? Niech wyjaśni raz jeszcze uczony w piśmie, ja tylko skomentuję. W tym cytacie z prof. Kosińskiego jest cała filozofia neoteatru czy tzw. postdramaturgii: „Rzeczywistość międzyludzka, społeczna i kulturalna jest zbudowana ze scenariuszy, ról i występów, więc teatr to nie jej przeciwieństwo, ale zasada. A jeśli tak, to poprzez odpowiednie operowanie jego procedurami i narzędziami można niewalające mechanizmy rzeczywistości rozmontować, uwolnić się, choćby na chwilę, spod władzy przyjętych nieświadomie i świadomie z zarazem ograniczających ról. Poczuć się lekko i swobodnie”.

fot. Magda Hueckel

Jest to manifest nieistnienia rzeczywistości – wszystko jest pozorem i rolą dla pana profesora z najstarszej uczelni w Polsce. A piszę o nim tyle dlatego, że ten sojusz pseudosztuki z pseudonauką jest potwornie groźny i rozgrywa się dziś w skali całego świata. I nie chodzi o nic innego niż o starą recepturę Gramsciego-Spinellego, o triumfalny marsz przez instytucje – rodzinę, kulturę, Kościół, sztukę, o wykorzenienie człowieka z jego tożsamości nie tylko narodowej, lecz także wedle recept genderyzmu czy LGBT – najbardziej podstawowej – płciowej. To jest to wielkie „uwolnienie”, którym zachwyca się pan profesor Kosiński w teatrze, który zamiast imienia Heleny Modrzejewskiej, zgodnie z duchem czasu powinien wypisać na swojej tablicy Teatr im. Marty Lempart albo Klaudii Jachiry. Profanacja „Roty” dokonana w Sejmie przez posłankę RP Jachirę, śmietnikowa polszczyzna Lempart – niczym się przecież nie różnią od tzw. artystycznego dzieła Starego Teatru. Dla mnie to niezwykle smutne. W tym teatrze w latach 60. i 70. przeżywałam najwspanialsze doświadczenia artystyczne. Towarzyszyłam mu w triumfalnych podróżach – do Londynu, Belgradu, Moskwy. Przez kilka lat byłam jego kierownikiem literackim. Pan Kosiński zrządzeniem biografii (rocznik 1966) Stary Teatr w jego blasku zna li tylko z „konserwy” – z prasy, ewentualnie z zapisów medialnych. I całą jego wielkość chciałby przemienić, podobnie jak pani Smolar i rzesze jej podobnych w Polsce, na kolejny, gutaperkowy tym razem Manifest z Ventotene. A ze swojej napiętej wysokości interpretacyjnej pan profesor nie zauważył nihilistycznych do obrzydliwości prostactwa i wulgarności tekstu.

O aktorach nie piszę świadomie. Cóż można napisać o marionetkach na karuzeli, która niszczy nie tylko ich teatralną, lecz także nade wszystko społeczną, narodową rolę i egzystencję?

Tytuł oryginalny

„Halka” i barbarzyńcy. Narodowy Teatr im. Marty Lempart

Źródło:

„Do Rzeczy” nr 46

Autor:

Elżbieta Morawiec

Data publikacji oryginału:

15.11.2021