„Dom otwarty” Michała Bałuckiego w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Rzeczpospolitej”, dodatku „Plus minus”.
Krystyna Janda przygotowała „Dom otwarty" Michała Bałuckiego w Teatrze Polskim w Warszawie na 111. rocznicą tej sceny. Andrzej Seweryn znów zaprosił byłą żonę do reżyserowania. Z „Wiśniowym sadem" Czechowa udało się znakomicie.
„Dom otwarty" miał premierę w roku 1883. Balucki zastrzelił się na krakowskich Plantach w roku 1901: „Został zaszczuty przez awangardę" - to znamienny komentarz Jandy. Złośliwości zwolenników młodopolskiej cyganerii wobec jego mieszczańskich komedii ujawniają względność takich starć. Wartość była po obu stronach. Skądinąd jedynym wtrętem reżyserki jest wprowadzenie na scenę, w roli niemego świadka, samego pisarza - z nawiązaniem do jego smutnego końca.
I jakby w akcie niezgody na jego „zaszczucie" ta inscenizacja to popis teatru tradycyjnego, gdzie mamy wierność intencjom autora, gdzie nie przebiera się aktorów we współczesne ubrania. Choć scenografia Macieja Preyera i kostiumy Elżbiety Terlikowskiej są rozkosznie bombastyczne, przedrzeźniające epokę. To przerysowanie jest logiczne. Bo Janda, wbrew klasyfikacji tego tekstu do kategorii „ramotek", odnajduje w XIX-wiecznych dialogach, błyskotliwych i celnych, sporo nadprogramowego szaleństwa. Zwłaszcza w groteskowym drugim akcie, gdy w mieszkaniu urzędniczej, krakowskiej rodziny Żelskich odbywa się niszczycielski bal. Kiedy galopuje raz po raz wariacki korowód do kakofonicznej muzyki Piotra Łabonarskiego - wszak przygrywa orkiestra wojskowa.
Literaturoznawca Karol Samsel przekonuje, że to coś więcej niż komedyjka, że Bałucki czyni trafne obserwacje na temat zderzenia tradycji z nowoczesnością. „Nowoczesny" jest wodzirej Fikalski, który wierzy w niemal filozoficzny sens tańca, „nowoczesne" są grzeszki niektórych gości. Tyle że pisarz jakby się swoich odkryć przeląkł. Kończy konserwatywną pochwałą schowania się w kręgu rodzinnym - przed obłudą, plotką, ale i przed niespokojnym duchem rozrywki.
Andrzej Wajda zrobił z „Domu otwartego" pierwszy odcinek serialu „Z biegiem lat, z biegiem dni". Tam konkluzje zmienionego tekstu były gorzkie. Pannę Kamilę przymuszano do małżeństwa z rozsądku. To u Wajdy późniejsza pani Dulska. Tu dostaliśmy wersję wierną autorowi. Związek nudnej panny z nudnym kawalerem ma być szczęśliwy. Kłaniam się przed reżyserską perfekcją. Dużo tu hałasu i przerysowania, ale to inny hałas i przerysowanie niż w teatrach komercyjnych. W tym ciągu nieporozumień jest tyle finezji i perlistego humoru. Nie osiągnięto by tego bez znakomitej 22-osobowej obsady. Nawet dość konwencjonalne postaci grane są w szalonym tempie. Tomasz Błasiak i Anna Cieślak (Żelscy), Henryk Niebudek (wuj Telesfor) i Hanna Skarga (Kamila) to coraz bezradniejsze ofiary cudzych pomysłów i intryg. A przygodami nudnie pozytywnego Adolfa, narzeczonego Kamili, bawi się, nie wywołując grama nudy, znany z filmów Ignacy Liss.
Tercet, w istocie trójkąt, czyli małżeństwo Wicherkowskich i „niejaki Malinowski", to Adam Biedrzycki, Ewa Makomaska i Jakub Kordas. Obłędne tyrady wodzonego za nos męża, sztuczki żony i brawurowe zblazowanie młodego kochanka - nie do zapomnienia. Podobnie jak popisy małżeństwa Ciuciumkiewiczów, ofermy i megiery: Antoni Ostrouch i Katarzyna Skarżanka. A jest jeszcze uroczo zrzędzący lokaj Franciszek Pawła Krucza. Jest demon epoki, wiecznie pobudzony Fikalski Szymona Kuśmidra. Jest Modest Ruciński - Wróbelkowski, pośród upiornej galerii przypadkowych biesiadników typ najupiorniejszy.
Inscenizacje Krystyny Jandy, politycznie progresywnej, a teatralnie tradycyjnej, uczą, żeby nie nakładać jednego podziału na drugi. Obdarzona słuchem artystka robi teatr dla ludzi.