EN

1.12.2023, 17:31 Wersja do druku

HaajahammaHy – Schaeffera czarne SNY

„Sen i nie” Bogusława Schaeffera w reż. Magdaleny Małeckiej-Wippich w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska. 

mat. teatru

To było coś znacznie więcej niż tzw. czytanie performatywne (cokolwiek miałoby to znaczyć). „Sny i nie” to był gotowy spektakl multimedialny ze szczególnym uwzględnieniem warstwy muzycznej, zgodnie z intencją autora, który chciał słowa nałożyć na warstwę dźwiękową, traktując ją jako najważniejszy budulec widowiska.

Pomysłowość reżyserki w wykorzystaniu rozmaitych nietypowych instrumentów szła w tym spektaklu w zawody z wyobraźnią, która otwierała rozmaite połączenia między obrazem, dźwiękiem, ruchem i słowem. Obecność nietypowego akompaniamentu podkreślała charakter wypowiedzi, wymuszała niejako spowolnienia i przyspieszenia, nadawała rytm opowieści o duchowym upadku człowieka, który wyzbywszy się wyższych aspiracji tylko pozornie stał się „wolny”. Sam tekst demaskował uwięzienie w nowym, sparszywiałym języku, a dźwiękowa oprawa i interpretacja aktorska nadała im jeszcze silniejszy wyraz.

Kluczowa w spektaklu okazała się postać Mentora, nieproszonego przyjaciela, który ujawnił się jako nienawistnik, nihilista niszczący bezwzględnie wszystkich i wszystko. W tej roli błyszczał Oskar Hamerski, przebudzony z kamienia (w takiej skulonej, kamienistej pozie spoczywał na początku widowiska i tak też tę rolę i spektakl zamykał) żywioł zagłady. Aktor ukazał drapieżność sił wrogich kulturze, gotowych do działań destrukcyjnych, zgoła niszczycielskich – mordował on widowiskowo, ściślej dusił, podkreślając złowrogość swoich czynów wzmacnianym biciem w bębenek.

Trwogą mogła porażać scena postępującej degradacji kulturalnej inteligenckiej rodziny, przedstawionej na początku nie bez gombrowiczowskiej złośliwości – ich świat przywodził na myśl pozorną sielankę domostwa Młodziaków z „Ferdydurke” – ale wcale nie traciła przy tym na czarnym humorze. Łatwość owej degradacji, w jakiej pogrąża się rodzina kultywująca wysokie wartości, uwielbiająca lektury i rozmowy na poziomie, demaskuje ukrytą w ich świadomości siłę demoniczną, mechanizm autodestrukcji i tłumiony nihilizm.

Rodzinę bez oporu poddającą się procesowi wyrzeczenia się wysokich aspiracji sugestywnie portretują: Izabella Bukowska jako Matka-intrygantka, Waldemar Berwiński w roli napuszonego ojca bez polotu, Malwina Laska – córka pozująca na myślicielkę, oderwana od rzeczywistości i Piotr Kramer jako głupkowaty syn łatwo wyzbywający się inteligenckich manier. Wspólna pieśń troglodytów „HaajahammaHy”, którą rodzina wykonuje pod dyktando Mentora (który wciąga do śpiewania także publiczność) kompromituje to towarzystwo, które najwyraźniej okrzesane było tylko po wierzchu. Śmieszno i straszno.

Szkoda by było tej pięknej roboty teatralnej, wymyślonej w każdym szczególe na jedno tylko wykonanie. Może nadarzy się sposobność na powtórkę, a może – kto to wie – któryś z warszawskich teatrów zainteresuje się gotowym spektaklem wg nieznanej sztuki Schaeffera i włączy go do swego repertuaru.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła