EN

1.12.2023, 14:19 Wersja do druku

Przewodnik widza

Pretekstem do napisania owego tekstu było pewne przypadkowe zdarzenie. Blisko rok temu byłem w stolicy Azerbejdżanu – Baku. Całodniowa wycieczka po okolicy przedłużyła się i nie zdążyłem powrócić do hotelu, aby przebrać się do wieczornego spotkania ze sztuką w tutejszej operze. Niczego nie podejrzewający stanąłem w T-shircie oraz krótkich spodenkach przed wejściem do teatru. A tu niespodzianka. Pisze Benjamin Paschalski.

fot. mat. Filmu Polskiego

Pan wpuszczający twardo powiedział nie patrząc na mój strój i nie wpuścił mnie, abym zasiadł na widowni w celu rozkoszowania się eposem historycznym w ujęciu baletowym. Na nic zdały się prośby, sugestie i tłumaczenie, że teatr to nie kościół. Nic nie pomogło. Odszedłem z kwitkiem. Smutno i żal. Jak to życie pisze swoje scenariusze. Spacerowałem po nabrzeżu podziwiając nowoczesne budynki miasta i myśląc czy widownie są demokratyczne. Pytanie, które sobie należy zadać jest jasne – jak się ubrać, aby wejść do przybytku Melpomeny. Kilka miesięcy temu, podróż busem również na wydarzenie artystyczne, tym razem w Rio de Janeiro. Moi kompani to para Węgrów na stałe mieszkająca w Kanadzie. I powracam do zdarzenia z Baku. Madziarka potwierdza – do teatru trzeba iść elegancko ubranym, bo jest się w nim rzadko i wymaga szacunku. A co w moim przypadku, gdy jestem w nim prawie codziennie, no co drugi dzień? Trudno znaleźć odpowiedź. Traktuję to miejsce jako codzienność, to też strój wydaje się adekwatny taki jak zakładam każdego dnia. I nie widzę nic złego w tym, aby przyjść do instytucji kultury w normalnym ubraniu, bowiem nie wszystkich stać na drogie toalety. Ale zacznijmy od początku. 

Widownia teatralna nieodzownie kojarzy się z wersją filmową Ziemi obiecanej w reżyserii Andrzeja Wajdy. Łódzka socjeta zasiadała w fotelach podrzędnego teatru, w luksusowych strojach, wyszukanych sukniach i schludnych frakach, nie po to, aby uczestniczyć w wydarzeniu, ale by się pokazać. Znamienne są słowa Moryca, który przez lornetkę obserwuje „ile milionów przyszło do teatru”. Bowiem biżuteria wylewała się wręcz z lóż okalających przestrzeń publiczności. I dochodzimy do sedna. Mamy co najmniej dwa rodzaje widzów – tych, którzy przychodzą na spektakl i tych, którzy idą do teatru. Tak jest z każdą sztuką. Ja należę do grupy poszukującej wrażenia artystycznego i nie ma znaczenia czy odbywa się w szacownym Teatrze Wielkim w Warszawie, czy na ulicy w Jeleniej Górze. Przedstawienie jest przedstawieniem. Nie wiem czym różni się kunszt śpiewaka od artysty wykonującego ewolucje na szczudłach na placach i skwerach miast. Jeden i drugi musieli przejść długą drogę, aby dobrnąć do miejsca ukazywania swoich umiejętności. I zatem teatr winien być demokratyczny, otwarty. Gołe męskie kolano i łydka nie winno razić nikogo. Gorzej, że we wspomnianym Azerbejdżanie, obok wchodziły dziewczęta w spódniczkach mini i nikomu to nie przeszkadzało. Dlatego, drodzy widzowie, pamiętajcie – strój dowolny, wszystko zależy od was samych, w jakim celu przychodzicie do miejsc artystycznego spełnienia, a także co jest dla Was ważne. Ludzie spełniają się wielokrotnie w ukazywaniu siebie poprzez ubiór – i bardzo dobrze. Każdy jest indywidualny, oryginalny i niepowtarzalny. Dajmy sobie szansę, rozkoszujmy się sztuką, a nie myśleniem o tym jak wyglądamy. Bądźmy sobą. I tu następuje pewna dwoistość. Z jednej strony owa demokratyczna dowolność, a z drugiej niepisane reguły obecności już w teatrze. Zatem demokracja z narzuconymi wzorcami. Tak postawmy sprawę.

Warto może zwrócić uwagę jak wygląda nasz, przeciętny, krajowy widz. Coś więcej o polskiej widowni teatralnej i jej motywacjach, możemy dowiedzieć się z danych statystycznych. Choć w ostatnich latach, w tej sferze, są one dość skąpe. Z raportu Głównego Urzędu Statystycznego za rok 2022 dowiadujemy się na przykład, że teatry i instytucje muzyczne gościły u siebie 9,3 mln widzów, czyli co czwartą osobę w kraju, zakładając jednorazową wizytę. Bardziej ciekawe jest jednak kim są ci ludzie i dlaczego wybrali się do teatru. Tu szczegółów brak. Wiemy na pewno, że w dużej mierze (28%) były to osoby w województwie mazowieckim, a możemy przypuszczać, że głównie w Warszawie, wyróżniającej się bardzo dużą liczbą teatrów. Nic dziwnego, że to właśnie mieszkańcy stolicy mają uprzywilejowaną pozycję, jeżeli chodzi o dostępność oferty teatralnej. To właśnie na Warszawiakach w 2012 roku przeprowadzono jedno z niewielu badań publiczności teatrów.[1] Choć minęła już dekada warto przyjrzeć się niektórym ciekawym wynikom tego researchu. Największa grupa badanych, bo aż 46% oświadczyła, że do teatru chodzi kilka razy do roku. Co natomiast decyduje o wyborze spektaklu/teatru? Okazuje się, że widzowie są najbardziej zainteresowani znanymi nazwiskami aktorów, ogólną atmosferą miejsca, a przede wszystkim rekomendacjami od znajomych i rodziny. Duża część była właśnie gośćmi swoich najbliższych. Mniej ważne były tożsamości dyrektora teatru, reżysera czy dostępne recenzje. Respondenci stwierdzili też, że bardziej niż teatrem interesują się innymi sferami kultury (kinem, muzyką). Współczesny widz nie wydaje się więc dedykowanym miłośnikiem tej formy sztuki, lecz wybiera ją jako jedną z wielu z szerokiego wachlarza  dostępnych ofert kulturalnych, a wyjście do teatru (a nie na spektakl) to jeden ze sposobów zapełnienia wolnego czasu lub chęci pozostania ,,na bieżąco” wśród swoich znajomych.

Powróćmy jednak do instytucji. Przekraczamy jej próg. I są fakty rzeczy, których nie mogę wybaczyć. To szatnia. Nie po to jest, aby z niej nie korzystać. Pamiętajmy, zostawiajmy okrycie wierzchnie w miejscu dedykowanym, bowiem przeszkadza ono nam samym jak i sąsiadom. Co ciekawe, nie wszędzie spotkamy owe przybytki. Nie ma ich w ogóle w Stanach Zjednoczonych. Podczas musicali należy trzymać kurtki na kolanach, co czasem jest utrapieniem w zimowe wieczory. Nie inaczej jest w Wielkiej Brytanii. Gdy już pojawia się miejsce oddania odzieży wierzchniej to faktycznie jest niewykorzystywane. Zaledwie garstka widzów do niego się udaje. Z niewiadomych powodów publiczność woli gnieździć się ze swoimi płaszczami, kurtkami i futrami na jednym siedzeniu budując własne gniazdko podczas wydarzenia. W Sadler’s Wells – londyńskiej scenie tańca, jest przestrzeń bezpłatna do samodzielnego pozostawienia i zabezpieczenia garderoby. Cóż z tego, bowiem korzystają z niej głównie przyjezdni z zagranicy. Ale tak nie jest w całej Europie. Większość kontynentalna posiada przestrzenie do pozostawiania okryć i duża część odwiedzających z nich korzysta. Pamiętajmy, aby nie spóźniać się do miejsc prezentacji artystycznych. Wielokrotnie mówię, gdy ktoś pojawia się po czasie „pociąg już odjechał” i nie poczeka na spóźnialskich. Nie ma nic gorszego jak grupki wchodzących po czasie, szukających miejsca oraz przepychających się w swoim rzędzie, gdy już trwa akcja sceniczna lub rozbrzmiewają dźwięki muzyki. Pamiętajmy również o wyłączeniu telefonów komórkowych. Kolejna zmora! I ostatnimi czasy coraz częstsze – używanie aparatów podczas wydarzeń. To straszliwie przeszkadza sąsiadom, gdy nagle w ciemności rozbłyska blask ekranu. Trzeba zdecydować: albo telefon, albo wydarzenie. Nie można robić wszystkiego jednocześnie – być na Facebooku, sprawdzać Instagrama, kontrolować pocztę i czytać wiadomości bieżące oraz śledzić zdarzenia kulturalne. Nie! To nie do zaakceptowania.

Zasiadając na widowni pamiętajmy o kilku obyczajowych zasadach. Po pierwsze, przechodźmy przodem w swoim rzędzie, a nie tyłem. Nie każdy musi oglądać nasze pośladki szczególnie mając je na wysokości głowy. Po drugie, jeżeli przychodzimy z partnerką, a jesteśmy płci męskiej, wypada przytrzymać siedzenie. Po trzecie, powiedzmy obok widzowi „dobry wieczór” – aby wprowadzić kompanów w optymistyczny nastrój. Dobrym nawykiem jest kupienie programu, który określa problematykę przedstawienia, zawiera również obsadę, a w operach i baletach czas trwania – dla niektórych kluczowy element widowiska, gdyż unika się pytania – ile jeszcze? Nie podpieramy głowy ręką opartą łokciem na podłokietniku – ten wyraz znudzenia niestety się udziela. Ciekawe rozwiązanie jest w Royal Opera House, gdzie w amfiteatrze nie ma przegrody między miejscami. Należy grzecznie siedzieć i oglądać spektakl. Jeżeli jesteśmy na przedstawieniu muzycznym lub koncercie w filharmonii – przywitajmy brawami dyrygenta. To ukłon dla niego i całej orkiestry.

Jednym z największych problemów pozostaje kwestia, kiedy bić brawo. To kwestia oczywiście umowna, ale obyczajowo utrwalona. W klasycznych spektaklach baletowych klaszcze się prawie po każdym numerze solistycznym czy zespołowym. Jest to nieznośne. Owszem popisy mogą być zjawiskowe, ale powodują wybicie z koncentracji i zaburzenie ciągu opowieści. W operach jest podobnie. Dlatego czasem warto unikać bicia brawo dla zasady, aby zostawić ów efekt dla rzeczywiście zjawiskowego wykonania. Najważniejsza kwestia z oklaskami ma miejsce w filharmonii – dlatego tak ważny jest program do konkretnego koncertu. Posiada on jasno rozpisane poszczególne fragmenty utworów, które tworzą całość. Nie należy bić brawo po poszczególnych częściach, ale dopiero po skończonym całym utworze: symfonii, koncercie skrzypcowym, fortepianowym czy też perkusyjnym. To jedna z najważniejszych zasad życia filharmonicznego. Laik nie zdaje sobie sprawy jak dodatkowy dźwięk wybija z koncentracji, tak ważnej dla perfekcyjnego wykonania muzycznego. Pozwólmy wybrzmieć muzyce bez dodatkowych dźwięków. Jakiś czas temu byłem ze znajomymi na koncercie symfonicznym. Tłumaczę im, że nie bijemy brawo w trakcie, tylko po skończeniu. Jedna z koleżanek twardo uderzała w dłonie. Pytam – dlaczego to robiłaś? Odpowiedź – bo mi się bardzo podobało. Zgłupiałem. Jak chcesz ukoronować wykonawców poczekaj do końca. Oni nie uciekną. Dodatkową negatywną „atrakcją” koncertów symfonicznych jest kaszel. Jeżeli jesteś chory, zostań w domu. Non-stop wydobywanie chrapliwego dźwięku z gardła niweczy piękno wykonania, irytuje widzów, którzy zamiast rozkoszować się muzyką, myślą tylko kiedy skończy się ta seria niczym z karabinu maszynowego. 

Przerwa to ulubiony czas osób, które przychodzą nie na spektakl, ale do teatru. Niektóre sceny prześcigają się w atrakcjach bufetu. Standardem jest alkohol, który staje się stałym atrybutem artystycznej pauzy. Moje koleżanki, zabrane raz na wydarzenia festiwalu w Salzburgu, gdzie obowiązują – tak, tak to chyba jedyne miejsce na świecie, w którym dalej jest owa niepisana zasada – galowe toalety, nie mogły doczekać się przerwy w Tosce aby skosztować Prosecco. Cóż, że smakuje wszędzie tak samo, ale miejsce robi swoje. W teatrach obszaru niemieckojęzycznego, ale i u nas częściej, między innymi w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, popularne jest złożenie zamówienia przed spektaklem, aby wybór czekał w pauzie na dedykowanym stoliku. Bufety są dobrze zaopatrzone. To nie tylko ciastka, ale również selekcja kanapek i drobnych finger-foodów. Jeszcze przed przemianami roku 1989, jak opowiadała moja babcia, po wizycie w Moskwie, Teatr Bolszoj posiadał najlepszy wyszynk w mieście. Nie dziwi więc, że wytrawna publika, po ostatnim akordzie biegła kosztować szampana i kawiorowe przysmaki. Dawne czasy, ale dziś się raczej wiele nie zmieniło. Wielka Brytania posiada swoistą, bardzo ciekawą teatralną tradycję gastronomiczną wywodzącą się prawdopodobnie z popularnej w tym kraju tradycji teatru music halls. Dla widza spoza Wysp może to być dziwny widok, ale tuż po opadnięciu kurtyny po pierwszym akcie, na sali audytorium pojawiają się pracownicy teatru z tacami lub wózeczkami pełnymi lodów w kubeczkach. Dokładnie tak, lody jedzone w przerwie spektaklu lub nawet po rozpoczęciu drugiej części to nieodzowny element wieczoru w większości teatrów. Czemu właśnie lody? Początki tej tradycji owiane są tajemnicą. Alistair Smith badający tę zagadkę na łamach Guardiana w 2011 roku wysunął kilka teorii. Zwyczaj ten, może być związany ze szwajcarskim biznesmenem Carlem Gattim, któremu przypisuje się wprowadzenie lodów do szerszej konsumpcji w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie XIX wieku. Pan Gatti zajmował się również zarządzaniem kilkoma music halls – żyłka do interesów mogła mu pomóc połączyć te dwie działalności. Bardziej prozaicznym wytłumaczeniem jest po prostu fakt, że lody to znacznie cichsza przekąska niż popcorn czy chipsy. Nie trzeba się martwić, że głośne chrupanie lub nieprzyjemny zapach będzie przeszkadzał naszym sąsiadom na widowni. Wiele starszych brytyjskich teatrów nadal nie posiada wszystkich nowoczesnych udogodnień, takich chociażby jak klimatyzacja. Lody są więc znakomitym sposobem na ochłodzenie w dusznej sali w połowie wieczoru. Jeżeli już jeść, to lody wydają się niezłym wyborem. Niektórzy narzekają na bardzo wysoką marżę nakładaną na lody (i alkohol) w teatrach – cena w Londynie oscyluje około 4 funtów za porcję. Jednak większość i tak decyduje się na tą orzeźwiającą przyjemność. Ciekawostka: według marki Loseley, dostarczającej lody do teatrów od dekad, to wanilia pozostaje ulubionym smakiem publiczności. Jeden z moich znajomych dyrektorów teatru zawsze mówił. Spektakl bez przerwy jest stracony – bufet nie zarobi, przychodu brak. Może to i przewrotne. Ale należy pamiętać, że instytucje kultury, to dla sporego odsetka miejsca spotkań, a nie tylko artystycznych przeżyć. Aby nie być gołosłownym angielski festiwal w Glyndebourne  odbywający się w porze letniej jest przeżyciem niesamowitym. Każdy spektakl posiada jedną przerwę, która trwa około półtorej godziny. Wówczas można korzystać z restauracji, ale większość widowni przybywa ze swoimi koszami piknikowymi, które rozkłada na licznych zielonych polanach pośród pasących się owiec. Widok urokliwy, gdy przed widowiskiem muzycznym, w okolicznych stawach widać chłodzące się szampany po kilkaset funtów każdy. To połączenie luksusu i świata opery. A chyba one bez siebie nie mogą istnieć. 

Powróćmy na widownię, gdy już pauza skończona. Przedstawienie trwa dalej, ale pamiętajmy w jego trakcie nie otwierajmy cukierków, gdyż szelest papierków jest nie do zniesienia dla sąsiadów. Również nie sięgajmy po leki, gdyż ich wyciskanie z listka może doprowadzić do szału. Z pamiętnika teatromana przychodzi do głowy jeszcze jeden kobiecy nawyk. Zabawa suwakiem torebki. Dźwięk irytujący. Gdy już zmierzamy do finału. Czas na oklaski. Co kraj to obyczaj. W Rosji solistki i soliści baletu oklaskiwani są w nieskończoność, kurtyna idzie w górę milion razy. A następnie rozpoczyna się korowód wychodzenia przed nią. Trwa to wieki, a że klakierzy mają co robić to nie ulega wątpliwości. W Wielkiej Brytanii jest odwrotnie. Brawa są krótkie, ale siarczyste. W naszym kraju nastała dziwna maniera – notorycznego wstawiana po zakończonym spektaklu. Owego obyczaju nie było jeszcze kilkanaście lat temu. A owacja na stojąco miała miejsce niezwykle rzadko. Ta tradycja podnoszenia się z foteli, po zakończonym widowisku, przyszła chyba do nas z Białorusi. Tam od razu się wszyscy podrywają z krzeseł. Jeden ze znajomych reżyserów, z tegoż kraju, żartował kiedyś, że zrobi spektakl, aby nikt nie mógł wstać. Miało to mieć miejsce w piwnicy z niskim sufitem. Co prawda nigdy on nie powstał, ale przestroga i apel tak. Nie ma konieczności podnoszenia się, bo to tylko rzecz gustu, a nie tradycja teatralna. A będąc szczerym, zaledwie garść prezentacji zasługuje na najwyższe uhonorowanie. 

I na koniec rozpoczyna się wyścig do szatni. Nie w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, bo większość z niej nie korzysta lub jej nie ma, ale w naszym kraju to niczym wielka Pardubicka. A tu też należy się spokój i wyciszenie. Wieczór udany to czas przed przyjściem do opuszczenia miejsca prezentacji. Nie warto się irytować, gdyż każdy otrzyma swoje odzienie wierzchnie. Najciekawiej zaczyna się po wizycie w teatrze, filharmonii, gdy kompani wspólnie spędzający czas, winni omówić to, co zobaczyli. Ja niestety mam pecha. Spotykam ludzi, którzy stosują wytrychy komunikacyjne – „muszę to przemyśleć, wrócimy do tego” i oczywiście to jest na wieczne nigdy. Drugi typ to wątki poboczne – co działo się na widowni, może ktoś nie zdjął zupy z gazu, a ktoś zostawił włączone żelazko. Ucieczka od meritum tego co się widziało jest powszechna. To trochę konsekwencja braku edukacji kulturalnej i ogólnej wiedzy o otaczającym świecie. Najlepiej unikać owej dyskusji udając się do pobliskiej knajpki, alby rozkoszować się frykasami stołu, którego uroki zastępują rozmowę o sztuce. A alkohol wprowadza w dobry nastrój, a gdy zapytasz za rok co myślisz o spektaklu, który widzieliśmy wspólnie, odpowiedź będzie jedna – krzesła były niewygodne. 

Może powyższy tekst zawiera wiele subiektywnych spostrzeżeń, ale pisany jest życiem czterdziestu trzech lat na widowniach teatralnych. Od pierwszego spektaklu Urodziny słonia w warszawskim Teatrze Lalka do dzisiejszych podróży na kraniec świata. Co kraj, to obyczaj, co teatr, to nowe doświadczenia. Ale drodzy czytelnicy, pamiętajcie – to wy decydujecie czy idziecie do teatru, czy na spektakl, co jest waszym celem. Ale pamiętajcie również, że obok też siedzi człowiek, który może odmiennie myśleć i spędzać czas. Na tym polega demokracja w teatrze. Szacunku do samego siebie i innych. Ale przede wszystkim zrozumieniu sztuki scenicznej jako najbardziej społecznej ze sztuk, gdzie dochodzi do spotkania ludzi na scenie z widownią i tejże między sobą. 

[1] Raport Badanie Publiczności Teatrów w Stolicy, Karol Wittels et al. 2012, Fundacja Generacja TR Warszawa, Fundacja Obserwatorium, Instytut Teatralny, TR Warszawa.

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne