„Don Giovanni” W. A. Mozarta w reż. Wojciecha Adamczyka w Operze Lubelskiej. Pisze Adam Czopek na stronie okoliceopery.pl.
Opera Lubelska dużym nakładem sił i środków wystawiła "Don Giovanniego" W.A. Mozarta w reżyserii Wojciecha Adamczyka, który przeniósł akcję w lata dwudzieste XX wieku i umieścił ją we włoskim środowisku filmowym. Świetnie w koncepcję reżysera wpisali się scenograf, Marek Chowaniec tworząc z niezwykłą swobodą interesującą przestrzeń sceniczną oraz Maria Balcerek projektantka kostiumów utrzymanych w stylu epoki. To oni zadbali by na scenie panował klimat wspomnianych lat. Swoistą wisienką na tym torcie okazał się jeżdżący po scenie kabriolet z epoki oraz pistolety, z którymi paradowała większość bohaterów.
Akcja zaczyna się już podczas uwertury, kiedy ekipa filmowa kręci scenę horroru, w której wyłania się z grobowca jakiś koszmarne monstrum i atakuje leżąca w łóżku kobietę – stop, cięcie zapalają się światła i ekipa gratuluje sobie udanego ujęcia. Dalej to już jest jak w libretcie Lorenzo Da Ponte, każda scena, każdy epizod, zgodne z autorskimi didaskaliami. Dopiero na końcu przedstawienia, kiedy scena jest już pusta, w jej tyle pojawia się świecący napis HOLLYWOD, ma to uświadomić widzowi, że był świadkiem filmowego ujęcia tematu. Reżyser dość zgrabnie i logicznie pod względem dramaturgicznym, przenosi akcję z miejsca na miejsce i rozwiązuje kolejne sytuacje sceniczne. Jednak nie uchroniło go to przed zastojem i spadkiem dynamiki akcji, szczególnie w pierwszym akcie. Drugi akt był pod tym względem znacznie lepszy. Na osobne słowa uznania zasługuje konstrukcja finału, kiedy głównego bohatera pochłania piekło. Szkoda tylko, że w tym momencie chórowi zabrakło tego potężnego brzmienia, co podnosi dramatyczną wymowę całej sceny.
Jednak ciężar starań o sukces tej premiery spadł przede wszystkim na śpiewaków, odtwórców głównych partii. Tutaj na pierwszy plan wysunął się Rafał Siwek w roli dostojnego Komandora zachwycający sposobem prowadzeniem głosu i kreowania postaci. Daniel Mirosław w roli tytułowego uwodziciela na początku jakoś nie budził mojego entuzjazmu, jednak w okolicy słynnego duetu z Zerliną „La ci darem la mano” jakby „złapał wiatr w żagle” i już do finału tworzył sugestywną i pełną życia postać swojego bohatera. Interesujący obraz Leporella, służącego Don Giovanniego, stworzył Dariusz Machej, szkoda tylko, że w arii „katalogowej” niezbyt radził sobie z szybkimi tempami, przez co aria wypadła trochę blado i mało przekonywująco. Trochę w tym winy reżysera, który nie miał pomysłu jak ją rozegrać. Mocny atutem premiery okazały się trzy panie Aleksandra Łaska (Donna Anna), Karina Skrzeszewska (Donna Elwira) i Dorota Szostak-Gąska, każda świetna – tak pod względem wokalnym, jak i aktorskim – w swojej roli. Panowie Łukasz Skrobek (Masetto) i Piotr Maciejowski (Don Ottavio) okazali się wyraziści aktorsko i sprawni wokalnie.
W moim odczuciu muzyce Mozarta pod batutą Vincenta Kozlovksy’ego zabrakło należnej elegancji i finezji, przez co chwilami brzmiała mało wyraziście i zbyt ciężko. W interpretacji dyrygenta zabrakło też tej ważnej równowagi, kiedy w muzyce dochodzą do głosu naprzemiennie lekkie i dramatyczne brzmienia.
Mimo tych delikatnych zastrzeżeń premierę "Don Giovanniego" na scenie Opery Lubelskiej, którą charakteryzowało bogactwo rozwiązań reżyserskich i scenograficznych, należy przyjąć z uznaniem dla sprawności wszystkich jej zespołów.