„Widok z okna” Volkera Schmidta w reż. Pameli Leończyk w Teatrze Lalka w Warszawie. Pisze Marek Zajdler na stronie NaszTeatr.
„Czy to na pewno jest spektakl dla dzieci?” – zapytał na oko 12-letni chłopak z trzeciego rzędu chwilę po pierwszym „zajebiście”, pociąganiu wina z flaszki przez młodocianych bohaterów i scenicznej awanturze z bronią, w której nastolatka groziła „zdechnięciem” starszej kobiecie. Faktycznie Teatr Lalka nieco zszokował młodą publiczność nie przyzwyczajoną do mówienia w przybytku kultury współczesnym młodzieżowym językiem czy przedstawiania ich problemów tak otwarcie i bezpośrednio. Pamela Leończyk zaraz po realizacji świetnej skądinąd „Zimowej Opowieści” w stołecznym Teatrze Powszechnym przybyła do Lalki i o dziwo wcale nie stonowała języka wystawiając prapremierowo zaangażowaną społecznie sztukę Volkera Schmidta „Widok z okna” w tłumaczeniu Ireny Dębek. Do realizacji sztuki napisanej z myślą o młodzieży zaprosiła stałych współpracowników – kostiumy i połyskującą delfinią scenografię przygotowała więc Magda Mucha, a klimatyczną, pobrzmiewającą westernowo muzykę skomponowała Magdalena Sowul. Reżyserią światła wydobywającego magię ze scenografii zajął się mający bogate doświadczenie w teatrze lalkowym Damian Pawella.
Piętnastoletnia Zuza i jej niepełnosprawny intelektualnie brat Grzegorz, zwany Gnojkiem uciekają z domu i włamują się do domu sąsiadki. Mocno zbuntowaną, nad wiek dojrzałą nastolatkę odgrywa naturalnie i z dużą swobodą Magdalena Pamuła, wyluzowana, krnąbrna i mająca w zasadzie niemal na wszystko wywalone. Na pewno nie jest aniołkiem, ale pochodząc z trudnego domu nie bardzo miała właściwe wzorce. Zdarzyło się jej więc „wyzerować kiedyś pół litra jakby to był soczek”, jara jointy, a konwenanse ma w głębokim poważaniu. Słowem – trudna z niej nastolatka, w dodatku na prostej drodze do wpakowania się w kłopoty. Jej oczkiem w głowie jest młodszy brat, w którego z wyczuciem i dużym poczuciem humoru wciela się aktor Teatru 21, Daniel Krajewski. Jego także mogliśmy wcześniej oglądać na deskach Powszechnego w udanej adaptacji „Co gryzie Gilberta Grape’a?”. Obecność aktora z zespołem Downa przydaje sztuce autentyczności, uwrażliwia i rezonuje wśród młodej publiczności skomplikowaniem relacji siostrzano-braterskich. Zuza opiekuje się Gnojkiem wobec indolencji rodziców, bawi się z chłopakiem w western, znajduje mu zajęcia, uczy świata i na ile potrafi chroni przed agresją ojca. Bo właśnie przemoc domowa w jej dość drastycznej odsłonie jest powodem ucieczki rodzeństwa z domu. Chłopak poniżany, bity i katowany przez ojca nie potrafił mu się przeciwstawić – więcej, siebie i swoją niepełnosprawność wini za ten stan rzeczy usprawiedliwiając kolejne wyzwiska, razy czy gaszone na skórze papierosy. Poniewierana i zastraszona matka nie kiwnie palcem, sama jest ofiarą męża-tyrana.
Na dwoje uciekinierów natrafia w swym salonie wracająca wcześniej z wakacji emerytowana pianistka, mająca delikatnego hopla na punkcie delfinów i rozmów z kwiatami, pani Kapusta. Oczywiście zna z widzenia dzieci sąsiadów, dlatego jej reakcja nie jest histeryczna, niemniej jednak wobec włamania nastolatków do domu zachowuje iście stoicki spokój. Niestety tak jak Zuza i Gnojek wydali mi się w swoich zachowaniach i relacji naturalni, tak pani Kapusta Anety Harasimczuk uderzyła swoją sztucznością. Tak jak „dzieciaki” w odważnej interpretacji aktorskiej przeniesieni zostali żywcem z charakternego teatru zza Wisły, tak ich nowa opiekunka swą łagodnością, prawieniem komunałów i wyraźną artykulacją utkwiła korzeniami głęboko w teatrze dla dzieci. Być może taki był cel – zderzenia dwóch całkowicie odrębnych światów, zwłaszcza, że pani Kapusta nie miała nigdy dzieci i nie bardzo potrafi się z nimi obchodzić. Niemniej jednak jedna z kluczowych scen, gdy zastraszone „laniem” dzieci kulą się ze strachu pod padającymi niefrasobliwie słowami straciła przez to na sile. Zabrakło ostrego tonu, tupnięcia nogą, może nawet krzyku. Było drobne, niemal dobrotliwe pogrożenie palcem starszej pani, które spotkało się z nieoczekiwanie gwałtowną reakcją tak buńczucznych przed chwilą nastolatków.
Wobec wyraźnego strachu rodzeństwa przed powiadamianiem rodziców czy policji, pani Kapusta ulega im i pozwala zostać u siebie. Wkrótce jej dom stanie się bezpieczną przystanią dla rodzeństwa, a ona sama pozna traumatyczne losy dzieciaków, które od lat obserwowała przez tytułowe okno, ale odwracała głowę. Bo to nie jej sprawa, bo nie należy się mieszać, bo nie powinno się wtrącać. Gdy komukolwiek, a zwłaszcza dzieciom dzieje się krzywda, nie tylko powinno, ale wręcz trzeba się wtrącić – mówią ze sceny twórcy. Bierność i obojętność to najgorszy grzech naszych czasów. „Dlaczego przyszliśmy tutaj?” – pyta Zuza – „Powiem pani. Bo nikt nie przyszedł do nas. Bo żaden z naszych cholernych sąsiadów nam nie pomógł”. Mocne. Jak wiele słów, które padają w tym spektaklu.
Żeby złagodzić nieco traumy i brutalny obraz rodziny Pamela Leończyk nie stroni od dowcipnego humoru i prowadzi akcję w stronę happy endu. Dialog międzypokoleniowy nawiązany zostaje poprzez muzykę Chopina, ale i ekspresyjną piosenkę świetnie wykonaną przez Magdalenę Pamułę. Bliska relacja, a wkrótce przyjaźń pani Kapusty z dziećmi, jej wspomnienia i życiowe lekcje dadzą im wsparcie oraz siłę. Grzegorz odnajduje nową pasję i nieoczekiwany talent, a przyszłość jawi się w jasnych barwach. Pal licho martwiących się rodziców, mieli już swoją szansę. No cóż, jest tu sporo naiwnego idealizowania, ale w końcu to spektakl w teatrze dla dzieci, o czym przypominają wysmakowane poetycko sceny koncertu fortepianowego i delfinoterapii. Zostaje nadzieja na lepsze jutro. I przestroga czy raczej wezwanie, by dzwonić po pomoc, gdy ktoś obok doznaje cierpienia.
Przesłanie to godne pochwały, a jednak Volker Schmidt obudował je taką ilością ważnych młodzieżowo tematów, że mimowolnie stępił przygotowane ostrze. Współczuję trochę nauczycielom, którzy omawiać będą z wychowankami spektakl, bo choć od przybytku głowa ponoć nie boli, tak w tym wypadku migrena jest niemal pewna. Alkohol, palenie, narkotyki, język nienawiści, używanie broni, molestowanie seksualne, homoseksualizm, systematyczność w nauce, a nawet higiena uzębienia – brakuje tylko kwestii nadużywania ekranów i mielibyśmy komplet. Sprawiało to wrażenie wciśniętego na siłę taniego dydaktyzmu. Czasem mniej znaczy lepiej.
„Widok z okna” w Teatrze Lalka jest sztuką ważną i potrzebną, krzyczącą o empatię, o uwagę, o troskę i zauważanie drugiego człowieka. O szacunek i godność dla niepełnosprawności. O nieodwracanie głowy i cywilną odwagę. Austriak Volker Schmidt napisał tekst w 2006 roku, dwa lata przed wybuchem wstrząsającej sprawy Josefa Fritzla. Od tamtego czasu zmieniło się naprawdę wiele, a powracające medialne doniesienia sprawiają wrażenie, że patrząc przez okno nie przymykamy już oczu. Interweniujemy, zgłaszamy, nie jesteśmy obojętni. A może to tylko wierzchołek góry lodowej? Pamela Leończyk uczula i nawołuje do reagowania mówiąc do młodego pokolenia zrozumiałym, zabarwionym humorem i bliskim im językiem. Czy miejscami nie za dosadnym? Nie wiem - mi ciężko pogodzić się ze słowną brutalnością na teatralnej scenie dla dzieci. Widać jestem wczorajszy. Do młodzieży wyraźnie przemówiło. A jednak pamiętając o tym bardzo ściśle przestrzegałbym wytyczonej dla spektaklu granicy wieku.