„Nauka pływania” Magdaleny Drab w reż. Evy Rysovej w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Urszula Markowska w portalu Tramwaj Słupski.
„Nauka pływania” Magdaleny Drab w reżyserii Evy Rysovej, otwierająca bieżący sezon Nowego Teatru w Słupsku, to spektakl, który kieruje spojrzenie widza ku tematowi nieuniknionemu, a zarazem wciąż spychanym na margines – starości.
W świecie, który celebruje młodość, sprawność i nieustanny ruch, Drab przypomina o chwili, gdy ciało zaczyna tracić posłuszeństwo, a marzenia – zamiast gasnąć – stają się tym cenniejsze, im trudniej je spełnić. To nie jest dramat o „innych”, o odległej grupie społecznej, lecz o nas wszystkich – o przyszłości, którą wolimy odsuwać, dopóki nie musimy spojrzeć jej w oczy.
Tekst wyróżniony w konkursie Dramatopisanie Instytutu Teatralnego otwiera przestrzeń, w której teatr staje się miejscem szczególnym: miejscem konfrontacji z tym, co najtrudniejsze – przemijaniem, samotnością, pragnieniem bliskości. Ale też miejscem, gdzie wśród groteski i ironii rodzi się czułość, a śmiech nie usuwa powagi, lecz ją dopełnia.
Scenariusz Magdaleny Drab osadza akcję w przestrzeni z pozoru banalnej – na pływalni. To właśnie tam spotykają się jacyś: Krystyna, Maria, Janina, Elżbieta i Andrzej: postaci o imionach zwyczajnych, a jednak obciążone doświadczeniem, w którym łatwo rozpoznać własne odbicia. Przybywają, by nauczyć się pływać, marząc jeszcze o wyjeździe nad morze. Lecz szybko staje się jasne, że nie chodzi o wodę ani o wakacyjną podróż – że cała ta lekcja jest raczej instrukcją obsługi życia: jak nie utonąć, kiedy marzenia stają się coraz bardziej kruche, a samotność boleśnie realna.
Nieobecność Elżbiety, która miała wprowadzić bohaterów w elementarz pływania, otwiera fabularną pustkę, w którą natychmiast wdzierają się inne napięcia. Janina wikła się
w nieoczekiwany romans z jedynym mężczyzną na basenie, Andrzejem, co wnosi do narracji odcień pragnienia i niespełnienia. Jeszcze wyraźniej wybrzmiewa relacja sióstr – Marii i Krystyny – dramatycznie naznaczona przeszłością. Maria, młodsza, przez całe życie dźwiga ciężar wdzięczności za możliwość studiowania, która opłacona została wyrzeczeniami rodziny. Krystyna, starsza, nigdy nie pozwoliła jej o tym zapomnieć. Toksyczna dynamika wzajemnych wyrzutów i zobowiązań pokazuje, że nawet w późnym wieku nie potrafimy uwolnić się od dawnych urazów – że starość nie usuwa z pamięci rachunków, lecz przeciwnie: nadaje im jeszcze większą intensywność. A nad wszystkim – z pozorną dyskrecją – czuwa młody Ratownik. Pilnuje regulaminu, powtarza zakazy, a zarazem pozostaje figurą kontrastową: emblematem młodości w otoczeniu starzejących się ciał. Jego obecność, niby nieistotna, ma znaczenie symboliczne – przypomina, że starość nigdy nie istnieje w próżni, lecz zawsze w relacji do młodości, która patrzy, ocenia i pozostaje świadkiem. Ten kontrast nie tylko wzmacnia dramaturgię, ale i unaocznia widzowi, że przemijanie jest wpisane w nasze życie od samego początku.
Eva Rysová zmierzyła się z tekstem trudnym – zarówno formalnie, jak i tematycznie. Mogła ulec pokusie inscenizacji ciężkiej, przepełnionej cierpieniem. Tymczasem jej praca reżyserska zdaje się iść tropem równowagi – ironia rozprasza nadmiar patosu, komediowe akcenty pozwalają widzowi oddychać, a jednak dramatyczny ciężar pozostaje obecny, niczym głębia pod powierzchnią wody. Dzięki temu spektakl – choć długi – nie nuży. Narracja płynie równym nurtem, a każde zatrzymanie ma swoje uzasadnienie i sens.
„Nauka pływania” staje się tu opowieścią filozoficzną – o ludzkiej kondycji, która nieustannie zmaga się z czasem, ciałem i samotnością. Starość jawi się nie jako koniec, lecz jako kolejna, równie ważna faza życia: pełna wspomnień, rozliczeń, ale i niegasnących pragnień. Drab i Rysová wspólnie odsłaniają paradoks tej kondycji: że u kresu wciąż chcemy kochać, śnić, dotykać, być blisko. Że nauka pływania – w sensie dosłownym i metaforycznym – to nie droga ku mistrzostwu, lecz wysiłek, by nie utonąć. To spektakl, który pozwala zobaczyć starość nie tylko jako biologiczną konieczność, lecz także jako doświadczenie głęboko ludzkie, a zarazem odsłaniające bezbronność wobec przemijania.
Na szczególne podkreślenie zasługuje obsada. Tekst o seniorach powierzono aktorom, którzy sami są już dojrzałymi twórcami – i właśnie dzięki temu ich kreacje brzmią jak prawda, a nie teatralna konwencja.
Ewa Pająk i Dorota Lulka udźwignęły ten tekst z niezwykłą świadomością jego ciężaru, nadając mu zarazem lekkości i szczerości. Dzielnie sekundowała im Bożena Borek. Ich obecność na scenie była nie tylko interpretacją postaci, lecz także gestem odwagi – wszystkie aktorki niemal przez cały spektakl występują w strojach kąpielowych.
To niełatwe wyzwanie, bo odsłania nie tylko ciało, ale i konfrontuje widza z tym, jak patrzymy na dojrzałość. A jednak właśnie w tym tkwi siła – ciało dojrzałe, inne niż młodzieńcze, pozostaje piękne i prawdziwe. I to właśnie ta prawda staje się jednym z najważniejszych komunikatów spektaklu.
Krzysztof Kluzik zaskoczył mnie szczególnie. Dotąd przypisywałam go raczej do repertuaru fars, w „Nauce pływania” pokazał zupełnie inne oblicze. Był skupiony, nieprzerysowany, oddany swojej roli – pełen dyscypliny i uważności. Wielkie brawa należą się za tę metamorfozę, która potwierdza jego dobrą formę w ostatnim czasie.
Nie sposób pominąć Kariny Krzywickiej, która wniosła do spektaklu jedne z najbardziej przejmujących emocji. Jej scena rozmowy z jeżem – finałowa, intymna, rozpięta między lękiem, stratą a czułością – była jednym z najbardziej poruszających momentów przedstawienia. Opowiedzieć o żałobie i stracie tak, by nie obciążyć widza ciężarem, a jednocześnie uczynić go towarzyszem tej opowieści – to rzadki dar. Pająk potrafiła
to zrobić, a jej partnerem scenicznym stał się nie tylko uratowany jeż, lecz także każdy z nas na widowni.
Rysová i zespół twórców postawili na prostotę. Scenografia nie przytłacza ani nie odciąga uwagi, to po prostu basen, na którym rozgrywa się opowieść. Rekwizyty w tym spektaklu stają się pretekstem do rozładowania emocji: gdy ciężar opowieści zaczyna być nieznośny, pojawiają się mydlane bańki, gumowe kaczki, makarony czy zwykłe klapki. Te drobiazgi nie są banalnym dodatkiem, lecz świadomym gestem.
Nie jest to jednak przedstawienie całkowicie pozbawione rys. Zdarzają się momenty dramaturgicznie mniej nośne, w których napięcie wyraźnie opada, a partie komediowe – choć wpisane w strukturę tekstu – nie zawsze uzyskują należytą temperaturę sceniczną. Być może źródłem tych nierówności jest sam charakter materiału dramatycznego: gęstego, rytmicznie wymagającego i obciążonego wielością znaczeń, które domagają się od aktorów najwyższej koncentracji. Być może spektakl, w swej premierowej fazie, potrzebuje jeszcze czasu, aby osiągnąć pełną płynność rytmiczną i komediową ostrość.
Decyzja o poprowadzeniu całości bez przerwy jawi się jednak jako wyjątkowo trafna – pozwala utrzymać odbiorcę w stanie nieprzerwanego zanurzenia, nie rozprasza skupienia i chroni przed utratą dramaturgicznego napięcia, które w tej inscenizacji stanowi jedną z jej największych wartości.
A właśnie dzięki temu skupieniu spektakl otwiera przestrzeń dla widza – przestrzeń trudną i rzadką. To mierzenie się z tematem, o którym nadal nie umiemy otwarcie rozmawiać. Nie umiemy przyjąć starości, boimy się jej, odpychamy ją od siebie, staramy się nie zagłębiać w nią, by nie dostrzec, że jest drogą ku końcowi. Tekst Drab jest przejmujący właśnie dlatego, że obnaża nie tylko nasze lęki, ale też definiuje nasze zbiorowe podejście
do przemijania. A spektakl – przynajmniej mnie – zostawił z refleksją o tym, jak sama postrzegam starość, jak próbuję ją oswoić i jak – świadomie bądź nie – przygotowuję się na jej nadejście.
„Nauka pływania” przypomina, że teatr bywa jednym z nielicznych miejsc, w których możemy bezpiecznie spojrzeć na to, czego się obawiamy, i wypowiedzieć to, co zwykle spychamy w milczenie. W chlorowanej wodzie basenu odbija się przecież nie tylko obraz starości, ale i pytanie o to, jak każdy z nas przygotowuje się do własnego kresu. To nie jest opowieść o innych – to opowieść o nas samych. Teatr, jak soczewka, skupia nasze doświadczenia i lęki, pozwalając przeżyć je wspólnie, w obecności drugiego człowieka. Dzięki temu to, co jednostkowe, staje się zbiorowym przeżyciem – a scena zamienia się w lustro, w którym rozpoznajemy własne odbicie.
Właśnie w tym tkwi jego siła: teatr nie daje prostych odpowiedzi, ale stwarza przestrzeń, w której możemy pytać – o sens, o przemijanie, o miłość i samotność, o to, co zostaje, kiedy odpadają złudzenia. „Nauka pływania” czyni to z niezwykłą finezją: obnaża śmieszność, ale nie ośmiesza; odsłania kruchość, ale nie odbiera godności. Pozwala widzowi śmiać się i milczeć, uśmiechać się i płakać, a przede wszystkim – zastanowić się nad własną drogą.
I może właśnie dlatego z tego spektaklu wychodzi się nie tyle rozbawionym czy wzruszonym, ile głębiej świadomym. Świadomym, że teatr, jeśli jest prawdziwy, potrafi nas zatrzymać w biegu i skłonić do spojrzenia w stronę pytań, których na co dzień wolimy nie zadawać.
„Nauka pływania” to przedstawienie, które warto zobaczyć – nie tylko ze względu na kunszt reżyserski czy aktorską prawdę, ale dlatego, że przypomina, czym teatr powinien być: miejscem, gdzie spotykamy nie fikcję, lecz samych siebie.