„Bajadera” w chor. Natalii Makarowej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
„Bajadera”, podzielony na trzy części klasyczny utwór romantyczny, jako pełna namiętności, baletowa opowieść o egzotycznej miłości, napisana do libretta Mariusa Petipy i Siergieja Chudiekowa, może śmiało konkurować z „Jeziorem łabędzim” Piotra Czajkowskiego, „Giselle” czy nawet „Don Kichotem”. A przynajmniej na pewno dzieje się tak w przypadku inscenizacji, którą w 2004 roku przygotowała Natalia Makarowa, a która teraz została zaprezentowana w ramach XIV Dni Sztuki Tańca w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
W zasadzie nieszczęśliwy dramat rozgrywa się tu między zaledwie kilkoma postaciami, z których na pierwszym planie zawsze pozostaje wojownik Solor (w tej roli, tak jak niegdyś Maksim Woitiul, dzisiaj zachwyca Vladimir Yaroshenko) i dwie kobiety: Nikija, bajadera, tancerka świątynna (Chinara Alizade) i Gamzatti, córka radży (Evelina Godunova). Są jeszcze dwaj ważni protagoniści (Wielki Bramin – Wojciech Ślęzak i Radża – Gregor Giselbrecht), ale bardziej dla samej narracji niż dramatycznego pokazywania uczuć targających bohaterami w samym tańcu. Ale jednak największym atutem tego zachwycającego swym pięknem spektaklu są sceny zbiorowe i ich komponowanie w sceniczne sekwencje. Wszystko w tym klasycznym melodramacie osadzone jest w orientalnym klimacie, który w bardzo wyrazistym tonie oddany jest w scenografii Jadwigi M. Jarosiewicz. Zwłaszcza w dużej urodzie kostiumów, przepięknych w kolorystyce, zwiewnych i oddających całym wachlarzem barw atmosferę panującą na indyjskich dworach.
W partiach tańczonych przez Alizade, jakby w lirycznej ekspresji unoszącej się nad sceną, bardzo dobrze zostały wyeksponowane jej marzenia o wielkiej miłości, pełne romantycznych uniesień, pożądania i wiary w uczucia Solora. Temu jednak Radża każe spozierać w kierunku czarującej księżniczki, co tenże czyni nawet bez większego sprzeciwu. Pałacowy bieg wytwornego życia i budowanie jutra z Gamzatti pozwala przystojnemu rycerzowi zapominać o złożonym wcześniej innej kobiecie przyrzeczeniu. Tym samym wzrasta tęsknota i rozpacz porzuconej ukochanej, co w pełnym wzruszenia i harmonii tańcu pokazuje Alizade. Bardziej niż niezręczną sytuację i bezlitosne zamierzenia próbuje jeszcze ratować Wielki Bramin, ale nic nie zmieni biegu wydarzeń. Nikija przypłaci śmiercią taniec, który będzie musiała wykonać podczas zrękowin Gamzatti z Solorem. Nie jest to jednak przyczynkiem do zakończenia tej orientalnej opowieści, wszak wywodzi się ona z indyjskiej baśni, a w baśniach jak wiadomo wydarzyć się może wszystko nawet wbrew logice czy jakiemukolwiek prawdopodobieństwu. Stąd też szczęście młodej pary nie będzie trwało zbyt długo. Bajadera nie pozwoli Solorowi o sobie zapomnieć. Będzie go prześladowała pojawiając się nie tylko w jego urojeniach sennych i przywidzeniach, ale również podczas ceremonii ślubnej, która zaskakującym wyrokiem niebios nie połączy węzłem małżeńskim stojących przed ołtarzem kochanków, ale indyjskiego Casanowę powróci objęciom porzuconej i tragicznie zmarłej hinduskiej tancerki. Bajadera, wbrew cierpieniu i smutkowi, które przeżywa jako odrzucona kobieta, zdaje się do końca wierzyć w siłę miłości, by w finale połączyć się z ukochanym.
Jest w tym przedstawieniu, dzięki jego uroczym walorom inscenizacyjnym, duża dawka autentycznej widowiskowości, która ma wręcz magiczny charakter. Ale przecież jak w każdym balecie najważniejszy jest taniec. Artyści Polskiego Baletu Narodowego wznoszą się w tym spektaklu na wyżyny swoich umiejętności, które są wyrazem ich nie tylko technicznego, warsztatowego, ale i aktorskiego przygotowania. Owszem, jest w tym pewna plakatowość wyrażanych emocji, zwłaszcza w partiach narracyjnych, ale i ona sprawia tym razem wrażenie naturalnej, niewymuszonej i głęboko przeżytej. Zaskakuje też absolutna perfekcja każdego wykonania, która objawia się niesamowitą wręcz koordynacją i synchronizacją ruchową całego zespołu. Prawdziwym brylantem jest choćby taniec w „Królestwie cieni” i sposób pojawiania się z dalekiego planu tancerek na scenie, który wprawia zachwyt, tym samym konsekwentnie i świadomie eksponowany jest nie tylko jego halucynacyjno-hipnotyczny, ale i silnie poetycki charakter. Choreografia Natalii Makarowej jest wypełniona techniczną i czystą biegłością, nieprawdopodobną wręcz elegancją ruchu i troską o każdy, nawet najmniejszy detal czy rekwizyt. Warto też zauważyć charakterystyczny, świetny występ Ryoty Kitai, który wcielił się w Złotego Bożka. Cieszy fakt, że baletowa klasyka wciąż jeszcze potrafi nas zaskakiwać swoją świeżością i nie zatrzymuje się na poziomie baletowego popisu, bo wtedy staje nieznośnie banalna i zwyczajnie odtwórcza.