"Kombinat" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Pisze Aleksandra Kujawiak w portalu kultura.poznan.pl.
Najnowsza premiera Teatru Muzycznego przenosi nas do surrealistycznego świata, w którym życie jednostki podporządkowane jest całkowicie systemowi. Atmosfera grozy towarzyszy nam w prawie każdej scenie. Absurd sytuacji, w której znajdują się bohaterowie, ich samotność w labiryncie życia, który muszą pokonać (po co?), skłaniają do refleksji, czy my także nie żyjemy w Kombinacie i czy istnieje coś poza nim.
Skojarzenia z Kafką, Orwellem i Huxleyem narzucają się od pierwszych w minut spektaklu, kiedy poznajemy Jana (Jakub Brucheiser), Suku (Joanna Rybka) i pozostałych bohaterów, którzy żyją w Kombinacie. "Kombinat pracuje, oddycha, buduje" - słyszymy w piosence wykonanej przez masę szarych postaci, takich samych, oznaczonych kodem QR jak w najgorszych snach foliarzy. Nad ogółem trzeba jednak panować i tak nim sterować, by czuł się w miarę bezpiecznie, nie zadawał pytań, nie miał swojego zdania. By dzień za dniem spełniał swoje zadania, podtrzymując iluzję systemu, a w imię spokoju zapomniał o swojej sprawczości. Ci, którzy podskoczą z wiedzą lub opinią - nagle znikają, o czym boleśnie przekonuje się Suku. Należy więc pamiętać o świeżej krwi - złapany w sidła Kombinatu Jan jest poddawany wszystkim klasycznym środkom poskramiania jednostki w systemie totalitarnym - od podsłuchu, przez indoktrynację, aż po tortury. Telefony w mojej głowie, telefony przypięte do ciała - w Kombinacie nigdy nie jesteś sam.
Reedukacja dla marzycieli
Wpajanie ideologii zaczyna się od edukacji, przenieśmy się więc do szkoły w Kombinacie. Tam grupka uczniów jeszcze ma w sobie jakieś cechy buntownicze, marzycielskie, indywidualne. Suku zachwyca się wyjątkowością morskiego konika, który złapany w niewolę umiera, kto inny w ramach szkolnego zadania napisał wiersz, chce wystawić performans... Te działania zostają zgaszone w zarodku przez władzę reprezentowaną przez Agrawę (Barbara Melzer) i jej Psy gończe. Nagrodzone zostają z kolei działania obliczone na zysk (Mamona). Brawo, piątka z plusem. Pozostali muszą przejść reedukację.
W ciasnej, dusznej scenografii bohaterowie przechodzą przez kolejne pokoje, w których oddają swoją krew i uczą się jak żyć w Kombinacie, co myśleć w Kombinacie i w co wierzyć w Kombinacie. Ten futurystyczny świat równa wszystkich do jednego wzoru, oferuje idealnie skrojone pakiety przeżyć, nawet seks jest tu skatalogowany, nic tylko wybierać, przyciskać, odbierać, wybierać, przyciskać, odbierać. Na drugim biegunie - wiara. Obowiązkowo płomienna i bezgraniczna wspiera to, co w Kombinacie najważniejsze - brak pytań. Nawet kamień w bucie nie skłania do działania, tylko do wzmocnienia fundamentalizmu przekonań i zgłębiania kolejnych minutek wiary (Fanatycy ognia). Jest też pokój ocen, w którym bohaterowie tańczą Nieustanne tango. Choćby po trupach, a nawet z trupem, byleby nie samemu, bo to w Kombinacie jest zakazane.
W drugiej części spektaklu Jan i Suku próbują wydostać się z tego koszmarnego miejsca. Rodzące się między nimi uczucie, zdolność bohaterów do spojrzenia na otaczających ich świat z własnej perspektywy i powolne uodparnianie się na z jednej strony coraz subtelniejsze, a z drugiej brutalniejsze metody przymusu - to wszystko sprawiło, że stali się oni jednostkami niepożądanymi w systemie. Pościg Psów trwa. Trwa także rozliczanie rodzinnych i przyjacielskich relacji. Czy w świecie, w którym matka odrzuca córkę, uraza jest silniejsza niż miłość, a kolejne drzwi mieszkań przyjaciół zamykają się jest szansa na ratunek bez przymusu dostosowania się do chorej rzeczywistości?
Republika Polska?
Ten spektakl trzeba zobaczyć, najlepiej kilka razy. Po premierze nie mogłam uwierzyć, co reżyser spektaklu Wojciech Kościelniak zrobił z zespołem Teatru Muzycznego. Jakaś zupełnie nowa jakość wkradła się do obsady. Gra aktorska, kolejne piosenki Republiki - wszystko złożyło się na całość dopracowaną w najmniejszych szczegółach, porywającą wielością znaczeń i absolutnie wciągającą fabularnie. Na scenie usłyszeliśmy rewelacyjne wykonania m.in. Śmierci w bikini, Znaku równości, Psów Pawłowa czy Śmierci na pięć, które zyskały nowe znaczenia. I, mimo fikcyjnej rzeczywistości stworzonej przez reżysera, stały się bliższe i współcześniejsze. Bo absurd Kombinatu przekłada się mocno na rzeczywistość i jestem pewna, że odczuje to każdy, niezależnie od światopoglądu. W miarę trwania spektaklu skojarzenia kafkowskie nieco się zacierają, a właściwie uwspółcześniają. Niebezpieczeństwa nowych technologii, wolność wyboru, prym sprzedaży nad wartością, marketingowy bełkot reklam, pytania o to, czy mieć, czy być, trwać, czy żyć.
Na Kombinat warto iść także ze względu na absolutnie genialną choreografię (Ewelina Admska-Porczyk), surrealistyczne i naprawdę odjechane kostiumy (Anna Chadaj) oraz scenografię wspierającą, podkreślającą i budującą treść spektaklu (Damian Styrna). Do tego wszystkiego oczywiście muzyka (kier. muz. Bartłomiej Gasiul) przywracająca Republikę i boleśnie pokazująca, że historia wciąż się jąka, czka i potyka. Oraz że wśród nas jest kilka osób, które to wykorzystają i znacznie więcej tych, którzy w imię idei i własnego poczucia bezpieczeństwa poświęcą siebie, swój rozum, uczucia i bliskich. Po resztę równym krokiem przyjdźcie na Kombinat. I nie bójcie się przy tym mieć wątpliwość.