Logo
Recenzje

Książka lepsza

26.09.2025, 09:54 Wersja do druku

„Magiczna rana” Doroty Masłowskiej w reż. Pawła Świątka w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

fot. mat. teatru

Motto: „Ich śniadania przy soku pomarańczowym są przygnębiające. Mają opiekacz, lecz brak im miłości” (Michał Witkowski, Autobiografia, t. 1: Wiara)

Rana to w dorobku Świątka domknięcie tryptyku, trzeci spektakl według prozy Doroty Masłowskiej. Od boskiego Pawia przez udaną Wojnę po…

Ale zacznijmy od końca. Nie było standingu. To znaczy był, jednak nie dla przedstawienia, tylko dla aktorki, kiedy dostawała kwiaty na dwudziestopięciolecie pracy artystycznej. No więc jak mówię: nie było. Brak owacji na stojąco to obecnie rzadkość, okoliczność zauważalna, fakt na granicy skandalu. Odkąd wszyscy zawsze wstają, boleśnie bije po oczach, gdy tego nie robią.

Czyja wina, że nie wstali? Oglądających, oglądanych? Moim zdaniem – nadpodaży. Choć nie wystawiono książki od okładki do okładki, i tak jest za dużo tekstu. Aktorzy, wiadomo, lubią sobie pograć, lubią duże role. W tym wypadku „duże” oznacza po prostu „długie”.

Spektakl ma za dużo liter. Krótko mówiąc, skróciłbym. Chlasnąć jedną trzecią i zastąpić ją czymkolwiek: muzyką, chorełką, przerwą. Cóż, nie wierzę, że to piszę, ale gdyby pośród twórców znalazł się Mati Pakuła, kiedyś nadworny dramaturg tego reżysera, spektakl byłby lepszy.

Magiczna rana książka jest literaturą, a Magiczna rana spektakl jest jej audiobookiem, jak słusznie pisze Aneta. Trudno oczekiwać od prozy, by składała się z czego innego niż literki, jednak od teatru czegoś się wymaga. Zgadzam się z postdramatyzmem, że teatr to nie jest podajnik do tekstu.

Dużo o tym przedstawieniu mówi albo pokazuje jego scenografia, inspirowana okładką do książki: drzewo, liście, pnącza. Świątek wyinscenizował teatralną ilustrację do skądinąd fajnej prozy. Bycie pod pantoflem twórcy pierwowzoru nie mogło się udać. To, co w zbiorze opowiadań bawi i rozśmiesza, tu tylko próbuje. Nie od dzisiaj wiemy, że dzieła zależne – adaptacje i przekłady – winny być niewierne dla dobra oryginałów.

Zespół Słowackiego jest wprost stworzony do tego, żeby grać Masłowską, więc to się udało, ale byłbym chory, gdybym się nie przypierdolił: zawsze można o mikroport. Problem nie tkwi w tym, że SĄ mikroporty (bo z nimi jak ze standingiem: obecnie są zawsze), lecz w tym, że aktorzy grają, jakby ich nie było, to znaczy zbyt głośno i zbyt ekspresyjnie. Taka gruba krecha lepiej brzmiałaby unplugged. Uważam, że tak: jeśli grać w ten sposób, trzeba zagrać jeszcze grubiej, na przykład jak w waszej Wojnie, i wtedy by siadło.

Utwór porusza problemy bliskie ciału jak koszula, choćby wolną miłość uprawianą po hotelach albo: „A co powiecie na gang bang?”. Lód wśród widzów się przełamał, kiedy padły słowa: „Kto wrzucił buty do bio?”.

Damskie osoby aktorskie występują w sukniach ślubnych (tak jak w Wojnie polsko-ruskiej), czyli ich bohaterki to nie panny na wydaniu, tylko panie na wylocie. Status bytowy postaci przypomina korzenie teatru w ogóle: dominuje chór, z którego tylko przelotnie wyodrębniają się zarysy jednostek.

Przypadek Magicznej rany stanowi odwrotność porzekadła „do trzech razy sztuka”, gdzie za trzecim razem ma się wreszcie udać, a tutaj – wreszcie nie udać. Krótko mówiąc, książka lepsza. „Nadmienię, że to moja subiektywna opinia, bo książki nie czytałam” (Dorota Masłowska, Między nami dobrze jest).

Źródło:

Materiał nadesłany

Sprawdź także