Znakomity początek cyklu "Gwiazdy Metropolitan Opera w Filharmonii Łódzkiej". Inauguracja należała do pięknej Eliny Garancy, ale miano bohaterów wieczoru należy się także Orkiestrze Kameralnej z Bazylei, perfekcyjnie prowadzonej przez Karla Marka Chichona - pisze Jędrzej Słodkowski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Gęsty, ciemny, wibrujący i intensywny mezzosopran, zaskakująca swoboda śpiewania właściwie, nawet w najtrudniejszych momentach, gdy śpiew przeradza się w szept albo odwrotnie - wciska w fotel i przeszywa ciała słuchaczy na wylot - z tym będzie kojarzyć się łódzkim melomanom Elina Garanca. Kariera 32-letniej mezzosopranistki, która przed rokiem podbiła Nowy Jork jako Rozyna w "Cyruliku sewilskim" Rossiniego, nie rozwinęłaby się pewnie tak szybko, gdyby głosowi nie towarzyszyła nieprzeciętna uroda. Ale Łotyszka, jakby wbrew tytułowi filharmonicznego cyklu, nie zdradzała się z gwiazdorstwem. Zjednała sobie raczej publikę bezpretensjonalnością, skromnością i poczuciem humoru. Garanca zaśpiewała cztery Mozartowskie arie. Koncertową "Alma grande e nobil core" publiczność nagrodziła jeszcze nieśmiało, ale po każdej kolejnej (z "Cosi fan futte", "Wesela Figara" i "Łaskawości Tytusa") z widowni na scenę schodziła prawdziwa lawina zachwytu: oklask