EN

19.10.2021, 08:15 Wersja do druku

Czarodziej w każdym z nas

"Kajtuś czarodziej" wg Janusza Korczaka w reż. Heleny Radzikowskiej w Teatr „Maska” w Rzeszowie. Pisze Karol Suszczyński, członek Komisji Artystycznej VII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. mat. teatru

W ostatnich latach powieść dla najmłodszych Janusza Korczaka zatytułowana Kajtuś Czarodziej cieszy się wyjątkowym zainteresowaniem twórców teatru lalkowego i dziecięcego. W 2016 roku w Teatrze Lalek Pleciuga w Szczecinie Wojciech Kobrzyński i Julia Skuratova wystawili Czarodziejów – autorską adaptację Kobrzyńskiego łączącąKajtusia Królem Maciusiem Pierwszym. Rok później Roksana Miner z Mateuszem Mirowskim wprowadzili tę powieść na deski Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu. Premiera trzeciej zaś inscenizacji – tym razem w reżyserii Heleny Radzikowskiej ze scenografią Ľudmily Bubánovej – miała miejsce w marcu bieżącego roku w Teatrze Maska w Rzeszowie. Skąd to zainteresowanie? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale dobrze, że obok wciąż popularnego pośród twórców Maciusia (tylko w minionym dziesięcioleciu aż siedem inscenizacji) artyści teatru sięgają także po inne dzieła wybitnego polskiego pedagoga, pisarza i działacza społecznego, tym bardziej, że jego teksty są wciąż aktualne.

Z pewnością na zainteresowanie Kajtusiem Czarodziejem wpływa fakt, że wydana w 1934 roku powieść zawiera bardzo dużo dialogów, natomiast wypowiedzi narratora sprowadzone są w niej niemal do minimum i w większości przypominają autorskie komentarze, instrukcje i objaśnienia zawarte zazwyczaj w didaskaliach. Co chwila bowiem w krótkich, choć często bardzo konkretnych zdaniach padają informacje o miejscu akcji, działaniach postaci czy ich stanach emocjonalnych. Taka konstrukcja tekstu wydaje się łatwa w adaptacji, ale też niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa, zwłaszcza, że utwór Korczaka jest bardzo dynamiczny i zawiera masę krótkich scen, w których poza tytułowym bohaterem występuje potężna liczba epizodycznych postaci krążących wokół Kajtusia i pojawiających się nieprzerwanie przez całą historię. Twórcy rzeszowskiej inscenizacji wybrnęli z nich jednak zwycięsko.

fot. mat. teatru

Magdalena Żarnecka, autorka adaptacji (wcześniej także wałbrzyskiej, choć zupełnie innej) zdecydowała się skorzystać zarówno ze wspomnianych komentarzy, jak i z licznych dialogów. Tym samym narratorem uczyniła Kajtusia, a w zasadzie Kajetana, który jako trzydziestoletni już mężczyzna wraca wspomnieniami do swojego szalonego, zaczarowanego dzieciństwa i przy pomocy przyjaciół próbuje je po latach odtworzyć. Dzięki takiej koncepcji czworo towarzyszących Kajtusiowi aktorów co chwila przyjmuje na siebie kolejne role i w ułamku sekundy, niekiedy wręcz na oczach widowni, wciela się we wciąż nowe postaci. Oczywiście jedynym stałym bohaterem pośród tego bogatego i różnorodnego gremium jest młody czarodziej (w tej roli Maciej Owczarek).

Spektakl można podzielić na dwie części. Pierwsza jest bardzo zwięzła i dynamiczna, z licznymi nowymi personami i miejscami akcji, w drugiej zaś tempo nieco spada, sekwencje się wydłużają, a w nastroju zaczyna panować liryzm (tu też widać autorskie przetworzenia niektórych wątków wprowadzone przez Żarnecką). Idąc za tym pomysłem Radzikowska i Bubánová początkowo pozostawiają scenę pustą, bez żadnych dodatkowych elementów scenografii – oglądający w pewnym momencie zaczyna się wręcz zastanawiać, czy studyjność inscenizacji będzie stale utrzymanym motywem. Ale realizatorki z czasem zaczynają łamać tę konwencję i wprowadzać liczne drobne przedmioty. Są to głównie atrybuty powracających postaci (łatwiejszych dzięki temu do rozpoznania), ale też symbole dookreślające miejsca akcji czy rekwizyty niezbędne do odegrania konkretnych sytuacji. W drugiej części natomiast na scenie pojawia się ściana z falującej blachy, która dzięki swojej mobilności i ukrytym elementom pozwala budować bardzo konkretne i rozpoznawalne przestrzenie: od domu Kajtusia, przez przedział pociągu, miejski skwer, pokład łodzi, miejsce zmagań zapaśników, aż po plan zdjęciowy i kino, w którym bohaterowie oglądają premierę filmu ze swoim udziałem. 

Mimo wszystko scenografa jest ograniczona, a pełniąc funkcję wspomnianego wyżej symbolu pobudza młodą publiczność do fantazjowania i samodzielnego kreowania w wyobraźni tego, co na scenie zostaje jedynie zaznaczone (piękny cytat z Grzegorzewskiego w postaci pantografu wskazującego na wielkomiejski zgiełk Warszawy, w której to Korczak osadził większą część swojej powieści). Tam zaś, gdzie jest to konieczne, realizatorki wprowadzają też grafiki wyświetlane z projektora, dzięki czemu stosunkowo czysta przestrzeń sceny zyskuje bardzo wyraźny charakter i łatwo ulega transformacji, podążając za wielowątkową opowieścią. Ta wielowarstwowa narracja wizualna stanowi dodatkowo atrakcyjną kontrę do scen studyjnych.

Aktorzy mają w tym spektaklu masę zadań do wykonania. Ciągle biegają, gimnastykują się, tworzą nowe układy personalne i przestrzenne. Są więc w stałym ruchy i rzadko kiedy znikają na dłuższą chwilę ze sceny. Niewątpliwie pierwsze skrzypce należą do Owczarka – jego Kajtuś to bohater bardzo spontaniczny i różnorodny, który z jednej strony bez najmniejszych skrupułów wywołuje potężny chaos w stolicy kraju, z drugiej zaś, targany emocjami, pragnie naprawić świat i znaleźć spokój w objęciach ukochanej osoby. Natomiast pozostali aktorzy – Jadwiga Domka, Anna Złomańczuk, Kamil Dobrowolski i Bogusław Michałek – tworzą bardzo równe i różnorodne tło, uzupełniając przestrzeń sceny sobą oraz swoimi działaniami. I tylko momentami można mieć przesyt tych nazbyt choreograficznych układów, ale wówczas realizatorki wprowadzają chwile oddechu pozwalające na zebranie myśli i poukładanie w głowie całości zdarzeń.

Jeśli zaś chodzi o nazbyt przesadne uproszczenia, to niepotrzebnie w spektaklu każdy moment czarów podkreślany jest stałym motywem dźwiękowym (bliższym w dodatku estetyce westernu i Dzikiego Zachodu), a także zupełnie bez sensu wprowadzono mocno musicalową piosenkę z układami choreograficznymi (to zabieg niestety banalizujący nabudowaną sytuację). 

W sumie jednak całość jest ciekawa i wciągająca. Tempo spektaklu sprawia, że młody widz nie ma czasu na rozkojarzenie, a tam, gdzie akcja na chwilę zwalnia, górę biorą problemy emocjonalne, z którymi dziecko zaczyna się utożsamiać. Jeśli więc ktoś zastanawia się, czy warto się wybrać do Teatru Maska w Rzeszowie na Kajtusia Czarodzieja, z całą stanowczością odpowiem, że warto. To przedstawienie bardzo sprawnie zakomponowane, dobrze zagrane i nietracące nic z ducha oryginału, a przy tym mówiące o tematach wciąż poruszanych przez dzieci – o magii, którą ma każdy z nas, tylko w większości o niej zapomnieliśmy.

Kajtuś czarodziej według powieści Janusza Korczaka, Teatr „Maska” w Rzeszowie, reż. Helena Radzikowska, premiera: 6 marca 2021.

Źródło:

Materiał własny