Refleksje po premierze spektaklu Teatru Ósmego Dnia „Nic nie wiemy na pewno” podczas jubileuszu 60. rocznicy powstania teatru.
„W naszym mrocznym i przerażającym życiu zawsze ustawia się kolejka po kroplę zapomnienia, a na całym świecie gonią za przyjemnością. Nasycony najmniejszymi przyjemnościami człowiek obraża się, gdy zbliża się śmierć i nie ma czasu spojrzeć wstecz ani na swoje życie, ani na los pokolenia.”
Nadieżda Mandelsztam
Truizmem będzie podkreślić, jak szybko te dni mijają. Zaledwie dziesięć lat temu świętowaliśmy w Poznaniu pięćdziesięciolecie Teatru Ósmego Dnia. Działo się to w okresie społecznych niepokojów wokół teatralnej instytucji i pytań o to, czy wspólnota teatralna przetrwa czas, w którym jej twórcy osiągają coś tak banalnego i nieuchronnego jak „wiek emerytalny”…
Jak pisał Sartre: Ale dla mnie nie ma ani poniedziałku, ani niedzieli: są tylko dni popychające się w bezładzie.
Ten egzystencjalny i powszechny bezład, w ostatnim dziesięcioleciu często przysłaniał wzmożenie, z którym mamy do czynienia na świecie. Spotkanie z Teatrem Ósmego Dnia znowu okazało się przystankiem przejmującej refleksji.
Teatr Ósmego Dnia powstał w Poznaniu w 1964 r. w środowisku studenckim. W jego początkach fundamenty wyłaniającej się w Poznaniu teatralnej alternatywy i kontestacji oraz zaangażowania kładli tacy ludzie jak Lech Raczak, czy Tomasz Szymański. Po niespełna dekadzie wykrystalizował się skład osobowy teatru, który istnieje do dziś: Ewa Wójciak, Adam Borowski, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki i Jacek Chmaj, który jako scenograf dołączył do zespołu w latach 80. W różnych okresach z teatrem współpracował m.in. Stanisław Barańczak i Jan A.P. Kaczmarek.
Spotkanie młodego zespołu Ósemek z Grotowskim spowodowało przemianę w twórcach poznańskiej grupy teatralnej i wpłynęło na potrzebę wypracowania własnej, unikalnej i rozpoznawalnej do dziś metody pracy teatralnej. Ewa Wójciak do dziś podkreśla też ważny aspekt życia teatralnego – „wspólnota” rozumiana jako komuna, mieszcząca nie tylko zadania teatralnej instytucji, ale też schronienie dla wzajemnie wzmacnianej niezależności, dla sprzeciwu wobec opresji, odważnej artykulacji odgłosów sumienia, szczególnie w czasach, gdy było ono (jest?) zuchwale tłumione.
Sprawdzianem dla tych deklaracji były kolejne lata i dekady PRL-u. W stanie wojennym teatr grał nawet w kościołach i salkach katechetycznych. Mimo inwigilacji przez bezpiekę, parł do przodu ze swym paraliżującym system przesłaniem. Ostatecznie system ten usiłował wypluć z siebie ciało obce, jakim była dlań owa wspólnota „Ósmego Dnia”. W swej zaciętości komunistyczna bezpieka dokonała dzieła przeciwskutecznego – wyrzuciła „na raty” aktorów Teatru Ósmego Dnia za żelazną kurtynę, na przymusową emigrację. Ten wstrząs miał być sposobem – jakże naiwnym, choć przyznajmy bolesnym – na dezintegrację zespołu i pozbycie się „problemu” dla władzy w Polsce Ludowej. Spowodował on jednak znaczny przełom w dorastaniu teatralnego dzieła. Zespół Ósemek stał się ambasadorem polskiej opozycji demokratycznej na Zachodzie, docierając do mas, do bezdomnych i intelektualistów, do zachodniej opinii publicznej i środowisk kulturotwórczych, ze swoim natchnionym przesłaniem, wyrażanym w projektach salowych i wielkich, malowniczo-onirycznych realizacjach plenerowo-przestrzennych. Komentowały one dosadnie i finezyjnie zarazem sytuację polityczną i społeczną, której zarzewiem jest zawsze indywidualny konflikt w sumieniu człowieka.
Rozbicie rodzin, nagłe rozdzianie z siermięgi peerelowskiej rzeczywistości, wywołały zapewne wstrząs w zespole Ósemek, ale Teatr Ósmego Dnia na obczyźnie wziął haust innego powietrza, przetworzył traumę w potraumatyczny wzrost. To wtedy powstał m.in. międzynarodowy projekt teatralny Ósemek Jeśli pewnego dnia w mieście szczęśliwym. Spektakl ten dołączył do wielu wcześniejszych dzieł, takich jak choćby Przecena dla wszystkich, czy Raport z oblężonego miasta. Pobyt na emigracji politycznej mimo że stanowiący wartość samą w sobie, stał się też dla twórców poznańskich Ósemek czasem dojrzewania do odegrania nowej roli w nowej Polsce po 1989 r. Wróciwszy do kraju na zaproszenie premiera Tadeusza Mazowieckiego i minister kultury Izabelli Cywińskiej, Ósemki wiernie osiadły w Poznaniu, gdzie zbudowały instytucję, która stała się teatralnym ośrodkiem twórczym, przysionkiem alternatywy wszelakiej, miejscem kontroli społecznej, twórczego fermentu. W poznańskiej siedzibie doświadczonych już bardzo Ósemek bywali tacy tuzowie, jak Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski, Wiktor Osiatyński, Karol Modzelewski, Zygmunt Bauman.
Teatr stał się też przytułkiem dla ludzi skrzywdzonych, zmarginalizowanych, wykluczonych – bezrobotnych, bezdomnych, samotnych rodziców, osadzonych, mniejszości różnych typów. Ósemki wciągały tych ludzi w wir swej teatralnej roboty, niosąc im często katharsis, przed którym się zresztą często oficjalnie wzbraniały.
Ośrodek w historycznym budynku Arkadii przy pl. Wolności w Poznaniu stał się mekką dla uczniów, studentów, ludzi twórczych, często nieodnajdujących się w establishmentowym gorsecie społecznych konwencji. Ósemki – uzależnione od swych dobrowolnie przyjętych przed laty powinności – nie ustawały w dziele twórczym. Powstawały takie przejmujące dzieła, jak Sabat, Portiernia, Tańcz póki możesz, Arka, czy Czas Matek. To ostatnie przedsięwzięcie wiązało się z prawdziwą odyseją Teatru Ósmego Dnia w świecie iberoamerykańskim, targanym przez lata rewoltami, zniewoleniem przez junty, ludzkim cierpieniem, płynącym – czyż nie podobnie jak w Europie wschodniej? – z przemocy politycznej.
Nic nie wiemy na pewno - rocznicowy spektakl Teatru Ósmego Dnia, wystawiony w Poznaniu 6 i 7 grudnia 2024 r. był nadal poruszającą refleksją nad światem, który odbija się w bystrej, ironicznej i bezkompromisowej źrenicy Ósemek. Premiera pokazała, że Nic nie wiemy na pewno to kolaż przejmujących obrazów z przeszłości, której echa nie wygasają; groteski, chwilami "krwawej", zatopionej w potokach ludzkiej, bełkotliwej logorei, okraszonej śpiewem, milczeniem, łzami nad uparcie powtarzającym się okrucieństwem i traumą, którą zadaje sobie ten wybryk natury nazywany homo sapiens sapiens.
Nic nie wiemy na pewno to kolejna kondensacja metody Teatru Ósmego Dnia, w której ciało staje się spójnym wyrazem przeżycia numinosum, znakiem, symbolem i rozwiązaniem akcji, narastającej poprzez wzburzenie moralne w kontakcie ze światem. Znów okazało się, że "można być jednocześnie twórcą i tworzywem" (w przypadku obsady spektaklu po ponad 50 latach od przyjścia do świata teatru!).
Gdy migały mi przed oczami opowiedziane na nowo wątki z Ziemi niczyjej, wbity w krzesło na widowni uświadamiałem sobie, że ciągle jesteśmy zakleszczeni w przymusie permanentnej perseweracji naszych błędów, przewin, nieprawości i tym samym - bezmiaru reprodukowanego cierpienia. Co można z tym zrobić?
Myślę, że wytrwałą odpowiedzią Ósemek na to wyzwanie jest WSPÓLNOTA.
Ta zakłada komunikację, lojalność, przyjaźń, uważność moralną, czujną refleksję. Czyli to wszystko, co dzisiaj jest coraz bardziej zdewaluowane. Co jest wręcz perwersyjnie wyniesione na sztandary, a zanegowane w praktyce. Praktyka ta, w koszmarnym zwierciadlanym systemie gargantuicznej maszyny cyfrowej, która pochłania ludzką świadomość - demonstracyjnie, w sposób beznamiętny i zmechanizowany depcze też uniwersum wartości, które można ująć w owym pojęciu "wspólnoty". Przy tym maszyna ta cynicznie przedstawia się jako wspólnota wspólnot.
Czuję, że umieram z samotności, z miłości, z rozpaczy, z nienawiści – ze wszystkiego, co może mi zaoferować ten świat - pisał w 1934 r. Emil Cioran.
Kaznodzieja skrycie tęsknej mizantropii zapowiedział ludobójcze i antywolnościowe tąpnięcia XX wieku (sam się nimi przez chwilę zachłystując), które obecnie - jako bynajmniej niezeradykowane (mimo deifikacji nauki z jej butną pretensją do wskrzeszania z martwych jako żywo zastępującą mesjański topos zmartwychwstania), a jedynie zdławione słodyczą zglobalizowanego konsumpcjonizmu - reinfekują świat w kolejnych mutacjach.
Osobiście uważam, że doprowadzi to do tragicznego przesilenia. Może wcale nie będzie to dekadencki, efektowny armagedon, który przed dopełnieniem zagłady zdążymy jeszcze zacząć oglądać na wszczepionych już może do lobus frontalis systemów zarządzania percepcją. Raczej przewidywać należy zaprowadzenie globalnej dyktatury ubóstwionego "systemu rzeczy", metatechnologicznego wszechkomunizmu. Kornie, a może z emfazą wypijemy z kielichów nowej eucharystii obfite porcje somy!
Będziemy (jesteśmy?) może tego łagru pokornymi budowniczymi z naszymi niewinnymi, wyprodukowanymi w tanatycznym ukropie kongijskich kopalń ród tantalu, czy niobu, i w manufakturach Azji, smarfonami w dłoniach, obróceni do biologicznego (czyt. prawdziwego) interlokutora plecami, by przeglądać się w jego wykrzywionym cyfrowy obliczu, które nam za wszystko wystarcza. Po przesileniu też będzie wspólnota - odpowiednio zaprojektowana, samoregulująca się, pozbawiona przesądów (gdy jednostka czuje, wspólnota szwankuje).
Dziś stoi przed wybranymi pytanie o drogę, którą zdają się w duchu jubileuszu zadawać Ósemki, przywołując doświadczenia swojego sześćdziesięciolecia: czy zejście do otchłani nastąpi w serii potwornych wstrząsów, czy raczej osuniemy się do globalnego łagru od niechcenia, płynnym, nieomal posuwisto-wstecznym, ale jakże jałowym ruchem eksploatatorskiej, egotycznej kompulsji, którą już wznieciliśmy. Niczym ów wielki homosos, Zinowjewowski kameleon. Monstrualna postcyfrowa, transhumanistyczna galareta.
Dzisiejszy świat nie jest wspólnotą. Globalna "sieć", internet, dają złudzenie wspólnoty, pogłębiając alienację. Świat ten przypomina gigantyczny rój, żądlących się nawzajem owadów, których oszołamiący brzęk na nowo hipnotyzuje ich przerażającą, samobójczą ułudą wszechmocy. Już w 1977 r. Jacques Ellul pytał, co się stanie, jeżeli się okaże, że żyjemy w "wirtualnym społeczeństwie", w którym uwaga jest "rozpraszana i monopolizowana" przez systemy maszynowe. Jakże naiwnym przedsmakiem tego procesu była "niewinna" telewizja.
Podobnie, jak Ellul uważam, że jeżeli przyjdzie odrodzenie, to przez skok świadomości. A ten może zrodzić się tylko poprzez wymianę między wolnymi fenomenami, którymi mimo wszystko są jeszcze ludzie. Ale ludzie goli, rajscy ludzie na Ziemi, odarci z cyfrowej i technologicznej zbroi, która uczyniła z nich dumne, autodestruktywne kukły. Kukły, które skompresowane w cyfrowej masie, zdolne są (zdalnie, komfortowo, w spokoju i poczuciu dobrze wykonanej pracy, albo bez świadomości swego wirtualnego sprawstwa) uprawomocnić technologicznie i naukowo każdą zbrodnię - przeciwko rozumowi, wolności myślenia, samostanowienia, integralności cielesnej, przeciwko własnemu sercu.
Patrząc na jubileuszowy spektakl Teatru Ósmego Dnia, widziałem właśnie, jak ważna jest nadal - mimo całego defetyzmu i obezwładniającej rezygnacji dokoła (markowanej hurraoptymizmem, czerpanym z "osiągnięć człowieka") - ta wspólnota i ożywiająca nas pamięć. Pamięć może mieć znaczenie traumatyzujące i dysocjujące, albo uzdrawiające. Ogromna część globu pogrąża się dziś w dysocjacji, uważając miraż cyfrowy za świat i życie, za ambrozję. W tym stanie indukcji stajemy się trybem globalnej maszyny. Maszyna ta daje nam kontrolowaną algorytmami siłę do komfortowego współzabijania - w codziennym lekceważeniu wspólnoty: z Ziemią, zwierzętami, duchami przyrody, z mitami; z człowiekiem, z Innym - z ich obu twarzami; z własnym, niezbywalnym centrum, ową iskrą ducha, jakże często już wygaszoną; z prawdą, z wolą.
Giorgio Agamben w jednym ze swych felietonów sprzed kilku miesięcy przytoczył figurę ślimaka, który po dodaniu pewnej liczby zwojów swej skorupy, nie zatrzymał się w tym wzroście, tylko go kontynuował. Przejęty postępami, wpółświadomy, osiągnął punkt krytyczny, w którym skorupa przyniosła mu śmierć w męczarni nieusuwalnego obciążenia, nadmiaru, dobrobytu i ekshibicjonistycznego efekciarstwa progresji.
Hipertrofia urządzeń prawnych, przemysłowych i technologicznych świata Zachodu - jak mówi dalej Agamben - a ja dodałbym jeszcze za Shoshaną Zuboff: cyfrowy Szeol, generujący i pożerający nadwyżkę behawioralną jednostki i ustawionych w cyfrowym ordynku miliardowych mas - czy wreszcie apokaliptyczna ułuda transhumanizmu oraz torujących doń drogę neomaltuzjańskich i neoeugenicznych interwencji (epi-)genetycznych, to kolejne zwoje nasiąkniętej toksynami totalizmu skorupy ślimaka naszej dumnej Atlantydy.
Zachód, ten postatlantydzki, bezkresny, ekspansywny ląd, paradoksalnie kurczy się, proklamując w swym dwójmyśleniu własny trumf i stając się w tym "czasie", podczas tych eonicznych "dni popychanych w bezładzie", tych poniedziałków pomylonych z niedzielami, narzędziem w rękach swoich narzędzi, co z lasu prorokował dwieście lat temu Thoreau.
A nam ciągle potrzebny jest przyczółek w postaci Ósmego Dnia, bo niedziele i dni robocze straciły już odnawiające znaczenie.
Na świecie są jeszcze prorocy i strażnicy - to szamani, ludzie, którzy odrzucili technolatrię, obrońcy lasów, pacyfiści przywaleni gruzami krwawych wojen, organizowanych przez "demokratycznych przedstawicieli"; Ellulowskie małe komuny, skoncentrowane wokół bezkompromisowej obrony niezbywalnej godności człowieka; nieustraszeni, zdeterminowani do samostanowienia, zdystansowani i zaangażowani jednocześnie, choć często cisi praktycy obywatelskiego nieposłuszeństwa, ludzie zdolni do wybaczania sobie, ale zakreślający granicę wobec totalizmu inwazji technologicznej. Ludzie przedkładający wolę ponad wygodę; nie zamieniający starych idolatrii na nowe, zaklęte w plazmie, zmodyfikowanym allelu, czy podszytej neokolonializmem obłudzie ekologizmu, zakręcającego krany, podczas gdy sam leci na autopilocie setkami samolotów na szczyty hologramowych elit i miliardowo zbroi się dla "naszego dobra" w tempie wzrostu skorupy Agambenowskiego ślimaka.
Przeżywając w grudniu 2024 r. premierę jubileuszowego spektaklu Teatru Ósmego Dnia Nic nie wiemy na pewno , pomyślałem, że Ósemki nadal czują się wezwane, by należeć do tego strażniczego grona i że ciągle jest w nich ten pierwotny instynkt, który mimo różnych globalnych hipnoz sprawia, że czynią swoją powinność.
---
Nic nie wiemy na pewno
Teatr Ósmego Dnia
Scenariusz: Kolektyw senioralny w składzie: Ewa Wójciak, Adam Borowski, Jacek Chmaj, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki
Muzyka: Arnold Dąbrowski, Lidia Zielińska (fragmenty muzyki ze spektaklu „Ziemia niczyja”)
Video: Tomasz Jarosz
Realizacja dźwięku: Jakub Staśkowiak
Realizacja Świateł: Piotr Najrzał
Obsada: Ewa Wójciak, Adam Borowski, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki
Premiera: 6 i 7 grudnia 2024 r.
Adam Suwart – dziennikarz, publicysta i społecznik, w latach 2014-2017 pracownik Teatru Ósmego Dnia, współtwórca spektaklu „Dwie niepodobne historie” (Teatr Ósmego Dnia) oraz „Stukot’56” (Stowarzyszenie Teatralne „Antrakt”).