„Kochanie zrób mi dziecko” Mirko Stiebera w reż. Macieja Wierzbickiego w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Dyrektor i założyciel Teatru Kamienica, Emilian Kamiński, mimo ciężkiej choroby cały czas myślał o swym ukochanym teatrze, planował i ustalał. Spektakl „Kochanie zrób mi dziecko” nie powstałby zapewne, gdyby nie jego determinacja, dbałość o poziom i szczegóły oraz klasę przedstawień, które pojawiać się będą kolejno na scenie pod czujnym okiem Justyny Sieńczyłło i Kajetana Kamińskiego. Dzięki nim (i rzecz jasna pracy twórczej aktorów oraz reżysera) czternaste urodziny Teatru Kamienica oraz premiera najnowszej inscenizacji udały się znakomicie. Scenariusz sztuki oparty jest na sztuce „Bláha a Vrchlická” autorstwa Mirko Stiebera, a tekst przełożył na język polski Karol Suszka, który zmienił tytuł i – bardziej lub mniej – wydźwięk całości. Zgodnie z jego myślą oraz refleksyjnym kontekstem inscenizacji reżyser Maciej Wierzbicki konsekwentnie realizuje polskie akcenty, utrzymuje poważne spojrzenie na zawiłości związku, pragnienie posiadania potomka, ale nie unika wcale humoru w czeskim stylu: z sentymentem i wyczuciem. Akcję pozostawia w latach 70. XX wieku w ówczesnej Czechosłowacji, dzięki czemu powstał spektakl bardzo czytelny, uniwersalny i ciekawy zarówno dla widza powracającego we wspomnieniach do tej epoki, jak i młodszego, który korzysta z szansy poznania klimatu i problemów tamtych czasów.
Dwuosobowa komedia liryczna to opowieść o Marii Vrchlickiej, niemłodej już telefonistce, oszpeconej we własnym pojęciu grubymi szkłami krótkowidza i Antonim (o „dźwięcznym” nazwisku Blaha), utykającym, wspartym na lasce, ale jeszcze ciągle żwawym mężczyźnie. Oboje mają za sobą trudne przeżycia, doświadczenia zawodu i życiowego bólu. A lata mijają, rok za rokiem w samotności. I nagle, gdzieś wpół drogi między snem a jawą, zdeterminowana bohaterka składa obcemu panu… propozycję ojcostwa! Nieprawdopodobne, zaskakujące i niemożliwe jak czeski film. Czy uda im się ułożyć wspólne życie, doczekać mistrza olimpijskiego (dziewczynka w marzeniach „matki i ojca” nie wchodzi w grę). Oczywiście, jak to zwykle w komediach bywa, nic nie idzie po ich myśli, będą góry i doliny, nadmiar problemów i kłopotów, które jedynie uczucie i wiara w moc szczęścia mogą przezwyciężyć.
Pomimo pulsujących emocji, osobistych i szczerych wypowiedzi udało się Maciejowi Wierzbickiemu stworzyć spektakl, który pokazuje uniwersalną historię związku dwojga ludzi. Nieważne, w jakim są oni wieku i jak bardzo pokrzywdził ich los, to spotkanie uwzględnia zarówno jego zabawne, jak i trudne strony. Bez oceny i krytyki postępowania bohaterów, bez patosu, koloryzowania czy przesady, za to z humorem, wyczuciem absurdu i groteski. Aktorski duet Katarzyny Ankudowicz i Marcina Perchucia jest tak naturalny, iż odbieramy ich rozmowy, łamanie się głosu, skrępowanie, gwałtowne, nerwowe wypowiedzi i gesty jak coś autentycznego – i o to chodzi! Jednak nierealność i poetyka absurdu przypominają, że wciąż jesteśmy w teatralnej, kreowanej świadomie rzeczywistości. Katarzyna Ankudowicz w roli prawie ślepej Marii Vrchlickiej nie traci energii i pozostaje uroczo rozbrajająca. Jej szaleńcze pomysły, niecodzienne zachowanie na przemian bawią i wzruszają. Gra konsekwentnie, nie boi się śmieszności czy szpetoty. Po prostu – zwykły, trochę (a może bardzo?) zagubiony człowiek, z wadami i przywarami, zaletami i gorącym sercem. Bez histerycznych wtrętów opowiada Antoniemu o swych problemach – jak począć dziecko, skoro do tej pory ani partnera, ani możliwości nie było? Aktorka ociepla chwilami ciężkawą atmosferę humorem, zawsze z wyczuciem, bez przekraczania groteskowo-farsowego charakteru sztuki. Marcin Perchuć, aktor z ogromnym doświadczeniem, lubiany przez publiczność, ceniony przez krytyków, w tym spektaklu jest równie wytrawny, choć rola kulawego mężczyzny po przejściach do łatwych nie należy. Jego bohater jest nieco dziwaczny, czasem żałosny, zrzędliwy oraz nieodmiennie zabawny i cyniczny. A Perchuć – przekonujący, wbrew wszelkim sceptycznym oczekiwaniom, które pojawiają się w tracie dziewięćdziesięciu minut kipiącej emocjami inscenizacji. Akcja biegnie potoczyście, napięcie faluje, błyskotliwe dialogi utrzymują tempo, a humor nie słabnie. Krótkie scenki, ilustrowane niezapomnianą muzyką i urokliwymi czeskimi przebojami lat 70. („Malovaný džbánku” Heleny Vondráčkovej czy „Učiteľka tanca” zespołu Pavol Hammel&Prudy) tworzą historię nieprawdopodobnie prawdopodobną (sprzeczność jak w czeskim humorze). Scenografia i kostiumy też pozostają w klimacie tamtych lat, o co zadbała Anna Rudzińska.
Bohaterowie zmagają się z własnymi ograniczeniami, losem i nie tracą nadziei. Podobni do nas czy wręcz przeciwnie? O tym można się przekonać w Teatrze Kamienica, z przyjemnością słuchając dowcipnych dialogów, obserwując znamienitą grę aktorów i doceniając wprawną reżyserię spektaklu.