EN

4.12.2021, 14:03 Wersja do druku

Bartosz Szydłowski: Żałuję, że nie udało się zablokować bezsensownego pomysłu używania pseudonimu

Zwracałem uwagę, że obecność Pawła Passiniego spowoduje bunt wielu ludzi teatru, protesty. Nie przesądzając winy reżysera uważałem, że forsowanie jego prezentacji przysłoni sprawę Białorusinów. No i mamy efekt – mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny 14. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, który od 3 do 12 grudnia odbywać się będzie w Krakowie. Rozmawiał Przemysław Bollin w Newsweeku.

fot. mat. teatru

Przemysław Bollin: W założeniach festiwalu piszesz: „nigdy tak zdecydowanie i bezpardonowo polityka nie wkraczała w naszą codzienność. Wszyscy czujemy, jak język wykluczenia i nienawiści, udając normalność, sieje mrok, przytłacza, próbuje znieczulić”. Jakie skutki tego odczuwasz?

Bartosz Szydłowski: Odczuwam presję wykluczającą z przestrzeni wspólnotowej różnorodność, intuicję, wrażliwość. Nasza tożsamość przestaje być rezultatem wewnętrznej pracy, a wynika z konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron sporu politycznego. Jesteśmy szantażowani, a nie wybieramy. Nie ma miejsca na wątpliwości, zmusza się nas do stanięcia po jednej ze stron barykady, co jak wiesz, jest tylko jednym z elementów skomplikowanej opowieści o rzeczywistości. Bohater „Śniegu” Pamuka tak ma. Szuka czegoś innego niż proponowane dyskursy. Gdyby one jeszcze dotyczyły kwestii autentycznych, ale one są nieustającą socjotechniką, cyniczną grą osób walczących o władzę. Tu jest patologia i gwałt na wolności.

Przykład „Dziadów”. Nie rozmawiamy o sztuce, możliwych interpretacjach pomysłów Mai Kleczewskiej. Nie przeżywamy po swojemu, jesteśmy ustawieni za lub przeciw wobec pani kurator, która zabłysła swoim oświadczeniem. Punktem odniesienia staje się nie dzieło Mickiewicza, ale cyniczny gest politruka. Z jednej strony wydaje się to jasne i prostolinijne, opowiadasz się za postawą obywatelską, demokratyczną albo za ciemnogrodem, z drugiej to smutne, że takie alternatywy nas definiują, że nie można iść dalej. Wracamy do czasów zbiorowych gestów, indywidualność w tym znika, nikomu nie jest potrzebna. To regres, zubożenie. Sztuka jest wehikułem pogłębionej analizy, sięga do sprzeczności. Teatr oddaje ludzkie komplikacje, zbliża do pytań o wiele mniej oczywistych niż te, które proponuje publicystyka i polityczny spór.

Piszesz też: „w teatrze przywracamy prosty ludzki porządek, zawsze niepokorny wobec technokratycznych i demagogicznych narracji. Chociaż na chwilę odzyskujemy właściwe proporcje”.

Powinniśmy bronić terytorium teatru jako społecznego laboratorium na temat spraw, które nas dzisiaj dotyczą, ale nie ulegać banalności deklaracji światopoglądowych. Oczywiście można, ale szkoda potencjału, bo takie deklaracje lepiej się sprawdzają w mediach społecznościowych. Nie mówię o tematyzacji trudnych społecznie i politycznie problemów, to jest podstawowe zadanie teatru, myślę raczej o niepowielaniu języka medialnej publicystyki.

W programie festiwalu znalazło się kilka wydarzeń współtworzonych przez białoruskich twórców, za ich finansowanie odpowiada Instytut Adama Mickiewicza i Instytut Teatralny. Jak wyglądały kulisy współpracy?

Nie tylko za finansowanie, ale za cały kontent. To była inicjatywa, która pojawiła się ze strony Instytutu Adama Mickiewicza, żeby festiwal Boska Komedia przyjął pakiet programowy związany z prezentacją pracy Białorusinów, jako efektu pracy rezydencyjnej. Po czym dołączył do niego świeżo zrealizowany spektakl z Legnicy oraz Bydgoszczy. Połączyło się wiele środowisk, które wydawałoby się, są odległe od siebie, ale idą po dobrą sprawę. Nawet nie przyszło mi do głowy odmówić, chociaż zostało to zaproponowane bardzo późno, w końcówce września. Kierujemy się tu mniej na siebie, bardziej na białoruskich artystów, którzy zostali bez miejsca do życia i tworzenia.

Propozycja IAM-u w kierunku festiwalu Boska Komedia wydaje się zaskakująca, po tym, jak cztery lata temu, po dojściu PiS do władzy, zerwano waszą współpracę. Teraz przychodzi propozycja last minute. Miałeś jakikolwiek wpływ na ten program, czy musiałeś go zaakceptować w pełni?

Moja rola ograniczała się do wyrażenia zgody na wprowadzenie tego nurtu do festiwalu. Takie były ustalenia. Dostaliśmy gotowy program. Takie działania last minute czasem się pojawiają. Mogłem oczywiście kunktatorsko i dla swojej wygody powiedzieć, że za późno, ale przekonał mnie pomysł prezentacji tematów i artystów białoruskich oraz ucieszyłem się z powrotu do współpracy z IAM, która jest ważna dla rozwoju festiwalu.

W środę na Facebooku opublikowałeś odpowiedzi na pytania, które mailowo zadała ci Iga Dzieciuchowicz, po tym, jak odkryła, że Paweł Passini w programie festiwalu, w nurcie białoruskim, finansowanych przez IAM, używa pseudonimu Ulisses Ghawdex. Dziennikarka przyznała, że „sytuacja, w której rozmówca przed dziennikarzem publikuje tekst, zdarzyła jej się po raz pierwszy”. Dlaczego się na to zdecydowałeś?

Poczułem się pod presją. A kiedy dostałem SMS-a, że już nie zdąży i chce tylko dwa zdania z nagranej ze mną rozmowy, uznałem, że to nie jest w porządku, a nawet niezgodne z prawem prasowym - w tej kwestii się spieramy. Wysłałem jej autoryzowane odpowiedzi i równolegle wypuściłem go na FB. Sprawa przemocy w teatrze to bardzo trudny temat. Chciałem wyjaśnić w pełni moje stanowisko, a nie być „przyciętym” do zilustrowania tezy. Dużo w tym emocji.

Przypomnijmy, że Paweł Passini został oskarżony przez studentki szkoły teatralnej o „molestowanie bez dotykania" i przymuszanie do nagości. Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie analizowała sprawę wewnętrznie, a po reportażu Igi Dzieciuchowicz złożyła zawiadomienie do prokuratury. Sprawa jest badana przez organy ścigania, trwają przesłuchania studentów. Reżyser w oświadczeniu poinformował, że rezygnuje z pracy artystycznej. Teraz wraca i 3 grudnia na Boskiej Komedii pokaże spektakl „Najpiękniejszy wschód", jako efekt koprodukcji Instytutu Adama Mickiewicza i Centrum Kultury w Lublinie. Możesz opowiedzieć, jak wyglądała twoja korespondencja z IAM-em na temat obecności Pawła Passiniego na festiwalu, pod pseudonimem Ulisses Ghawdex?

To była moja jedyna interwencja merytoryczna. Zwracałem uwagę, że obecność Pawła Passiniego spowoduje bunt wielu ludzi teatru, protesty. Nie przesądzając winy reżysera uważałem, że forsowanie jego prezentacji przysłoni sprawę Białorusinów. No i mamy efekt, którego się spodziewałem niestety. Niepotrzebny i szkodliwy.

Co ta dyskusja w mailach i pod twoim postem, pokazała? Czy pewne kwestie widzisz dziś inaczej?

Momentami myślę, że to tak wygląda, żeby lepiej tego w ogóle nie było. Chciało się dobrze, wychodzi źle. Może lepiej było doprecyzować narrację, wprowadzenie, określenie intencji i obaw, ale z drugiej strony festiwal w założeniu jest miejscem, gdzie pewne energie się performują, stają się wyrazistsze i trzeba się odważyć na konfrontację z tym, co nas zaskakuje i zacząć to przepracowywać na gorąco. I wtedy podejmujemy dialog jak coś się zdarza, prowokuje. Żałuję na pewno, że nie udało się zablokować bezsensownego pomysłu używania pseudonimu. Komentarze trudno komentować. Nawet nie jestem w stanie wszystkich przeczytać. To samonakręcająca się spirala. Wiemy, jak to działa. Każdy ma swoją rację, a ten kto ma inną jest wrogiem na śmierć i życie. Najgorsze jest stygmatyzowanie i zarzucanie złej woli, to prowadzi tylko do piekiełka.

Dyskusja o przemocy w teatrze i lawina calloutów to istotny moment tego roku. Z perspektywy miesięcy widzisz szansę na trwałe zmiany w systemie nauczania i pracy w teatrze? Temat podejmuje „Klub” Weroniki Szczawińskiej, który pojawi się na festiwalu.

Uważam, że już jest zmiana. Samo otwarcie tej rozmowy sporo zmieniło. Teatry i Szkoły wprowadzają regulacje, powoływani są specjaliści, którzy monitorują tryb pracy. Ale nie o wszystkich znamionach przemocy się dyskutuje. Jest jej wszędzie mnóstwo, na różnych szczeblach zawodowej zależności. Dobrze jednak, że zaczynamy od tych najsłabszych. To naprawdę nie jest łatwe, z naszymi przyzwyczajeniami, a nawet jakąś wykastrowaną uwagą na niuansy i odczucia innych. Ja, chociaż nie jestem reżyserem przemocowym, muszę się uczyć jak o tym rozmawiać. Przykładem choćby niezręcznie sformułowany przeze mnie opis debaty na temat Me Too, który natychmiast po głosach krytyki zmieniłem.

To był trudny rok dla artystów, którzy mierzyli się z nieustannie przekładanymi premierami, poczuciem braku widoczności, kontaktu z widzem. Jak to się przełożyło na program?

To, że udało się zorganizować ten festiwal to jest cud. Ilość odwoływanych premier była zatrważająca. Próby generalne, za chwilę premiera, jechałeś, jednak odwołany, bo lockdown albo ktoś z obsady dostał koronawirusa. Krajobraz po bitwie. Skutkiem tego było duże emocjonalne napięcie w środowisku. Obserwuję, jak zwiększa się współzawodnictwo, lęk, a każdy gest artystyczny podejmowany jest dziś, jakby był ostatnim. Czasami, aż przykro jest na to patrzeć, jak ludzie są emocjonalnie rozwaleni, sypie im się sytuacja życiowa i próbują się zbierać wypowiedzią teatralną. W takiej sytuacji brak kwalifikacji na festiwal staje się osobistą porażką wyrażoną żalem i gniewem. Decyzje programowe podejmuje się trudniej niż zwykle.

A jak z budżetem? Jego wysokość była determinowana poglądami politycznymi?

Procedura jest taka, że jak masz umowę grantową z ministerstwem, to możesz się zwrócić do niego, z uzasadnioną prośbą o zwiększenie tego grantu. W ministerstwie pieniądze są, festiwal też znakomity, ale zostałem zweryfikowany na prywatnym Facebooku. Wyobrażasz sobie? I walisz głową w beton. Wszystko idzie formalnie ok, ale jest taka komórka w ministerstwie, która dokonuje selekcji właściwości postaw światopoglądowych, jakiś specjalista analityk odkrywa, że polubiłem stronę Rafała Trzaskowskiego i Murem za sędzią Igorem Tuleyą i trafiam na czarną listę. Słyszałem od kolegów, że pokazywano im wydruki komentarzy niepochlebnych władzy. Tu już nie chodzi tylko o pieniądze, ale świadomość takich mechanizmów podcina skrzydła. Czasem wydaje się, że śnimy jakiś koszmar. Całe szczęście mamy coroczny grant w wysokości 300 tys. złotych, ale procedura zwiększenia, bez względu na sytuację festiwalu, jest dla nas zamknięta. Stabilność finansową festiwalu gwarantuje Miasto Kraków. Też są duże redukcje w związku z kryzysem pocovidowym, ale dotykają one wszystkich podmiotów i są to względy obiektywne. Było trudno, ale najważniejsze, że się udało. Mamy bogaty program, co prawda, większość spektakli pokazujemy raz, ale staramy się utrzymać przesłanie festiwalu.

Tytuł oryginalny

Bartosz Szydłowski: Żałuję, że nie udało się zablokować bezsensownego pomysłu używania pseudonimu

Źródło:

„Newsweek Polska” online

Link do źródła

Wątki tematyczne