„Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla w reż. Wojciecha Kościelniaka w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Marcin Napierała.
19 marca słupskim Nowym Teatrze odbyła się premiera „Alicji w Krainie Czarów”. Ale niech tytuł nikogo nie zmyli! To żadne tam lekkie przedstawienie dla dzieci o dziewczynce ganiającej za Króliczycą. To wspaniała opowieść do dorastaniu, o mierzeniu się z problemami dorosłości i byciu w dziwnym punkcie życia, gdy „jeszcze mi nie wolno, ale już bardzo chcę spróbować”.
Ale to nie wszystko. Jaki rozmach ma to przedstawienie!
Reżyser i autor libretta Wojciech Kościelniak na podstawie tekstu Lewisa Carrolla stworzył musical na miarę – nie boję się tego napisać – Teatru Muzycznego im. Baduszkowej w Gdyni czy warszawskiej Romy. Zespół aktorski, którego większość pochodzi z castingu, wykonał tytaniczną wręcz pracę. Niemal nieustannie śpiewają, ciągle tańczą, nie gubią się, są w rytmie, niektórzy muszą odnajdywać się w kilku rolach na zmianę.
Brawa należą się całej obsadzie, ale nie sposób nie wyróżnić Aleksandry Rowickiej w roli Alicji. 22-letnia aktorka nie tylko jest obecna na scenie przez cały spektakl, ale też ani przez moment nie jest niewiarygodna: wspaniale pokazuje przemianę głównej bohaterki z małej dziewczynki w dorastającą pannicę, śpiewa tańcząc, tańcząc śpiewa, kurczy się do rozmiaru liliputa, rośnie do olbrzymich rozmiarów, żongluje emocjami, za którymi widzowie podążają krok w krok… Jestem pewien, że jeszcze nie raz wszyscy o niej usłyszymy.
W tym przedstawieniu genialna jest gra świateł i wykorzystane wizualizacje (jestem pod wrażeniem, jak niewiele trzeba, by wraz z Alicją cała widownia wpadła do króliczej nory). Skomponowana do przedstawienia muzyka czasem porywa do tańca (homar mambo z Wojciechem Marcinkowskim), momentami bawi do łez („Szisza wycisza, faja oswaja” z Kacprem Bockiem), a niekiedy wyciska łzę wzruszenia (Dawid Suliba jako Gołąb oszukany przez Żmiję). Kostiumy to wyraz niebywałej kreatywności i zdolności twórców, a użycie sztućców do wykonania strojów w scenie płynięcia przez morze łez Alicji jest majstersztykiem!
Nie wypada nie wspomnieć jeszcze o dwóch postaciach. Króliczyca, grana przez Katarzynę Pałkę, której jestem fanem od pierwszego wejrzenia w „Naszym małym PRL-u”, to ucieleśnienie obaw i lęków każdego, kto pracuje w korporacji i nieustannie się spieszy, goniąc za… no właśnie: za czym? Myślę, że niejeden widz widzi w niej siebie. Z kolei przed Julitą Kropiewnicką jako Królową stało zadanie o tyle trudne, że mogłaby próbować doskoczyć do poprzeczki zawieszonej wysoko przez Helenę Bonham Carter w filmie Tima Burtona. Ona jednak stworzyła tę postać po swojemu: jest równie okrutna, równie chętnie feruje wyroki dekapitacji, ale w swój charakterystyczny sposób pokazuje obłęd bohaterki i jej nieszczęśliwy los. Błyskotliwie wchodzi w dialog z widownią, której za niedostosowanie się do oczekiwań Królowej, też grozi ścięcie.
Nowy Teatr w Słupsku nie schodzi z wysokiego C. Jestem też pewien, że „Alicja w Krainie Czarów” długo nie zejdzie z afisza, bo to przedstawienie, które powinni zobaczyć wszyscy. Jednym przypomni o dawnych marzeniach, do których być może warto wrócić po latach. Innym powie: do odważnych świat należy (tę maksymę ewidentnie bierze sobie do serca dyrektor teatru Dominik Nowak)! A jeszcze innym przypomni, że bycie nadopiekuńczym nie jest dobre ani dla dzieci, ani dla ich rodziców.