EN

11.06.2024, 08:01 Wersja do druku

1989

„1989” w reż. Katarzyny Szyngiery, koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Bartek Barczyk/mat. teatru

W końcu, po dwóch latach od premiery, udało mi się wyrwać z gardła diabłu bilety na teatralny hit, o którym nasłuchałem się nie wiadomo ilu pochlebnych opinii. Jakkolwiek nie zabrzmi to dziwnie, same wyścigi po te bilety z innymi widzami były mocno ekscytującym wstępem do tego spektaklu. Biorąc pod uwagę, jak wielkim frekwencyjnym hitem jest „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery, moje oczekiwania były bardzo wysokie. Dodatkowym smaczkiem, który nakręcał mnie najmocniej jak się da, był fakt, że jestem i na zawsze pozostanę największym fanem „Jedzonka” zrealizowanego przez tę samą reżyserkę w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Więc moje ciało było totalnie gotowe na nową porcję wspaniałych doznań teatralnych spod jej utalentowanej ręki.

Twórcy postanawiają postawić sobie pytanie – czy w Polsce możliwe jest  stworzenie pozytywnego mitu, który byłby w stanie połączyć razem Polaków; czy jakiekolwiek wydarzenie historyczne, poza zjedzeniem Popiela przez myszy oraz poza momentem, gdy Koziołek Matołek dotarł do Pacanowa, w pełni tak samo satysfakcjonuje tych z prawej strony jak i z lewej i daje się określić się jako przełom dla wszystkich i jest jednoznacznie dobre dla ogółu narodu? Za taki właśnie moment uznali okres Solidarnościowy i ogólny zryw opozycyjny, który wiedzie nas bezpośrednio do wyborów w 1989 roku. Nie będę udawał, że jestem ekspertem w temacie historii Polski, ponieważ – dzięki systemowi edukacji jaki mamy w naszym kraju – wiem wszystko o starożytnej Grecji i Egipcie, ale nie mam pojęcia co się działo w Polsce od momentu rozbicia dzielnicowego do czasów nowożytnych (i może dzięki temu zachowałem resztki zdrowia psychicznego), niemniej spektakl został napisany z ogromną werwą i widać morze pracy i researchu, który został wykonany, aby pozwolić temu przedstawieniu być jak najbliżej wydarzeń historycznych, jednocześnie nie zanudzić i nie pogubić po drodze widzów takich jak ja, chromych umysłowo, którzy wiedzą jedynie, że Lech Wałęsa miał kiedyś konto na wykop.pl i że 1989 to cyfry oraz liczby. Chciałem naprawdę pogratulować tej przystępności, ale jednocześnie rzetelności w przedstawieniu, bo to niełatwa sztuka skonstruować tak przedstawienie, żeby bawiło, uczyło i momentami także poruszało. Podkreślę też, że spektakl nie trzyma się kluczowo narracji z tylko jednej perspektywy historycznej; nie jest to na pewno laurka, dostajemy na przykład piosenkę mówiącą o potencjalnej współpracy Wałęsy ze służbami bezpieczeństwa. Istotne jest to, że twórcy nie zamykają się w jednej, wygodnej dla nich, wizji historii.

Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z musicalem, kluczową rolę pełnią tutaj piosenki za które odpowiadał Andrzej Mikosz – znany szerszej publice jako Webber. W ogólnym rozrachunku piosenki są okej, jednak chciałbym, żeby więcej z nich zostało w mojej pamięci, bo z niemal trzygodzinnego spektaklu kołatają mi się po głowie dosłownie dwa utwory. Dodatkowo, mam wrażenie, że lepiej wypadają momenty, kiedy aktorzy zamiast rapować po prostu śpiewają; obstawiam, że to już kwestia moich prywatnych gustów, ale nie czułem tego flow w momentach melorecytowanych. Ale nie mam prawa przyczepić się do tego, jak aktorzy Teatru Słowackiego śpiewają, bo są fenomenalni i nie jestem w stanie zarzucić im nawet grama fałszu, a jak wiadomo jestem ekspertem muzycznym, ponieważ mam doskonały słuch jak Beethoven (tak, chodzi o tego psa bernardyna).

Najbardziej moją uwagę przykuła Katarzyna Zawiślak-Dolny w roli Krystyny Frasyniuk, widziałem tę aktorkę już w wielu spektaklach, ale tutaj uderzyła mnie swoją obecnością na scenie i urzekła głosem i tym, jak wygrywała dramat Krysi w momentach, gdy jej mąż był w areszcie; nietuzinkowa rola. Cała jej kreacja zmiksowana z delikatnym głosem nie pozwalała mi nie wyczekiwać jej kolejnego pojawienia się na scenie.

Fenomenalnie prezentował się też Antek Sztaba w roli Kwaśniewskiego. Zabawny, z dystansem, wyluzowany. Sztaba przewija się przez cały spektakl w tle w wielu innych rolach: czy to bezimiennego tłumu, czy to Honeckera – i zwraca na siebie uwagę za każdym razem. Jestem ciekawy jak dalej potoczy się jego kariera i jacy twórcy będą chcieli go angażować w spektakle, bo czuję, że może jeszcze sporo namieszać.

Jednak podkreślę bardzo mocno, że całej obsadzie należą się gromkie oklaski za to, jak tworzą zbiorowość i jak ze sobą grają; wyglądają, jakby się dobrze bawili w tym, co robią, ale też nie traktują tego jak samej zabawy lecz także jako ważne zadanie. Aktorzy Teatru Słowackiego kolejny raz (po wybitnym „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć”) udowadniają, jaka ogromna moc zbiorowości w nich tkwi i jak wybornie zgrani są ze sobą.

Zupełnie nie dziwię się, że taki szał nakręcił się wokół tego spektaklu – niewiele jest takich muzycznych wielkoformatowych widowisk w Krakowie w teatrach nie-muzycznych (pomijając może „Operę za trzy grosze” w Teatrze Starym, ale jest ona bardzo średnia; pisałem o niej dłuższy tekst i nadal jestem rozczarowany mimo upływu czasu), które byłyby nie tylko angażujące rozrywkowo, ale też starające się powiedzieć coś więcej, zadziałać na widza tak, aby wyniósł coś poza dobrą zabawą. Mam wrażenie, że „1989” to bardziej udany kuzyn spektaklu „Bem! Powrót Człowieka-Armaty”, który oglądałem w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach, gdzie „Bem!…” przecierał szlaki po to, aby „1989” mogło wejść całe na biało i powiedzieć – OTO JESTEM! Nie będę też ukrywał, że odnajduję pewne elementy zbędne: na przykład nawiązywanie do okresu, kiedy przez ostanie 8 lat rządził PIS i wkładanie w usta PRL-owskich dygnitarzy słów, które w rzeczywistości padały w ostatnich latach. Nie uważam, że spektakl, który chce kreować pozytywny mit, powinien jednocześnie wyśmiewać obecnych oponentów politycznych (powinno się ich wyśmiewać i punktować ile złego narobili, ale to nie jest na to miejsce); przy tworzeniu wspólnotowości bez sensu jest znowu dzielić. 

Co istotne, odbieram ten spektakl trochę w sprzeczności do tego, co może sugerować komunikacja ze strony teatru – bardziej niż próbę stworzenia pozytywnego mitu rozumiem „1989” jak swego rodzaju pytanie zadane w ogół społeczeństwa: czy możemy mieć jakiekolwiek pozytywne wydarzenie historyczne, które nas łączy? Ten musical jest bardziej pytaniem niż stwierdzeniem. To, czy się to udało, trzeba będzie zbadać na przestrzeni lat – ogromne zainteresowanie tym tytułem może świadczyć o tym, że może jednak coś pęka i znajdziemy w końcu wspólnotowość jako naród. Jeśli nie w tym, że zgodzimy się, że opór Solidarnościowy był istotny dla Polski i Polaków, to może chociaż w tym, że lubimy musicale i kurczaki z rożna. A jeśli to się nie uda to to zawsze możemy spróbować wystawić na scenie „Nigdy w życiu!” – kto nie lubi Judyty i jej przygód, niech pierwszy rzuci kamień.

Źródło:

Teatralna Kicia
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia

Data publikacji oryginału:

10.06.2024